Название | Hłasko |
---|---|
Автор произведения | Radosław Młynarczyk |
Жанр | Биографии и Мемуары |
Серия | Biografie |
Издательство | Биографии и Мемуары |
Год выпуска | 0 |
isbn | 9788381911245 |
Zaraz po powrocie do Warszawy nastąpiła wspomniana przeprowadzka na Ciepłą, bezpośrednio spowodowana wydarzeniami w Szczakach. Jednak i tu nie było spokoju. Za rogiem leżało morze ruin, które przed kwietniem 1943 były gettem. A przecież już wcześniej, podczas odwiedzin u babci czy Andrzeja, Marek zdawał sobie sprawę, że za murem, po obu stronach mostu nad Chłodną widocznego z okien domu Romany Hłasko tętniło dziwne, niedostępne, z miesiąca na miesiąc trudniejsze życie. Wiedział też o ludziach, którym matka pomagała na wsi oraz na miejscu, w stolicy. Podczas licznych wypraw w towarzystwie Andrzeja próbowali wypatrzyć, co się dzieje za murem getta, zerkali przez szpary, zatrzymywali się przed szlabanami wjazdowymi – na krótko, bo żandarmi wyganiali. Z pewnością trafiały do Marka echa rozmów dorosłych, a i on sam musiał dostrzec, że getto ulega systematycznie pomniejszeniu. Aż 19 kwietnia rozległy się strzały, po nich następne, a wkrótce wszystko stanęło w ogniu, w powietrzu zaś rozlegał się huk ładunków podkładanych pod kolejne budynki i roznosił się swąd palonej cegły. Był wówczas w Warszawie, musiał słyszeć i widzieć ostateczną likwidację getta, wysadzenie Wielkiej Synagogi na Tłomackiem, zrównanie z ziemią ogromnego kwartału miasta, unicestwienie tradycji i świata budowanego przez wieki.
Jeśli jednak bycie świadkiem historii wpłynęło na Hłaskę w jakiś sposób, to raczej nie wyznaczyło charakteru jego późniejszych relacji z Żydami. Do mieszkańców Izraela, już na emigracji, podchodził jak do towarzyszy niedoli, tak samo spieczonych słońcem i równie jak on wyczerpanych bezskutecznym poszukiwaniem stałego zajęcia. Nie ma żadnych śladów wskazujących na to, by traktował ich ze szczególnym współczuciem – ani też z niechęcią bądź obcesowym dystansem. Ostatecznie podczas wojny był ledwie dzieckiem, trudno zatem, by zadziałał tu prosty mechanizm poczucia winy, nawet podświadomej – czy to jak u ocalonego z wiersza Tadeusza Różewicza, czy u Miłoszowego biednego chrześcijanina patrzącego na getto.
Poczucie sprawiedliwości, tak potrzebne w okupacyjnych realiach, zapewniała ucieczka w fikcję. Wielką miłością Hłaski było kino. Biegał z Andrzejem i Zytą do sal projekcyjnych w Śródmieściu, a nawet po drugiej stronie Wisły. Fascynował się Kenem Maynardem, dzielnym kowbojem walczącym z bandytami, koniokradami i wszelkimi innymi awanturnikami zakłócającymi spokój mieszkańców rancz i miasteczek Dzikiego Zachodu. Odgrywający najczęściej szeryfów aktor spotykał się w dziecięcej wyobraźni z innym protagonistą z amerykańskiej prerii – znanym z kolorowych zeszytów Winnetou. Mały Marek z wypiekami na twarzy śledził brawurowe przygody ulubionych bohaterów stawiających czoła złym ludziom – co dziwić nie może, wszak świadome dzieciństwo pisarza przepełnione było postaciami podłymi, tymi z trupimi czaszkami na czapkach. Ponadto „jego” bohaterowie otwarcie zwalczali złoczyńców, tymczasem na co dzień chłopiec słyszał – a pewnie też ich widział – o działających w ukryciu partyzantach noszących piętno przestępców, wyjętych spod prawa renegatów. Jak swoiście rozumiał bohaterstwo żołnierzy AK, ukazał wiele lat później w opowiadaniu Miesiąc Matki Boskiej. Tę historię o czwórce warszawskich chłopców wymierzających z bronią w ręku sprawiedliwość trudno nazwać apoteozą zbrojnego podziemia. Przestraszeni, zdezorientowani partyzanci z Miesiąca… różnią się znacząco od dzielnych chłopców z lasu, tak silnie obecnych w społecznej świadomości. Brutalność utworu wynika z poetyki Hłaski, lecz wątek karania kobiet sypiających z Niemcami to raczej wspomnienie z dzieciństwa. Oczywiście nie osobiste, ale w rodzinnym gronie rozmawiano podczas okupacji swobodnie, nie bacząc na obecność dzieci – nie wspominając o konwersacjach ulicznych.
O tym, że Marek codziennie narażony był na widok okrucieństw, świadczy epizod zapamiętany przez Andrzeja Czyżewskiego. Ulicę Leszno w Warszawie znali wszyscy. W usytuowanych na granicy getta gmachach sądów spotykały się dwa światy: „aryjski” i żydowski. W ciemnych i długich korytarzach handlowano, kontaktowano się z ukochanymi, kupowano wolność za dobytek całego życia. Po akcji likwidacyjnej z 1942 roku sądy stanowiły praktycznie jedyną szansę wyjścia z piekła lub wejścia do niego niezauważonym. Małe dzieci prześlizgiwały się przez niewielkie otwory w murze od strony ulicy Ogrodowej w poszukiwaniu pożywienia lub schronienia – wysłane przez rodziców żywiących nadzieję, że przynajmniej one przetrwają dramat Holocaustu. Właśnie naprzeciwko sądów zimą 1944 roku zobaczył Marek coś, co musiało wstrząsnąć jego dziecięcą psychiką. W ruinach tego, co pozostało po likwidacji getta, gestapo powiesiło więźniów Pawiaka. Ciała znajdowały się na wysokości pierwszego piętra, w oknach i wyrwach w ścianach. Marek i Andrzej stali w tłumie gapiów i podobnie jak reszta w milczeniu przyglądali się brutalności okupanta. Dziecko zapomina – czy raczej wypiera – złe doświadczenia, więc Hłasko dość szybko wrócił do codziennych zajęć: nauki, zabaw, czytania. Niemożliwe jednak, żeby widok wiszących w ruinach ciał nie kładł się cieniem na jego późniejszym życiu i twórczości.
Marek Hłasko z koleżanką jego siostry stryjecznej na dziedzińcu budynku Straży Ogniowej przy Chłodnej 3 podczas uroczystości rodzinnej. Warszawa, lipiec 1944 roku, na tydzień przed wybuchem powstania warszawskiego
Andrzej Czyżewski Collection / East News
Kolejna zachowana fotografia wykonana została tydzień przed powstaniem warszawskim. Pogodny chłopiec opiera się o ramę roweru. To porządny bicykl, ma zagiętą do góry, kolarską kierownicę i stalowy widelec. Jest też dość wysoki – koła sięgają chłopcu niemal do pasa. Zdjęcie wykonano podczas uroczystości rodzinnej, więc Hłasko ubrany jest elegancko: spod białego kołnierzyka wyłania się czarny krawat, jasna, nieco za duża marynarka miękko opada na ciemniejsze szorty. Całości dopełniają eleganckie trzewiki i ciemne podkolanówki. Markowi towarzyszy koleżanka Zyty Czaplickiej, starsza od niego i o głowę wyższa. Młodzi pozują na dziedzińcu budynku, w którym mieszkała babka Romana, wokół jest czysto i spokojnie, z pewnością pogodnie – lato 1944 roku było upalne. Nic nie wskazuje na to, że po drugiej stronie kamienicy maszerują gestapowcy, a kilkaset metrów dalej straszy dziura po wypalonym getcie.
Fotografia zatrzymuje w kadrze ostatnie chwile w miarę spokojnego życia Hłasków w Warszawie. Za kilka dni rozpocznie się bezlitośnie długa sekwencja nieprzespanych nocy oraz dni spędzonych w schronach i piwnicach, która zakończy się dla nich niemal sześcioletnią rozłąką z miastem.
W upalne pierwszosierpniowe popołudnie Marek wystawał w oknie Czyżewskich. Maria, ciotka Teresa i Andrzej krzątali się po mieszkaniu. Wuja Józefa nie było. To, co zostało z ulicy Ceglanej po likwidacji małego getta, błyszczało w słońcu. Przy wylocie brukowanego traktu stały magazyny browaru Haberbusch i Schiele – wielkie hale z czerwonej cegły opatrzone charakterystycznym szyldem przedstawiającym uśmiechniętego jegomościa dzierżącego szklankę z piwem. I właśnie od strony tych budynków, od Ciepłej, biegło chodnikiem kilku młodych chłopaków ubranych w przyduże kurtki w kolorze mokrego piachu z podwiniętymi rękawami,