Название | The Frontiers Saga. Tom 4. Świt Wolności |
---|---|
Автор произведения | Ryk Brown |
Жанр | Зарубежная фантастика |
Серия | The Frontiers Saga |
Издательство | Зарубежная фантастика |
Год выпуска | 0 |
isbn | 978-83-66375-54-3 |
Tytuł oryginału: The Frontiers Saga Episode #4: Freedom’s Dawn
Copyright © 2012 by Ryk Brown
All rights reserved
Warszawa 2020
Projekt okładki: Tomasz Maroński
Redakcja: Rafał Dębski
Korekta: Agnieszka Pawlikowska
Skład i łamanie: Karolina Kaiser
Opracowanie wersji elektronicznej:
Książka ani żadna jej część nie może być kopiowana
w urządzeniach przetwarzania danych ani w jakikolwiek inny sposób reprodukowana czy odczytywana w środkach publicznego przekazu bez pisemnej zgody wydawcy.
Utwór niniejszy jest dziełem fikcyjnym i stanowi produkt wyobraźni Autora. Wszelkie podobieństwo do prawdziwych postaci i zdarzeń jest przypadkowe.
Wydawca:
Drageus Publishing House Sp. z o.o.
ul. Kopernika 5/L6
00-367 Warszawa
e-mail: [email protected] www.drageus.com
ISBN EPUB: 978-83-66375-54-3
ISBN MOBI: 978-83-66375-55-0
1
Komendant Dumar spoglądał przez pancerne okna centrum operacyjnego znajdującego się na drugim piętrze. Słabnące żółte światło zachodzącego słońca przebijało się z trudem przez dym pochodzący z wielu zniszczonych, wciąż płonących obszarów miasta. Większość budynków po drugiej stronie bulwaru została unicestwiona w wyniku bombardowania, które miało miejsce tego dnia. To było naprawdę niewiarygodne, że chociaż tyle pobliskich gmachów zostało zrujnowanych, budynek centrum wyglądał na nieuszkodzony. Był to faktycznie dowód na celność takarańskiej broni.
Nie tylko ten dom uniknął zniszczeń w wyniku ataku okrętu „Yamaro”. Większość konstrukcji wciąż istniała. Niektóre były uszkodzone, a inne w ogóle nietknięte. Gdy Dumar rozejrzał się po okolicy, wyglądało to tak, jakby jakaś ogromna istota przeszła przez dzielnicę, miażdżąc budynki przy każdym nieostrożnym kroku, jaki wykonywała, przemierzając rozległą metropolię.
Jego miasto, Aitkenna, było stolicą Corinair i siedzibą nie tylko globalnego rządu, ale także całego systemu Darvano, do którego należała ta planeta. Komendant Dumar mieszkał w tym miejscu od trzydziestu lat. Poznał tu swoją przyszłą żonę i założył rodzinę. Jego dom leżał zaledwie kilka kilometrów stąd na wschód. Szkoła, w której uczyły się jego dzieci, znajdowała się niedaleko. W rzeczywistości znaczna część jego miasta zniknęła. Życie ludzi na tym świecie już nigdy nie będzie takie samo. Również życie jego rodziny zmieni się raz na zawsze. Chociaż wszystkie te działania przynosiły korzyść imperium, zasmuciło go, że zniszczenia były tak wielkie.
Niestety, pozostawał jednym z nielicznych, którzy przeżyli. Nie pierwszy raz był świadkiem tak całkowitego lekceważenia ludzkiego życia i obawiał się, że podobna sytuacja znów się kiedyś powtórzy. Jego dom nie został zniszczony. To już zostało potwierdzone. Tak jak podejrzewał, nikt z jego najbliższej rodziny nie został ranny w tym ataku.
Wziął głęboki oddech i westchnął, zastanawiając się, ilu jego ludzi może powiedzieć to samo o swoich domach i rodzinach. Wiedział, dlaczego ten budynek i jego dom nie były celem. Centrum operacyjne zarządzające wszystkimi takarańskimi jednostkami przeciwpartyzanckimi, działającymi potajemnie na tym świecie, zostało oznaczone jako „chronione” w systemach kierowania ogniem „Yamaro”. Nadzorując na Corinair wszystkie działania Ta’Akarów skierowane przeciw partyzantom, był ponadto pewien, że jego dom również znalazł się na tej liście. Żałował tylko, że jego ludzie nie mogli skorzystać z podobnego przywileju. Gdyby jednak każdy z domów jego personelu został oszczędzony, połączenie faktów byłoby tylko kwestią czasu i mogłoby doprowadzić do przedwczesnego ujawnienia jego jednostek. Wcześniejsze ostrzeżenia, które otrzymał, ledwo wystarczyły, aby podjąć niezbędne środki zapobiegawcze.
Dla każdego, może z wyjątkiem szczególnie wnikliwego obserwatora, atak wydawałby się losowy. W rzeczywistości zostały jednak zniszczone wcześniej zdefiniowane cele. Dla mieszkańców Corinair stanowiło to bezlitosną karę za akty buntu popełnione przez tych obywateli planety, którzy niewątpliwie byli wyznawcami Zakonu. Przy odrobinie szczęścia powinna być wystarczająca.
Dumar był od dawna dowódcą sił przeciwpartyzanckich stacjonujących na tej planecie oraz na dwóch innych zaludnionych światach systemu Darvano. Przez cały ten czas szkolił ludzi, rekrutował lojalistów spośród ludności cywilnej i manipulował lokalnymi informatorami, aby zapewnić sobie odpowiednie kontakty. Wreszcie nadszedł moment, do którego długo przygotowywał się on i jego podwładni. Chociaż nienawidził tego, co musiał zrobić, wiedział też, że nie ma wyboru. Gdyby nie wykonał zadania, z pewnością zrobiliby to jego ludzie. Poza tym, gdyby dać im wolną rękę, mogliby nie być tak humanitarni jak on – zwłaszcza że na pewno chcieliby się wykazać. On nie musiał. Służył już imperium i swojemu królowi, za co otrzymał znaczne wyróżnienie i był z tego dumny.
Jego król. Te słowa brzmiały fałszywie, niezależnie od tego, czy były wypowiadane na głos, czy w myśli. Caius nie był królem. Królowie byli dostojnymi mężami pełnymi odwagi, honoru, mądrości, a przede wszystkim miłosierdzia. Tych cech Caius nie posiadał ani nie rozumiał. Ten człowiek był tylko formalnym następcą tronu Takary. Prawdziwym królem okazał się natomiast jego ojciec, podobnie jak wcześniej dziad i pradziad. Dzięki ich mądrości powstał dobrowolny sojusz planet całej gromady Pentaura. A przecież na początku była to tylko niewielka liczba walczących ze sobą kolonii, pospiesznie powstałych w następstwie wielkiego zła, które prawie zniszczyło całą ludzkość – a przynajmniej tak mówiły legendy. To dzieło zjednoczenia zostało zrealizowane przed panowaniem Caiusa, który w swojej arogancji przypisał je sobie, aby nakarmić własne ego.
– Komendancie – zameldował się młody porucznik – otrzymaliśmy wiadomości od naszych zespołów z portu kosmicznego.
– Co takiego nam przekazali? – Dowódca odwrócił wzrok od płonących ruin, by spojrzeć na swojego podwładnego.
– Jak podejrzewano, był to sztab dowodzenia „Yamaro”, a także jego kapitan.
Dowódca odwrócił się w stronę dużego ekranu zamontowanego na przeciwległej ścianie. W sali znajdowało się wielu pracowników, którzy zajmowali się swoimi zadaniami, gromadzili informacje, sporządzali oceny, kontaktowali się z informatorami i jednostkami polowymi. Jego zespół, w przeciwieństwie do imperium, któremu służył, był wzorem skuteczności.
Transmisja wideo na żywo z portu kosmicznego pokazywała widok z tłumu. Komendant widział dużą platformę wypełnioną miejscowymi dygnitarzami, z których wielu rozpoznawał. Za nimi, nieco z boku, stało dwunastu członków sztabu dowodzenia „Yamaro”, a także jego kapitan.
– Sir Augustine de Winter – powiedział to w taki sposób, jakby słowa pozostawiały nieprzyjemny posmak w ustach.
– Zna go pan, komendancie?
– Wiem, kim jest – uściślił Dumar. – To kolejny pompatyczny arystokrata takarański o wątpliwych umiejętnościach i męstwie.
Młody porucznik wiedział, że lepiej nie komentować pogardy swojego dowódcy dla tak zwanych „arystokratów” pochodzących z takarańskiego społeczeństwa. Podobnie jak większość prawdziwych wojowników, również on nie miał szacunku dla arystokracji, której przedstawiciele starali się uchodzić za honorowych i szlachetnych dowódców. Takich ludzi jednak w rzeczywistości nie interesował honor ani patriotyzm. O wiele bardziej dbali natomiast o własne interesy. To oni byli jednym z wielu powodów, dla których poprosił o ten przydział. Dzięki temu mógł kiedyś zakończyć swoją długą i zaszczytną służbę wojskową bez konieczności przejmowania się podobnymi głupcami.
– Wygląda