Название | Republika Smoka |
---|---|
Автор произведения | Rebecca Kuang |
Жанр | Боевая фантастика |
Серия | Wojna makowa |
Издательство | Боевая фантастика |
Год выпуска | 0 |
isbn | 9788379646234 |
– Nie – przerwał jej po raz drugi. – Wiem, że to trudne. W końcu się kiedyś nauczysz. Altan się nauczył.
Suni poparł kolegę milczącym skinieniem.
Rin poczuła, że jeszcze chwila i wybuchnie płaczem.
– Siadaj – zaprosił łagodnym tonem Ramsa. – Zjedz coś.
Poczłapała do blatu i spróbowała napełnić miskę. Bardzo niezgrabnie. Kleik chlusnął z chochli prosto na pokład. Ruszyła w stronę stołu, lecz podłoga raz po raz próbowała uciec jej spod nóg. Ciężko dysząc, klapnęła wreszcie na siedzisko.
Nikt nie skomentował.
Wyjrzała przez bulaj. Statek sunął chyżo po lekko wzburzonym morzu. Brzeg zniknął bez śladu. Przecięli wyższą falę, zakołysało i Rin zesztywniała, czując powracające nudności.
– Dorwaliśmy przynajmniej Yanga Yuanfu? – zapytała po chwili milczenia.
Suni skinął głową.
– Kiedy wybuchło zamieszanie, dopadł go Suni. Rozwalił mu łeb o mur, a ciało cisnął do oceanu. Gwardziści byli zajęci osłanianiem Daji i nie mieli do nas głowy. Nauka z tego taka, że jednak opłaca się odwracać uwagę. Chcieliśmy ci o wszystkim opowiedzieć już wcześniej, ale byłaś… jak by to… niedysponowana.
– Naćpana jak malowanie – uściślił Ramsa. – Chichotałaś na widok pokładu.
– Dzięki, zrozumiałam za pierwszym razem – mruknęła Rin. – Więc teraz płyniemy z powrotem do Ankhiluun, tak?
– Na pełnych żaglach. Ściga nas cała gwardia cesarska, ale na wody kontrolowane przez Moag raczej się nie zapędzą.
– Fakt – przyznała.
Przemieszała łyżką gęsty kleik. Ramsa miał rację. Jagody były spleśniałe. Zielonkawo-czarne plamy grzyba były tak duże, że posiłek wyglądał na niejadalny.
Żołądkiem dziewczyny szarpnął ostrzegawczy skurcz. Odepchnęła miskę.
Siedzący wokół stołu cike wiercili się niespokojnie, rozglądali, patrzyli wszędzie, tylko nie na Rin.
– Słyszałam, że Enki i Unegen odeszli – podjęła.
Stwierdzenie wywołało reakcję w postaci pustych spojrzeń, ktoś wzruszył ramionami.
– Słuchajcie – zaczerpnęła głębszy oddech – chcę wam powiedzieć, że…
– My się nigdzie nie wybieramy – Baji nie pozwolił jej dokończyć.
– Ale przecież…
– Nie cierpię, kiedy ludzie mnie okłamują. A zdrajców po prostu nienawidzę. Daji solidnie zapracowała na to, co jej szykujemy. Mam zamiar doprowadzić tę sprawę do końca, mała Speerytko. O mnie nie musisz się martwić, nie zdezerteruję.
– A wy? – Rin powiodła spojrzeniem wokół stołu.
– Altan zasłużył na lepszy koniec – rzucił zdawkowo Suni, jakby te parę słów tłumaczyło wszystko.
– Ale ty wcale nie musisz zostawać… – Spojrzała na Ramsę. Na młodego, niewinnego, delikatnego i bardzo niebezpiecznego Ramsę. Chciała mieć pewność, że chłopak przy niej zostanie, lecz wiedziała, że prosząc go wprost, wyszłaby na egoistkę. – Znaczy… nie powinieneś.
Chudzielec skrobnął łyżką o dno miski. Wydawał się zupełnie niezainteresowany tematem rozmowy.
– Wszędzie indziej byłoby chyba strasznie nudno.
– Przecież jeszcze dzieciak jesteś…
– Weź się odpieprz! – Wcisnął sobie mały palec do ust i wygrzebał coś spomiędzy zębów. – Zrozum wreszcie, że wszyscy, jak tu siedzimy, jesteśmy zabójcami. A kiedy człowiek całe życie robi jedno i to samo, bardzo trudno mu przestać.
– Słusznie, poza tym alternatywą jest więzienie na Baghrze – zauważył Baji.
– Koszmarne miejsce – pokiwał głową Ramsa.
Rin przypomniała sobie, że żaden z jej cike nie należy do ulubieńców nikaryjskiego wymiaru sprawiedliwości. Ani też, co równie ważne, do grona obywateli, o jakich mawia się „szacowny”.
Aratsha pochodził z maleńkiej wioski w Prowincji Węża, gdzie czczono miejscowe rzeczne bóstwo, które, jak uważali okoliczni chłopi, strzegło ich przed powodziami. Aratsha, początkujący akolita kultu, stał się pierwszym od wielu pokoleń szamanem, który rzeczywiście zdołał sprowadzić boga na świat. Traf chciał, że utopił przy tym dwie dziewczynki. Przed ukamienowaniem przez tych samych wieśniaków, którzy pod niebo wysławiali talenty jego poprzedników oszustów, ocalił go Tyr, werbując do służby w Zamku Nocy.
Ramsa urodził się w rodzinie alchemików, parających się produkcją prochu ogniowego na potrzeby milicji. Sielanka skończyła się w momencie, gdy przypadkowa eksplozja w pobliżu cesarskiego pałacu odebrała mu matkę, ojca oraz oko. Dodatkowym skutkiem było zesłanie chłopaka do więzienia na Pustyni Baghra, dokąd trafił za rzekomy współudział w zamachu na życie cesarzowej. Uwolnienie Ramsa zawdzięczał Tyrowi, który wyciągnął go z celi i mianował zbrojmistrzem bractwa.
Na temat Bajiego i Suniego Rin wiedziała stosunkowo niewiele. Obaj mieli za sobą pewien okres studiów w Akademii Sinegardzkiej, gdzie zgłębiali tajniki tradycji. Obaj zostali z uczelni wydaleni w efekcie jakichś strasznych, owianych tajemnicą wypadków. Obaj trafili na Baghrę. Poza tą garścią suchych faktów nie opowiadali o sobie niczego.
Równie zagadkowa była przeszłość bliźniąt – Chaghana i Qary. Nie pochodzili z cesarstwa. Nikaryjski w wydaniu obojga pobrzmiewał śpiewnym akcentem, typowym dla mieszkańców północnych Rubieży. Kiedy jednak Rin zagadywała ich na temat rodzinnych stron i domu, uciekali w zdawkowe ogólniki. „Dom jest bardzo daleko” – mówili, albo też: „Naszym domem jest Zamek Nocy”. Rin rozumiała, co próbują w ten sposób przekazać. Podobnie jak pozostali cike, poza bractwem nie mogliby znaleźć dla siebie miejsca.
– O co ci właściwie chodzi? – rzucił Baji. – Gadasz, jakbyś chciała nas spławić.
– Nie, to nie tak – odparła. – Po prostu… nie potrafię się go pozbyć. I boję się.
– Czego?
– Boję się, że was skrzywdzę. Na Adladze się nie skończy. Nie potrafię przepędzić Feniksa, nie umiem sprawić, by się pohamował i…
– Przecież dla ciebie to wciąż nowość. Uczysz się – przerwał jej Baji. Odezwał się bardzo łagodnie. Jak to możliwe, że traktował ją tak strasznie życzliwie? – Wszyscy byliśmy kiedyś zieloni. Bóstwa bez przerwy domagają się dostępu do naszych ciał. Wiem, że wydaje ci się, że lada chwila oszalejesz, że już za moment pękniesz i postradasz zmysły. Ale to nieprawda.
– Skąd wiesz?
– Dlatego że każdy kolejny raz przychodzi łatwiej. Koniec końców człowiek uczy się żyć na krawędzi szaleństwa.
– Tyle że nie mogę wam obiecać, że nie…
– Nie możesz. Ale jeśli nawet coś się stanie, zapolujemy na Daji jeszcze raz. Będziemy na nią polować tyle razy, ile będzie trzeba, dopóki jej wreszcie nie wykończymy. Tyr nie zostawił nas samym sobie. My nie porzucimy ciebie. Właśnie po to istnieją cike.
Poruszona do głębi, spojrzała mu głęboko w oczy. Nie była pewna, z jakich pobudek płynęły jego słowa. Zdecydowanie nie wchodziła w grę przyjaźń. Nie zasłużyła na przyjaźń. Nie była to również lojalność. Na lojalność zasługiwała w jeszcze mniejszym stopniu. Może jednak