Название | Republika Smoka |
---|---|
Автор произведения | Rebecca Kuang |
Жанр | Боевая фантастика |
Серия | Wojna makowa |
Издательство | Боевая фантастика |
Год выпуска | 0 |
isbn | 9788379646234 |
Opowiadanie o okrętach wyraźnie sprawiało Nezhy sporo radości. Kiedy wskazał osłony w dolnej części kadłuba, Rin wyłowiła w jego tonie nutę szczerej dumy.
– Właśnie tam znajdują się koła.
Słuchając młodego generała, przyglądała się uważniej jego twarzy. Widziane z bliska blizny nie wydawały się już tak strasznie ohydne, a raczej dziwne i frapujące. Zastanowiła się w duchu, czy mówienie sprawia chłopakowi ból.
– Co tak patrzysz? – Nezha dotknął policzka. – Paskudne, prawda? Jeśli wolisz, mogę założyć maskę.
– Nie, nie w tym rzecz – zapewniła pospiesznie.
– Więc o co chodzi?
– Bo ja… – Zamrugała. – Przepraszam cię.
– Za co? – Zmarszczył czoło.
Spojrzała mu w oczy, wypatrując w nich śladów sarkazmu, lecz Nezha patrzył szczerze, a nawet z pewną dozą niepokoju.
– Bo to moja wina.
– Nie, nie twoja. – Przestał wiosłować.
– Owszem, moja. – Przełknęła ślinę. – Mogłam cię wydostać. Słyszałam, jak mnie wołasz. Zresztą widziałeś mnie przecież.
– Nie pamiętam.
– Pamiętasz. Nie kłam.
– Rin, nie rób tego. – Nezha wypuścił wiosła i wziął ją za rękę. – To nie przez ciebie. Ja cię o to nie obwiniam.
– Powinieneś.
– Naprawdę cię nie winię.
– Mogłam cię wydostać – powtórzyła. – Chciałam. I już prawie cię wyciągnęłam, tylko Altan mi nie pozwolił i…
– Więc to jego wina – skwitował Nezha i wrócił do wiosłowania. – Mugeńczycy nawet nie próbowali mnie zabić. Lubią brać jeńców. Ktoś wiedział, że jestem synem możnowładcy, więc postanowili zatrzymać mnie dla okupu. W pewnym momencie planowali wykorzystać jako kartę przetargową i doprowadzić do kapitulacji Prowincji Smoka.
– Jak udało ci się uciec?
– Nie uciekłem. Nadal siedziałem w obozie, kiedy dotarła do nich wiadomość o śmierci cesarza Ryohaia. Strażnicy wydali mnie ojcu w zamian za możliwość bezpiecznego opuszczenia Nikan.
– I co? Umożliwił im? – zapytała.
Nezha się skrzywił.
– W pewnym sensie.
Gdy dobili do burty okrętu, Nezha przymocował do haków na dziobie i rufie szalupy cztery liny, spojrzał pod niebo i zagwizdał. Po kilku sekundach łódź zakołysała się i uniosła, wciągana przez majtków.
Z dołu główny pokład był niewidoczny i Rin dopiero teraz ujrzała żołnierzy. Stali na posterunkach we wszystkich zakątkach statku. Rysy zdradzały nikaryjskie korzenie – zapewne pochodzili z Prowincji Smoka, lecz uwagę dziewczyny zwrócił przede wszystkim fakt, iż nie nosili mundurów milicji. Piechurzy Siódmej Dywizji, których widywała w Khurdalain, ubierali się w zielone uniformy, ozdobione wyszytym na opaskach emblematem smoka. Ci żołnierze odziani byli w ciemnoniebieskie stroje, a na ich piersiach pyszniły się smoki w kolorze srebra.
– Tędy… – Nezha sprowadził Rin schodami na niższy pokład. Pokonali całą długość korytarza i zatrzymali się przed drewnianymi drzwiami, przy których trzymał wartę wysoki, smukły mężczyzna ściskający w dłoni halabardę przewiązaną błękitną wstęgą.
– Kapitanie Eriden. – Nezha zasalutował, mimo iż jego mundur wskazywał na wyższy stopień.
– Generale. – Kapitan Eriden sprawiał wrażenie człowieka, który od urodzenia nigdy się nie uśmiechnął. Głębokie, surowe zmarszczki wyglądały na jego chudej, zapadniętej twarzy jak wyryte w kamieniu. Ukłonił się chłopakowi, po czym spojrzał na Rin. – Proszę unieść ramiona.
– To nie będzie konieczne – rzucił Nezha.
– Z całym szacunkiem, generale, nie ty przysięgałeś strzec życia swego ojca – odparł Eriden. – Ręce proszę.
Rin posłuchała.
– Niczego nie znajdziesz.
Normalnie zawsze nosiła przy sobie ukryte sztylety – w butach i za koszulą – lecz załoga „Kormorana” skutecznie ją rozbroiła.
– Niemniej muszę sprawdzić. – Eriden zajrzał do rękawów dziewczyny. – Muszę też ostrzec, że jeśli zagrozisz możnowładcy Smoka choćby pałeczką, zanim zaczerpniesz następny oddech, zostaniesz naszpikowana bełtami. – Dłonie kapitana sunęły po jej koszuli. – Nie zapominaj także, że twoi ludzie pozostają naszymi zakładnikami.
Rin rzuciła Nezhy oskarżycielskie spojrzenie.
– Co innego mówiłeś.
– Nie są zakładnikami. – Nezha wbił w Eridena harde spojrzenie. – Nie są, kapitanie. To nasi goście, nie więźniowie.
– Proszę ich nazywać, jak się generałowi żywnie podoba. – Gwardzista wzruszył ramionami. – Ważne, by rozumieli, że jeśli pokuszą się o jakąkolwiek sztuczkę, zginą.
Rin zmieniła pozycję, pozwalając Eridenowi sprawdzić okolice pleców i krzyża.
– Nie planuję żadnych sztuczek.
Kapitan zakończył przeszukanie, wytarł ręce o mundur, odwrócił się i złożył dłonie na klamkach.
– W takim razie w imieniu możnowładcy Smoka zapraszam do środka.
– Fang Runin, prawda? Witaj na pokładzie „Pielgrzyma”.
Przez kilka pierwszych chwil Rin była w stanie jedynie się gapić. Nie mogła patrzeć na możnowładcę Smoka i nie widzieć w nim Nezhy. Nezha był sobowtórem swego dojrzałego i wolnego od blizn ojca. I w dodatku, co mocno irytujące, Vaisra posiadał wszelkie charakterystyczne dla członków rodu Yin zalety wyglądu – bladą cerę, czarne włosy, wśród których próżno było wypatrywać choćby jednego popielatego pasemka, i przystojne rysy sprawiające, iż jego twarz przypominała oblicze marmurowego posągu – chłodne i aroganckie, a zarazem olśniewające.
W ciągu kilkuletnich studiów w Sinegardzie słyszała na temat możnowładcy Smoka niezliczone plotki. Ojciec Nezhy władał najbogatszą prowincją cesarstwa. W czasie drugiej wojny makowej samodzielnie stał na czele obrony Czerwonych Urwisk i zadał flocie Federacji druzgocącą klęskę, dowodząc jedynie garstką nikaryjskich łodzi rybackich. Rządów Daji nie cierpiał praktycznie od początku. Kiedy po raz trzeci z rzędu nie pojawił się na urządzanej przez cesarzową paradzie z okazji Festiwalu Lata, kadeci w Akademii głośno spekulowali, iż możnowładca planuje otwarty bunt. Rozmawiano o tym do momentu, gdy Nezha stracił cierpliwość i jednego z bardziej rozpolitykowanych kolegów posłał do akademickiej lecznicy.
– Wystarczy Rin. – W przestronnym, ociekającym złotem gabinecie te dwa słowa zabrzmiały słabo i krucho.
– Prostackie zdrobnienie – skwitował Vaisra. Nawet jego głos stanowił głębszą, niższą odmianę tonu Nezhy, tonu niezmiennie naznaczonego pogardą do całego świata. – Wiem, że na południu to bardzo popularne formy, ja jednak będę nazywać cię Runin. Siadaj, proszę.
Obrzuciła