Diuna. Frank Herbert

Читать онлайн.
Название Diuna
Автор произведения Frank Herbert
Жанр Историческая фантастика
Серия s-f
Издательство Историческая фантастика
Год выпуска 0
isbn 9788381887533



Скачать книгу

I? – ponaglił Vladimir.

      – Pisze też: „Są jeszcze w Imperium wyznawcy sztuki kanly”. Podpisał: „Leto, książę na Arrakis”. – Wybuchnął śmiechem. – Na Arrakis! O rany! A to ci heca.

      – Cicho bądź, Piterze – powiedział baron i śmiech umilkł gwałtownie. – A więc kanly? – spytał. – Wendeta, co? I używa tego pięknego, starego, mającego tak bogatą tradycję słowa, by nie było wątpliwości, o co mu chodzi.

      – Wyciągnąłeś dłoń do zgody – rzekł Piter. – Formy zostały dochowane.

      – Za dużo mówisz jak na mentata, Piterze – powiedział baron. „Muszę się go szybko pozbyć – pomyślał. – Jak na swoją użyteczność żyje już za długo”.

      Spojrzał przez pokój na swego mentata i asasyna, dostrzegając cechę przez większość ludzi zauważaną od pierwszego wejrzenia: oczy – ocienione szczeliny błękitu w błękicie, zupełnie pozbawione białek.

      Uśmiech wykwitł na twarzy Pitera. Przypominała maskę z grymasem pod owymi oczami jak dziury.

      – Ależ baronie! Świat nie widział piękniejszej zemsty. Nie można przymykać oczu na plan najbardziej wyrafinowanej intrygi: zmusić Leto do zamiany Kaladanu na Diunę. I to bez pozostawienia mu wyboru, bo tak rozkazuje Imperator. Ależ z ciebie żartowniś, baronie!

      – Gęba ci się nie zamyka, Piterze. – Głos Vladimira był zimny.

      – Ale jestem szczęśliwy, baronie. Podczas gdy ty… ty jesteś po prostu zazdrosny.

      – Piterze!

      – Aha, baronie! Czyż to nie godne ubolewania, że sam nie byłeś w stanie wymyślić tej wybornej intrygi?

      – Któregoś dnia każę cię udusić, Piterze.

      – Ależ niewątpliwie, baronie. Enfin! Ale dobry uczynek nigdy nie pójdzie na marne, co?

      – Naćpałeś się verity lub semuty, Piterze?

      – Baron jest zaskoczony, ilekroć ktoś mówi prawdę nie ze strachu – powiedział asasyn. Jego ściągnięta twarz przypominała karykaturalną maskę zamyślenia. – Ach, ach! Ale widzisz, baronie, jako mentat wiem, kiedy wyślesz do mnie kata. Będziesz zwlekał dopóty, dopóki jestem przydatny. Wcześniejszy ruch byłby marnotrawstwem, a ja jestem wciąż bardzo pożyteczny. Wiem, czego się nauczyłeś na tej cudownej Arrakis: nie marnować niczego. Nieprawdaż, baronie?

      Vladimir nie spuszczał wzroku z Pitera.

      Feyd-Rautha wiercił się w fotelu. „Zwaśnieni durnie! – myślał. – Stryj nie potrafi otworzyć ust do swego mentata, żeby nie wywołać awantury. Czy im się wydaje, że nie mam nic lepszego do roboty, niż wysłuchiwać ich kłótni?”

      – Feydzie – rzekł baron – zapraszając cię tu, przykazałem ci, żebyś słuchał i się uczył. Uczysz się?

      – Tak, stryju. – Głos młodzieńca był przezornie służalczy.

      – Czasami Piter mnie zadziwia – powiedział baron. – Ja sprawiam ból z konieczności, ale on… Przysięgam, że znajduje w tym prawdziwą przyjemność. Jeśli o mnie chodzi, żal mi nieszczęsnego księcia Leto. Niebawem doktor Yueh wystąpi przeciw niemu i to będzie koniec wszystkich Atrydów. Ale Leto na pewno domyśli się, kto wydał polecenie uległemu doktorowi… i świadomość tego będzie dla niego nie do zniesienia.

      – Więc dlaczego nie poleciłeś doktorowi, by po cichu wbił mu handżar między żebra? – zapytał Piter. – Mówisz o żalu, a…

      – Książę musi wiedzieć, że gotuję mu zgubę – rzekł baron. – I muszą się o tym dowiedzieć pozostałe wysokie rody. Ta wiadomość sparaliżuje je na jakiś czas. Zyskam większe pole manewru. Konieczność jest oczywista, jednak nie musi mi się podobać.

      – Pole manewru. – Mentat zaśmiał się szyderczo. – Już spoczywa na tobie wzrok Imperatora, baronie. Zbyt śmiało sobie poczynasz. Pewnego dnia Szaddam przyśle tu, na Giedi Prime, jeden czy dwa legiony sardaukarów i będzie to koniec barona Vladimira Harkonnena.

      – Chciałbyś tego dożyć, nieprawdaż? – spytał baron. – Z rozkoszą patrzyłbyś, jak korpus sardaukarów łupi moje miasta i plądruje ten zamek. Sprawiłoby ci to prawdziwą radość.

      – Czyżby baron tego nie wiedział? – wysyczał Piter.

      – Ty powinieneś być baszarem tego korpusu – powiedział Vladimir. – Za bardzo kochasz krew i ból. Chyba zbyt pochopnie przyrzekłem ci łupy z Arrakis.

      Piter zrobił pięć osobliwie drobnych kroków na środek pokoju, stając tuż za plecami Feyda-Rauthy. Atmosfera była napięta, a młodzieniec zerknął niespokojnie na asasyna.

      – Nie igraj z Piterem, baronie – powiedział mentat. – Przyrzekłeś mi lady Jessikę. Przyrzekłeś mi ją.

      – Po co ci ona, Piterze? – zapytał baron. – Chcesz zadać jej ból?

      Piter wpatrywał się w niego, przedłużając ciszę.

      Feyd-Rautha odsunął się na bok z fotelem dryfowym.

      – Stryju, czy muszę tu siedzieć? Powiedziałeś, że…

      – Mój kochanieńki Feyd-Rautha się niecierpliwi – stwierdził baron. Poruszył się wśród cieni za globusem. I ponownie skierował uwagę na mentata. – A dziecko, książątko Paul, mój drogi Piterze?

      – Pułapka złapie go dla ciebie, baronie – zamruczał asasyn.

      – Nie o to pytam – powiedział baron. – Pamiętasz zapewne, że przepowiedziałeś, iż czarownica Bene Gesserit urodzi księciu córkę. Pomyliłeś się, co, mentacie?

      – Nieczęsto się mylę, baronie – rzekł Piter i po raz pierwszy w jego głosie przyczaił się strach. – Przyznaj: nieczęsto się mylę. I sam wiesz, że te Bene Gesserit rodzą przeważnie córki. Nawet małżonka Imperatora wydała na świat same dziewczyny.

      – Stryju – odezwał się Feyd-Rautha – powiedziałeś, że tutaj będzie coś ważnego, co ja…

      – Posłuchaj mego bratanka – przerwał mu baron. – Ma aspiracje do panowania nad moją baronią, a nie potrafi panować nad sobą. – Poruszył się za globusem; cień wśród cieni. – Feydzie-Rautho Harkonnenie, wezwałem cię tutaj, mając nadzieję, że nabędziesz nieco mądrości. Czy obserwowałeś naszego poczciwego mentata? Powinieneś się czegoś nauczyć z tej wymiany zdań.

      – Ale stryju…

      – Najsprawniejszy mentat ten nasz Piter, nie uważasz, Feydzie?

      – Tak, ale…

      – Zaiste, ale! Ale zjada za dużo przyprawy, je ją jak cukierki. Spójrz na jego oczy! Jakby przybył prosto z arrakijskiego obozu pracy. Sprawny ten Piter, ale jednak uczuciowy i skory do wybuchów gniewu. Sprawny, ale jednak może się mylić.

      Głos asasyna brzmiał cicho i posępnie:

      – Czy wezwałeś mnie tutaj, baronie, by zdyskredytować moją sprawność?

      – Zdyskredytować twoją sprawność? Znasz mnie chyba lepiej, Piterze. Chciałbym jedynie, aby mój bratanek zrozumiał ograniczenia mentata.

      – Szkolisz już mego następcę?

      – Zastąpić ciebie? Ależ, Piterze, gdzież znalazłbym równie przebiegłego i mściwego jak ty mentata?

      – W tym samym miejscu, w którym mnie znalazłeś, baronie.

      – Może i powinienem to zrobić, skoro już o tym mówimy. – Vladimir się zamyślił. – Naprawdę robisz ostatnio wrażenie