Zjawa. Max Czornyj

Читать онлайн.
Название Zjawa
Автор произведения Max Czornyj
Жанр Классические детективы
Серия
Издательство Классические детективы
Год выпуска 0
isbn 978-83-8195-173-9



Скачать книгу

img_5e6ee1ef-1149-568f-91aa-afce503ae8bb.jpg" alt="ZCover.jpg"/>

      Prawda nie sprawia tyle dobrego, ile złego

      sprawiają jej pozory.

      François de La Rochefoucauld

      Ludzie odkryli, że o wiele wygodniej jest fałszować prawdę niż uszlachetniać siebie.

      Caleb Colton

      Fotografia staje się więc dla mnie dziwacznym medium, nową formą halucynacji: fałszywą na poziomie postrzegania, prawdziwą na poziomie czasu. Halucynacją umiarkowaną, w pewnym sensie skromną, podzieloną – z jednej strony nie ma tego tutaj, z drugiej ale to naprawdę było: szalony obraz, ocierający się o rzeczywistość.

      Roland Barthes

      Kamie i Adamowi, przyjaciołom, by po nowemu było jak po staremu. Z Long Island i na Long Island. Najlepszego! Cin cin!

      Na pewno kojarzycie zdjęcie Śniadanie na szczycie drapacza chmur. Jedenastu robotników odpoczywających na stalowej belce zawieszonej ćwierć kilometra nad ziemią – dokładnie na 69. piętrze wysokościowca wznoszonego przy Rockefeller Plaza. Wykonano je 20 września 1932 roku i… niemal na pewno jest fotomontażem.

      Nogi budowlańców nie zwisają swobodnie, lecz opierają się na jednej płaszczyźnie – jakby po prostu siedzieli. Odpalenie papierosa na tej wysokości i przy panującym na niej wietrze stanowiłoby nie lada wyzwanie, a robotnik bez koszuli, nieważne jak rozgrzany emocjami, solidnie by zmarzł. Do tego, choć żaden z mężczyzn nie ma zabezpieczeń, na ich twarzach nie widać ani cienia strachu.

      Powiem Wam coś.

      Brzydzę się fotomontażem.

      Dzień pierwszy

      1

      Halloween.

      Święto Zmarłych.

      Zaduszki.

      Trzy ponure imprezy dzień po dniu. Szczerzące martwe uśmiechy dynie, fantazyjne znicze i wieńce ze sztucznych kwiatów. Stroje wróżek, potworów i kościotrupów. Komercja śmierci lub śmierć komercji. Wybór należał do każdego zainteresowanego.

      Cukierek albo psikus!

      Cukierek i kop w dupę.

      Angelika Rylska zatrzymała się przed wystawą sklepu odzieżowego. Witryna była przyozdobiona wydrążonymi dyniami, w których paliły się świeczki na baterie. Obok, między bluzkami z najnowszej kolekcji, leżały maski przedstawiające powykrzywiane twarze.

      Białe lub czarne. Jakby nie istniały żadne inne kolory.

      Wszystkie przerażające. Ze śladami krwi na policzkach, strzępami włosów lub ustami zaszytymi nicią. Ziejące pustką oczodołów lub straszące oszalałymi spojrzeniami. Urocze niczym maski pośmiertne.

      – Już, już jedziemy. – Rylska pochyliła się nad wózkiem, w którym leżał Antoś, jej dwumiesięczny synek. Dziecko rozbudziło się i zaczęło łkać. – Już, już, kochanie…

      Zabujała wózkiem i ruszyła w stronę wyjścia z galerii. Do Halloween zostały jeszcze dwa dni, ale – o dziwo – w sklepach nie kręciło się zbyt wielu ludzi. Może dlatego, że był środek tygodnia. Rylska zdała sobie sprawę, że od lat nie zaszła do galerii handlowej poza weekendem. Macierzyństwo, choć było harówką większą niż ta na etacie, miało pozytywne strony.

      – Boże – Angelika westchnęła, widząc pracownicę wnoszącą do jednego ze sklepów sztuczną choinkę. Drzewko było nieubrane, lecz mieniło się brokatem.

      Ledwie uwiną się ze zniczami, zacznie się Boże Narodzenie. Potem Nowy Rok, walentynki, chwila postnego udręczenia i Wielkanoc. Oto rytm życia komercji.

      – Proszę uważać!

      Drgnęła, gdy ktoś zaklął tuż obok niej. Wpatrzona w witryny, o mały włos nie staranowała wózkiem kilka idących z naprzeciwka osób. Uśmiechnęła się przepraszająco.

      – Auć!

      Jakiś szczyl zdzielił ją z bara tak, że się prawie przewróciła.

      – Ej!

      Obróciła się za nim, lecz całe towarzystwo miało ją gdzieś. Nie usłyszała nawet krótkiego „przepraszam”. To ona była winna.

      Zawsze winna jest kobieta z dzieckiem.

      Zajmuje zbyt wiele miejsca, czasu i uwagi. Jasne, zdarzało się, że ktoś ją przepuszczał w kolejce, ale zaraz zaczynały się szepty.

      „Przecież ona ma czas”.

      „Gdzie jej się śpieszy”.

      „Niech się nauczy cierpliwości. To jej się przyda”.

      Pieprzyć ich. Spojrzała na Antosia i zaraz się uspokoiła. Jej syn się uśmiechał, a jego szeroko otwarte oczy lśniły. Cicho gaworzył. Rozkopał kocyk, którym był okryty.

      – Mój kochany łobuz. Mamusia zaraz cię okryje i wracamy do domu. Zrobimy obiad, a potem może uda się nam chwilę zdrzemnąć. No, kochany, dasz się dzisiaj mamie zdrzemnąć? Proszę o kilka minut. Tylko kilka minut w ciszy.

      Rylska zrobiła kilka kroków i zjechała w alejkę prowadzącą do toalet. Już z daleka czuć było zapach środków czyszczących. Para obściskujących się nastolatków minęła ją i wyszła na główną halę. Wokół nie było nikogo.

      Angelika obeszła wózek i nachyliła się nad synkiem. Drgnęła, słysząc głośny dzwonek tuż obok siebie. Chłopiec również się rozejrzał, wodząc wokół zdziwionym wzrokiem.

      – Co jest? – szepnęła Rylska.

      Bip-bip!

      Sygnał rozlegał się gdzieś tuż obok. Z pewnością nie był to jednak dzwonek jej komórki.

      A może?

      Może jakimś cudem przez pomyłkę zmieniła ustawioną niedawno melodyjkę? Ten telefon miała od paru dni i nie poznała większości funkcji. Nie było na to czasu.

      Bip-bip!

      Wyciągnęła z kieszeni nowego iPhone’a, ale jego ekran był wciąż zablokowany.

      – Chole…

      Bip-bip!

      BIB-BIP!

      Dźwięk stawał się coraz głośniejszy.

      Nagle Rylska zauważyła, że Antoś dziwnie przebiera rączkami. Jakby chciał się obrócić na bok i…

      Jak oparzona sięgnęła do wózka. Tuż obok poduszki, pod rozkopanym kocykiem, znalazła starą nokię. Jej ekran świecił się na pomarańczowo.

      Kobieta wzięła głęboki oddech i się rozejrzała. Wokół nadal nie było nikogo. Komórka musiała wypaść z kieszeni którejś z osób, w które niemal wjechała. Albo…

      Nie zastanawiając się dłużej, chwyciła ją i odebrała.

      – Dzień dobry. Znalazłam ten telefon w…

      Przerwał jej zdeformowany, gardłowy głos. Kolejne słowa sprawiły, że pod Angeliką ugięły się nogi.

      – Do wózka wrzuciłem także ładunek wybuchowy. Jeżeli nie zrobisz tego, co powiem, eksplozja urwie twojemu bachorowi głowę.

      ***

      Fotomontażem jest również zdjęcie, na którym roześmiany turysta pozuje na tarasie widokowym World Trade Center. Jest niczego nieświadomy. Za jego plecami widać potężną sylwetkę nadlatującego boeinga. W prawym dolnym rogu zdjęcia widnieje wymowna data 09.11.01.

      To zwykłe, niegodziwe oszustwo.

      Żerowanie na ludzkiej tragedii.

      Żerowanie na emocjach.

      2

      – Nie próbuj kombinować. Obserwuję cię.