Название | Przegrane zwycięstwo |
---|---|
Автор произведения | Andrzej Chwalba |
Жанр | Документальная литература |
Серия | Poza serią |
Издательство | Документальная литература |
Год выпуска | 0 |
isbn | 9788381910804 |
Szybkostrzelne armaty Schneidera działają doskonale; już po pierwszych dwóch–trzech strzałach, gdy lemiesz i klocki zagłębią się w ziemię, całe łoże staje się nieruchomem prawie, że nie drgnie tak, że moneta położona na obręczy koła nie spada […] obsługa siedzi spokojnie podczas strzelania na swoich siedzeniach, a szybkość strzelania może być doprowadzona do szesnastu i nawet więcej na minutę
– pisał jeden z oficerów, aczkolwiek w praktyce zgodnie z regulaminem armaty strzelały dziesięć razy na minutę. Jeszcze po dwudziestu latach stanowiły one podstawę pułków artylerii lekkiej dywizji piechoty i nadal mimo upływu czasu dobrze się spisywały. Spory zastrzyk artylerii wojsko zawdzięczało Armii Wielkopolskiej, ale jej działa, dodajmy: aż dwadzieścia typów, miały już głównie muzealny charakter. Dostały się w ręce powstańców dzięki temu, że wojnę spędziły w niemieckich magazynach. Posiadaniem różnych typów i modeli dział charakteryzowały się głównie wojska „krajowe”. Wśród tych dział były okazy archaiczne, jak choćby armatki 37 milimetrów, o niskiej wartości ogniowej, ale były także dobre rosyjskie armaty 76,2 milimetra, tak zwane putiłówki, przejęte w spadku po armii carskiej i bolszewickiej. Podczas wojny często przechodziły z rąk do rąk. Liczne typy i modele w parku polskiej artylerii musiały komplikować zaopatrzenie w amunicję i części zamienne. Podczas działań wojennych brakowało nieraz smaru, co spowodowało, że część sprzętu przestała być użyteczna. 23 września 1919 roku na stanie wojska znajdowało się ponad tysiąc luf, a jesienią 1920 roku już dwa razy więcej.
Wielkie zainteresowanie publiczności wzbudzały tanki, nazywane w Polsce coraz częściej czołgami. Na wyposażeniu znajdowało się sto dwadzieścia sztuk modelu Renault FT 1917, które przybyły wraz z wojskiem z Francji. Były to czołgi wolnobieżne. Ich maksymalna prędkość nie przekraczała siedmiu kilometrów na godzinę. Uzbrojone były w działko 37 milimetrów oraz karabin maszynowy lub tylko w karabin maszynowy i posiadały dwu- lub trzyosobową załogę. Towarzyszyły piechocie oraz osłaniały prace saperów. Kiedy 17 listopada 1920 roku pojawiły się w Krakowie, na ulice wyległo – jak pisano w prasie – pół miasta. Przy dwóch takich tankach „gromadziły się duże rzesze ciekawych, podziwiając to sławne, a dotychczas niewidziane w Krakowie dziwo […]. Te niebezpieczne potwory noszą wdzięczne imiona: Cordelli i Walerii” – pisał „Czas”. W skład sił pancernych wchodziło też kilkadziesiąt samochodów opancerzonych, w tym zwrotnych i prostych w obsłudze „polskich fordów”, uzbrojonych w karabin maszynowy Maxim 7,92. Były nie tylko ciekawostką, gdyż nieraz decydowały o przebiegu bitwy.
Żołnierze w bardzo ograniczonym stopniu korzystali z samochodów ciężarowych i osobowych. Nazywano je samojazdami lub autami. Lecz nawet dysponowanie nimi nie gwarantowało ich użycia, ponieważ często się psuły, a brakowało części zamiennych i opon. Nie dziwił widok samochodów stojących na lawetach.
Wojsko posiadało tradycyjne i nowoczesne środki łączności. Zapewniali ją jeźdźcy, rowerzyści, posłańcy, stacje radiotelegraficzne oraz sygnały optyczne. Korzystano z pomocy wytresowanych psów oraz gołębi pocztowych. Łącznościowcy wraz z cywilami stawiali słupy, rozciągali druty telegraficzne oraz instalowali podwójne linie telefoniczne. Łączność radiotelegraficzna służyła do przesyłania korespondencji w wersji zaszyfrowanej. Uważano, że trzeba używać różnych środków, aby mieć większą pewność co do prawdziwości uzyskanej informacji.
Bardzo istotną rolę w wojnie odegrały służby informacyjne, wywiad i kontrwywiad, początkowo organizowane przez VI Oddział Sztabu Głównego, a wkrótce przez II Oddział NDWP. W kwietniu 1919 roku jego szefem został major Karol Bołdeskuł, specjalista z zakresu radiowywiadu. Z jego inicjatywy w Biurze Szyfrów Obcych powstała sekcja kryptologiczna zajmująca się radiowywiadem, kierowana od sierpnia 1919 roku przez dwudziestoośmioletniego porucznika Jana Kowalewskiego, wybitnego specjalistę z zakresu kryptologii i dekryptażu. Dał się on poznać jako osoba obdarzona talentem matematycznym, fotograficzną pamięcią i perfekcyjną znajomością języków obcych. Współpracowali z nim wybitnej klasy matematycy, tacy jak Józef Leśniewski i Wacław Sierpiński. Do zadań sekcji należało utworzenie stałej sieci nasłuchowej w celu przejmowania depesz wrogich państw, a następnie ich rozszyfrowania. Wiosną 1920 roku utworzono w ramach armii sekcje zajmujące się rozszyfrowywaniem. Do końca 1920 roku złamano sto kluczy szyfrowych i odczytano ponad trzy tysiące szyfrogramów, meldunków, rozkazów, komunikatów operacyjnych, wywiadowczych. Jak dowodzi profesor Grzegorz Nowik, dzięki kryptologom polskie sztaby wiedziały znacznie więcej o nieprzyjacielu niż nieprzyjaciel o nich. Szyfry rosyjskie nie były zbyt skomplikowane. Polskie dowództwo, planując obronę Warszawy, znało bieżące plany przeciwnika, a niejednokrotnie wiedziało nawet, kto i kiedy oraz skąd uderzy oraz jakie zadania przydzielono sowieckim armiom. Poznano także, w miarę precyzyjnie, ich plany na Ukrainie i następnie pod Lwowem. „Cała operacja armii konnej […] w drugiej połowie sierpnia 1920 roku mogła być przez nas śledzona z niesłychaną wprost dokładnością tylko przez podsłuchiwanie korespondencji radiotelegraficznej z Tuchaczewskim. Jedna przejęta depesza uzupełniała drugą, dając od razu jasne pojęcie o zamiarach przeciwnika” – pisał kapitan Marian Stańczuk.
Pierwsze bolszewickie szyfry Kowalewski złamał w sierpniu 1919 roku. Pod koniec roku większość szyfrogramów nieprzyjaciela odczytywano w ciągu jednego–dwóch dni. Materiały radiowywiadu przekazywano do Biura Wywiadowczego, które konfrontowało je z informacjami pozyskanymi przez siatki wywiadu, przez pilotów oraz na podstawie zeznań jeńców. Było to konieczne, gdyż służby sowieckie mogły prowadzić dezinformację.
Rozszyfrowane depesze i księgi złamanych kodów bolszewickich z 1920 roku trafiły na Międzynarodową listę Pamięci Świata UNESCO (znajduje się na niej czterysta dwadzieścia siedem najwartościowszych dokumentów z całego świata). To, że tak się stało, zawdzięczamy Grzegorzowi Nowikowi, który odnalazł uchodzące za zaginione, a spoczywające w Centralnym Archiwum Wojskowym akta Biura Szyfrów.
Wojsko Polskie dysponowało samolotami i balonami. Samoloty nazywano aparatami, a rzadziej latawcami. Dzięki przejęciu hangarów i lotnisk zaborców możliwe stało się stworzenie polskiego lotnictwa. O trudnych początkach wspominał kapitan Camillo Perini, Włoch w polskiej służbie, powiadając, że prace nad uruchomieniem samolotów odbywały się w zimnych hangarach, często bez narzędzi i części zapasowych, bez „papieru i ołówka”, a zapaleńcy startowali na „zbutwiałych samolotach”. Mimo to już na przełomie października i listopada 1918 roku powołano pierwsze eskadry lotnicze w Krakowie i we Lwowie, później w Przemyślu, Lublinie i Warszawie. 6 stycznia 1919 roku powstała eskadra w Poznaniu, dzięki zdobyciu lotniska przez powstańców. Na początku maja 1919 roku przybyło z Francji do Polski siedem eskadr hallerowskich, a poza tym Szkoła Pilotów. Na samolotach malowano białe orły oraz biało-czerwoną szachownicę.
Do wiosny 1920 roku sformowano dwadzieścia eskadr, z czego czternaście wywiadowczych (rozpoznawczych), pięć myśliwskich i jedną niszczycielską (bombową). Od marca 1919 roku nadzór nad lotnictwem sprawował Inspektorat Wojsk Lotniczych. We wrześniu tego roku inspektorem został generał Gustaw Macewicz. W lutym 1920 roku Inspektorat został zastąpiony przez Departament Żeglugi Napowietrznej MSWojsk. Każda eskadra liczyła około dziesięciu samolotów, z czego osiem bojowych i dwa zapasowe, ale bywało, że sprawnych było jedynie dwa lub trzy. Jerzy Gotowała ustalił, że w latach 1918–1921 Polska dysponowała 2160 samolotami, z czego 1384 to rozpoznawcze, 400 myśliwskich, 384 szkolne i 10 bombowych. 968 samolotów, czyli 44,8 procent, to zdobycz wojenna. Przemysł krajowy dostarczył 203 samoloty, to jest 9,4 procent,