Barwy miłości. Diana Palmer

Читать онлайн.
Название Barwy miłości
Автор произведения Diana Palmer
Жанр Остросюжетные любовные романы
Серия GWIAZDY ROMANSU
Издательство Остросюжетные любовные романы
Год выпуска 0
isbn 978-83-276-5522-6



Скачать книгу

Andrew nie chce więcej dzieci. Za to Nick chciałby całą gromadkę.

      – Do tej pory raczej mu się z tym nie spieszyło – stwierdziła z uśmiechem Jo. – W końcu nie jest już taki młody.

      Zaśmiały się.

      – Fakt – przyznała Marge. – Ale wiesz, jak to jest, był bardzo zajęty pracą. I pewnie nie znalazł jeszcze odpowiedniej kobiety… Całkiem możliwe, że ty nią będziesz. Może i nie jesteś idealnie w jego typie, ale nie przyprowadziłby cię do domu, gdyby nie traktował cię na poważnie.

      – Nie byłabym tego taka pewna – powiedziała z szerokim uśmiechem Jo. – Mógłby cię niejednym zadziwić.

      – Nick? Mowy nie ma. Znam go jak własną kieszeń. Prawda jest taka, że wyszłam za niewłaściwego mężczyznę. Popełniłam błąd i żyję z tym od ponad dziesięciu lat.

      Jolana poczuła się zażenowana. Najchętniej by uciekła, ale nie wypadało jej tak nagle wstać i skończyć rozmowy.

      Margery nagle chwyciła jej dłoń.

      – Wybacz, nie miałam zamiaru wypłakiwać ci się na ramieniu. Za dużo mówię, bo jestem trochę znerwicowana. Andrew ostatnio dużo pije, a kiedy pije, staje się nieobliczalny.

      – Nie jest w stanie przestać?

      – Nie potrafi. Próbowaliśmy wszystkiego, ale jest uzależniony. Kiedy w dodatku zaczął brać prochy i popijać je alkoholem, zrobiło się jeszcze gorzej… – Margery zauważyła, że mąż jej się przygląda i urwała w pół zdania. – Przepraszam cię, ale muszę z nim pomówić. – Kiedy podeszła do Andrew, ten ścisnął ją boleśnie za łokieć i pociągnął za drzwi. Wymienili przy tym co najmniej kilka ostrych słów.

      Jolana była tak pochłonięta obserwowaniem skłóconej pary, że nie zauważyła, kiedy u jej boku stanął Nick.

      – Coś ty jej naopowiadała? – zapytał lodowatym tonem, podnosząc ją gwałtownie z miejsca.

      Uniosła groźnie brwi.

      – Niczego jej nie naopowiadałam – odparła równie ozięble. – Głownie słuchałam, kiedy narzekała na swój los.

      – Więc dlaczego wyciągnął ją stąd niemal siłą?

      – Nie mam pojęcia. – Wyswobodziła ramię z jego uścisku. – I szczerze mówiąc, nie rozumiem, dlaczego pozwala mu się szarpać. Gdybym była z facetem, który mną pomiata, w dodatku publicznie, nie zostałabym ani minuty dłużej. Już dawno posłałabym go do diabła.

      – Co ty powiesz? – zadrwił. – Taka jesteś twarda?

      – Najwyraźniej. A jeśli ci to przeszkadza, to twój problem. Nie mój.

      Oderwał od niej wzrok i spojrzał na drzwi, które zamknęły się za Simonami.

      – Jak go znam, pewnie ją pobije. Zdarzało mu się w przeszłości podnosić na nią rękę.

      – Trzeba było go powstrzymać. Z tego, co mówiła, w dzieciństwie byliście jak rodzina. Mogłeś zareagować.

      – Tak, mogłem… – warknął i wymamrotał obelgę pod adresem Andrew. – Ale tylko bym jeszcze bardzie pogorszył jej sytuację.

      – Nikt jej nie zmusza, żeby z nim była, jeśli źle ją traktuje. To nie średniowiecze. Nie musi do końca życia być ofiarą. Współczuję jej, ale nie mam kompleksu męczennicy, więc nie do końca rozumiem, dlaczego tkwi w toksycznym związku.

      Ulżyło jej, kiedy im przerwano, bo miała szczerze dość tej rozmowy. Czemu tak się przejmował losem Margery? Wzruszyła ramionami. Pewnie traktuje ją jak młodszą siostrę i odczuwa wobec niej silny instynkt opiekuńczy. Zastanawiała się, która z obecnych kobiet próbuje go usidlić. Flirtowała z nim tylko jego nowa bratowa, Deborah. To pewnie ją chciał przekonać, że nie jest zainteresowany. W końcu to żona jego brata, w dodatku świeżo poślubiona. Moja obecność miała ją odstraszyć, doszła do wniosku i postanowiła wywiązać się z zadania, z którym tu przyszła. Przez resztę wieczora nie odstępowała Scarpellego na krok, zwłaszcza kiedy rozmawiał z Markiem i Deb.

      Najwyraźniej nie docenił jej wysiłków. Kiedy około północy pożegnali się i zeszli do garażu, sprawiał wrażenie poirytowanego.

      – Co to miało być? – warknął, wsiadając do samochodu. – Przykleiłaś się do mnie jak rzep.

      – Mówiłeś, że mam zniechęcić jakąś kobietę – odpowiedziała ze stoickim spokojem. – Nie chodziło o Deborę? Flirtowała z tobą jak najęta.

      Roześmiał się i włożył kluczyk do stacyjki.

      – Deb już tak ma, taka się urodziła. Naprawdę sądziłaś, że to ona?

      – A czemu nie? Swoją drogą, to bardzo ładna i fajna dziewczyna. Spodobała mi się. Reszta twojej rodziny też.

      – Tak? Bardzo mnie to cieszy, bo przez najbliższych kilka tygodni będziesz ich często widywać.

      Odwróciła się gwałtownie i posłała mu urażone spojrzenie.

      – Nie ma mowy! Nie tak się umawialiśmy.

      Uśmiechnął się leniwie, przesuwając wzrokiem po całym jej ciele.

      – Porozmawiamy o tym u ciebie.

      – Wykluczone. Nie przypominam sobie, żebym zapraszała cię do domu. Powiedziałeś, że chodzi o jeden wieczór. Zrobiłam to, o co prosiłeś, i to by było na tyle. Nie pozwolę się szantażować. Podpisałam kontrakt!

      – Który moi prawnicy unieważnią w pięć minut – stwierdził bezczelnie. – Usiądź wygodnie i odpręż się. Omówimy sprawę później. – Wsunął do magnetofonu taśmę z symfonią Z Nowego Świata Antonína Dvořáka. – Teraz mam ochotę posłuchać dobrej muzyki.

      Prychnęła ze złością i oparła się o zagłówek. Powinna się domyślić, że nie można mu ufać.

      ROZDZIAŁ TRZECI

      Zaparkował w podziemnym garażu i pociągnął ją za łokieć do windy, jakby się obawiał, że ucieknie mu w drodze na górę. Kusiło ją, żeby tak właśnie zrobić, ale za mocno ją trzymał. Poza tym zależało jej na wystawie. W każdym razie na tyle, że była gotowa pójść na pewne ustępstwa. W granicach rozsądku, oczywiście.

      – Dałabyś już spokój – odezwał się, kiedy wysiedli na jej piętrze. – Patrzysz na mnie, jakbym prowadził cię na ścięcie. Chcę tylko porozmawiać.

      Otworzyła drzwi, żeby wpuścić go do środka.

      – Naturalnie, panie Scarpelli – westchnęła teatralnie. – Skoro pan tak ładnie prosi, jakże mogłabym odmówić?

      – Ta wystawa naprawdę wiele dla ciebie znaczy – zauważył odkrywczo.

      Obrzuciła go morderczym spojrzeniem.

      – Pracowałam na nią całe życie. Nie poddam się bez walki.

      Przymknął oczy i popatrzył na nią z namysłem.

      – Hm… czyli nie jesteś tylko tak zwaną ładną blondynką. Coś się jednak kryje za tą śliczną buzią.

      – Nie bawią mnie żarty o blondynkach – ucięła krótko. – Są w złym guście.

      Rozejrzał się niespiesznie po salonie. Można by pomyśleć, że nigdy wcześniej nie widział wystroju utrzymanego w biało-złotych tonacjach.

      – Wnętrze naprawdę wiele mówi o człowieku…

      – Słucham? –