.

Читать онлайн.
Название
Автор произведения
Жанр
Серия
Издательство
Год выпуска
isbn



Скачать книгу

Szosa 66 to długa asfaltowa droga, oznaczona na mapie linią falistą od Missisipi do Bakersfield, biegnąca przez cały kraj, wśród pól czerwonych i szarych, wijąca się serpentyną przez góry, przecinająca dział wodny, opadając ku lśniącej w słońcu, groźnej pustyni, by opuściwszy ją wspiąć się znów na góry, a potem opaść w żyzne doliny Kalifornii. Szosa 66 to droga ucieczki dla tych, co uchodzą przed lotnym piaskiem i kurczącą się ziemią, przed grzmotem ciągników i wywłaszczaniem, przed powolną inwazją pustyni z południa, przed huraganami nadciągającymi z wyciem od Teksasu, przed powodziami, które nie wzbogacają ziemi. Lecz niszczą nawet tę trochę bogactwa, które można by na niej znaleźć. Przed tym wszystkim uciekają ludzie i ciągną na szosę 66. Ciągną bocznymi drogami, dróżkami wyjeżdżonymi przez wozy i polnymi ścieżkami. Szosa 66 to droga-matka, droga-ucieczka. (Steinbeck 1959: 180)

      Max i Greg znają te słowa, ale patrzą na świat z perspektywy własnych wakacji. Pamięć o tragicznych kartach z dziejów społeczeństwa amerykańskiego nie zaciemnia roztaczających się przed nimi krajobrazów. Nad swoją wędrówką mają taką władzę, jaką może mieć turysta, będący autorem okresowej wakacyjnej przygody. W swobodnych, letnich strojach przemierzają pustynny krajobraz autem z odkrytym dachem, dostrzegając wokół siebie rzeczywistość zgodną z określonym scenariuszem podróży.

      Przypomnijmy tu inną podróż Europejczyka przez pustynie Nowego Świata. Baudrillardowską Amerykę otwiera passus dotyczący wkroczenia w przestrzeń zrazu po europejsku nierozumianą, a więc pustą, a potem odnajdywaną w sposób zmysłowy – zmysłowością tęsknoty i nostalgii, zabarwionej marzeniem o tym, by dotknąć tkanki rzeczywistości, ale z obawą, że dotyk naruszyłby zdolność elitarnego „widzenia z oddali”:

      Zrodzona z bezkresnych wzgórz Teksasu i sierry Nowego Meksyku nostalgia: łagodne zanurzanie się i wynurzanie autostrad, muzyka na cały regulator ze stereo-chryslera, fala gorąca – punktowa fotografia tu już nie wystarcza – z tej podróży trzeba by nakręcić totalny film drogi w rzeczywistym czasie jej trwania, z nieznośnym upałem i muzyką włącznie, i odtworzyć to potem u siebie, w zaciemnionym pokoju, od początku do końca bez przerwy – by odnaleźć magię autostrad i odległości, zimnego alkoholu na pustyni i prędkości, raz jeszcze przeżyć to w rzeczywistym czasie na taśmie magnetowidu – nie tylko dla czystej rozkoszy wspominania, lecz dla fascynacji szaleńczym powtórzeniem, które zawarte już było w abstrakcyjności samej podróży. Rozwijanie się pustyni podczas jazdy jest nieskończenie bliskie wieczności błony filmowej. (Baudrillard 1998: 8)

      Myśl o filmowym charakterze amerykańskiej rzeczywistości często pojawia się w europejskiej refleksji nad kulturą Stanów Zjednoczonych. Skala i charakter ogromnych przestrzeni tego kraju są tak odmienne od tego, co typowe dla Starego Świata, że kiedy Europejczyk próbuje scharakteryzować swoje wrażenia, odwołuje się do znanej mu od dawna rzeczywistości – do hollywoodzkich obrazów:

      Ameryka, co zresztą w dużej mierze przesądza o jej uroku, jest krajem filmowym również poza salami kinowymi. Przez pustynię przejeżdża się jak przez western, a metropolie przypominają pełen znaków i formuł ekran. Tak jak we Włoszech lub w Holandii, gdzie po wyjściu z muzeum ma się wrażenie, że miasto jest odbiciem przed chwilą widzianych malowideł, jakby to ono z nich brało początek, a nie na odwrót. Amerykańskie miasto również wygląda tak, jakby brało swój początek z kina. Aby zgłębić jego sekret, nie należy zmierzać od miasta ku ekranowi, lecz od ekranu ku miastu. Tu właśnie, gdzie kino nie przybiera żadnej wyjątkowej formy, lecz udziela ulicom i całemu otoczeniu swej mitycznej atmosfery, jest ono naprawdę pasjonujące. (Baudrillard 1998: 75)

      Film może być punktem wyjścia do poznawania rzeczywistości – ten projekt wpisany jest w podróż Grega i Maxa. Przejeżdżając przez pewne prowincjonalne miasto, przeżywają swoiste déjà vu:

      – „Podobny widok widziałem w Powrocie do przyszłości.

      – Ale nakręcono go w studio, na tym się tylko wzorowano”.

      Trafiają też do „jednego z najsławniejszych pokoi motelowych” – niegdyś nocował tu Clark Gable; docierają do miasteczka, w którym mieszkała jedna z postaci występujących w Czarnoksiężniku z krainy Oz – dziś jest tam sklep z filmowymi pamiątkami. Kiedy zbliżają się do stada bizonów lub gdy rozmawiają z Indianami i kowbojami, rozpoznają obszary westernu. Nie bez przyczyny w epizodzie ukazującym sztuki z lassem w wykonaniu zręcznego hodowcy bydła pojawia się fragment starego, czarno-białego filmu, na którym oglądamy podobne popisy. Wiedzę o kowbojach Max i Greg czerpali – jak twierdzą – z kina. Ich komentarz skierowany jest do ludzi, którzy mogli nigdy nie stąpać po ziemi Wuja Sama, ale znają dzieła takie jak W samo południe i Easy Rider. Dlatego przestrzeń Ameryki, którą przemierzają, znaczona jest filmowymi motywami.

      Święto smakoszy to jednocześnie film drogi i film o drodze – ale nie taki, o jakim myślał Baudrillard. Baudrillardowski film przywracałby pamięci mistykę doświadczania „magii autostrad i odległości, zimnego alkoholu na pustyni i prędkości”, odtwarzałby jej czas, powtarzałby go, nie czyniąc go bynajmniej konkretnym. Jeśli pojawialiby się tu ludzie, byliby jedynie wypełniaczem pustynnego krajobrazu, a nie partnerami dzielącymi jakąś część życia z Europejczykami:

      Od Amerykanów żądam tylko, by byli Amerykanami. Nie wymagam od nich, by byli inteligentni, wrażliwi, oryginalni, chcę tylko, by wypełniali przestrzeń, która nie daje się porównać z tą, jaką znam, by nie przestawali być dla mnie tym najwyższym, gwiezdnym miejscem, najpiękniejszą przestrzenią orbitalną. (Baudrillard 1998: 40)

      Greg i Max nie chcą abstrakcyjnych Amerykanów, wypełniających pustkę. Oni w ogóle nie odbierają rzeczywistości w kategoriach abstrakcyjnych. To, co dla Baudrillarda stanowi część wieloaspektowego doświadczenia i inspirację do refleksji, dla nich jest celem samym w sobie. Każde z doświadczeń ma charakter konkretny, zmysłowy, cielesny, a podróż jest okazją do tego, by świat wyobrażeń, wspomnień i marzeń objawił się w swojej rzeczywistej, materialnej postaci. Ich Ameryka to kraj pełen oryginałów i pierwowzorów. „Chociaż przedmiotów tych nie ma w Anglii, to stanowią część naszego dzieciństwa, bo występują w każdym hollywoodzkim filmie” – mówią oglądając towary w prowincjonalnych sklepach. Greg i Max padają ofiarą precesji symulakrów – powiedziałby pewnie Baudrillard. – Nie wykraczają oni poza czysto zewnętrzne rozpoznawanie popularnych motywów. Zauroczeni materią urzeczywistniających się wyobrażeń, rozkoszują się tym, że mogą poznać je w sposób zmysłowy – nie tylko zobaczyć, ale i dotknąć, powąchać, posmakować.

      Europejski stosunek do Ameryki często nosi znamiona fascynacji dziwacznością, a fascynacja ta jest świadoma niestosowności pewnych form kultury. W Ameryce – twierdził Federico Fellini – nie powinniśmy domagać się zabytków, jeśli nie chcemy, by pokazano nam stację benzynową. „Ameryka jest niewinna i bardzo żywotna. Całą sobą zwrócona w przyszłość. Ludzie są tacy sami jak otoczenie. Ameryka jest fantastyczna” (Chandler 1996: 309 i 310). Mącenie relacji między autentykiem a kopią wy-wołuje irytację ludzi pochodzących z krajów, w których do dziś z ziemi wydobywa się ułamki antyku. Umberto Eco, wędrując po Zachodnim Wybrzeżu Stanów Zjednoczonych, oglądał figury woskowe eksponowane w różnych muzeach – i od razu przychodziły mu na myśl ich europejskie paralele, za którymi stoi tradycja o wieloaspektowym – intelektualnym, artystycznym, religijnym, obyczajowym – charakterze:

      Z jednej strony, są to neoklasyczne figury woskowe w Muzeum Obserwatorium Astronomicznego we Florencji, gdzie styl Canovy przeplata się z fascynacją de Sade’em, dalej święci Bartłomieje, odzierani ze skóry mięsień po mięśniu, ozdabiający niektóre teatry anatomiczne. Albo jeszcze pewne hiperrealistyczne tendencje neapolitańskiej szopki. Jednakże poza tymi odniesieniami, które w basenie Morza Śródziemnego należały zawsze do sztuki drugorzędnej, istnieją jeszcze inne, bardziej prestiżowe drewniane rzeźby polichromowane