Shadow Raptors. Tom 3. Gniazdo. Sławomir Nieściur

Читать онлайн.
Название Shadow Raptors. Tom 3. Gniazdo
Автор произведения Sławomir Nieściur
Жанр Зарубежная фантастика
Серия
Издательство Зарубежная фантастика
Год выпуска 0
isbn 978-83-66375-30-7



Скачать книгу

aaa0-000ec6cd867d.jpg" alt=""/>

      Copyright © 2020 by Sławomir Nieściur

      All rights reserved

      Copyright © by Drageus Publishing House Sp. z o.o.

      Warszawa 2020

      Projekt okładki: Tomasz Maroński

      Redakcja: Rafał Dębski

      Korekta: Agnieszka Pawlikowska

      Skład i łamanie: Karolina Kaiser

      Opracowanie wersji elektronicznej: mobisfera.pl

      Książka ani żadna jej część nie może być kopiowana w urządzeniach przetwarzania danych ani w jakikolwiek inny sposób reprodukowana czy odczytywana w środkach publicznego przekazu bez pisemnej zgody wydawcy.

      Utwór niniejszy jest dziełem fikcyjnym i stanowi produkt wyobraźni Autora. Wszelkie podobieństwo do prawdziwych postaci i zdarzeń jest przypadkowe.

      Wydawca:

      Drageus Publishing House Sp. z o.o.

      ul. Kopernika 5/L6

      00-367 Warszawa

      e-mail: [email protected]

       www.drageus.com

      ISBN EPUB: 978-83-66375-30-7

      ISBN MOBI: 978-83-66375-31-4

      1.

      Transportowiec HF-14

      Wysoka orbita Sigila

      – Poruczniku, słyszy mnie pan? – rozległ się w słuchawkach głos komandora Luposa. Pytanie padło tak niespodziewanie, że Moss podskoczył jak oparzony, uderzając czubkiem hełmu w niskie sklepienie ładowni. Gdyby ta sekcja transportowca nie była oddzielona od reszty pomieszczeń grubą, pokrytą kompozytem warstwą ołowiu, dźwięk uderzenia dotarłby chyba aż do kabiny pilotów.

      – Słyszę – potwierdził, oblizując zęby czubkiem języka. W ustach czuł charakterystyczny, słonawy posmak krwi. Spojrzał do góry. Na metalowej płycie sklepienia widniało pojedyncze wgniecenie. Drugie, nieco mniejsze wymacał na swoim hełmie. – Udało mi się przedostać na pokład transportowca.

      – Sytuacja? – spytał rzeczowo komandor.

      – Ochroniarze wyeliminowani, naukowiec pojmany – odrzekł Moss, przenosząc wzrok na skuloną w kącie ładowni postać w kombinezonie bojowym.

      – Co to za jeden?

      – Kobieta. Sądząc po emblematach, członek personelu stacji. Jeszcze nie miałem okazji z nią porozmawiać – wyjaśnił Moss.

      Podszedł do unieruchomionej postaci w kombinezonie, przyklęknął na jedno kolano i ostrożnie, wierzchem rękawicy starł szron z osłony hełmu. Zza warstwy pancernego szkła spojrzały nań z nienawiścią czarne, błyszczące oczy, okolone długimi rzęsami.

      – Jest ranna?

      – Tylko poturbowana. Przyjęła kilka podkalibrowych. Straciła wspomaganie pancerza i większość podsystemów, w tym komunikacyjny.

      – Przynajmniej nie zaalarmuje załogi – skonkludował Lupos. – A ci ochroniarze?

      – Nie żyją.

      – Będziemy się z tego gęsto tłumaczyć, poruczniku. Bardzo gęsto.

      – Niekoniecznie, panie komandorze. Mam zapisy z systemu wizyjnego pancerza. Ci ludzie nielegalnie wkroczyli na teren placówki wojskowej, a przy próbie zatrzymania stawili zbrojny opór. To raczej Autonomia będzie się tłumaczyć przed nami – powiedział Moss i obejrzał się za siebie.

      Przeniesiona ze stacji medycznej komora kriogeniczna spoczywała pośrodku ładowni, przymocowana do podłogi za pomocą przyssawek magnetycznych i grubych, parcianych pasów. Niektóre klamry wciąż jeszcze były niedopięte. W kilku miejscach, tam gdzie trafiły serie pocisków kinetycznych, z plecionki pozostały jedynie strzępiaste farfocle. Równie żałosny widok przedstawiały znajdujące się na wierzchu komory pojemniki z chłodziwem. Z ich podziurawionych ścianek wciąż ulatniały się białe smużki gazu.

      Ślady zniszczeń widać było także na drzwiach blokujących dostęp w głąb transportowca. Laminat, którym została pokryta ich powierzchnia, znaczyły liczne plamy, wypalone wiązkami niskoenergetycznej plazmy. Tam zaś, gdzie uderzyły pociski kinetyczne, w metalu ziały parocentymetrowej średnicy szczerby o postrzępionych, błyszczących żywym metalem krawędziach. Z panelu sterowania zamkiem pozostał jedynie okopcony prostokąt, z którego sterczały końcówki nadpalonych przewodów.

      Nieopodal framugi, w kałuży zamarzniętej krwi, leżał na plecach trup sigiliańskiego ochroniarza. Spod naderwanej impetem pocisków płyty osłaniającej lewy bark sterczała kość zgruchotanego obojczyka.

      Zwłoki drugiego leżały pod ścianą. Tego Moss załatwił od razu na wejściu, dosłownie z marszu, pojedynczym strzałem w przesłonę hełmu, nim zaskoczony jego nagłym pojawieniem się w ładowni mężczyzna zdołał cokolwiek zrobić. Palce trupa wciąż zaciśnięte były na rękojeści miotacza plazmy.

      – Za mniej więcej dwie godziny transportowiec osiąg­nie niską orbitę Sigila – powiedział Lupos. – Dopiero wtedy będzie można spróbować ustalić, gdzie zamierza wylądować.

      – Udało się nawiązać kontakt z Autonomią?

      – Częściowo. Ta cholerna ultima zmiotła po drodze praktycznie wszystkie orbitalne przekaźniki sygnału. Cała łączność odbywa się za pośrednictwem nadajników na powierzchni, te zaś nie obsługują wojskowych protokołów. Skutek jest taki, że ani my, ani Autonomia nie możemy w czasie rzeczywistym deszyfrować transmisji przychodzących. Wariactwo. – Ze słuchawek dobiegło ciężkie westchnienie. – No, ale mniejsza z tym. Najważniejsze, że w końcu odebrali nasze komunikaty. Po wylądowaniu nie powinien pan mieć kłopotów z lokalną służbą bezpieczeństwa.

      – Oby miał pan rację… – Moss również westchnął. – Bo jeśli ci dwaj byli funkcjonariuszami ich wywiadu centralnego, marny mój los.

      – Proszę się nie martwić, poruczniku – odrzekł Lupos uspokajająco. – Na stacji mieli trzy nowiuteńkie szperacze. Kazałem upchnąć do nich drużynę szturmową. To będzie pańska eskorta na wypadek, gdyby ktoś na Sigilu za bardzo się jednak zirytował. Już za panem lecą. Co z Dresslerem?

      – Trudno powiedzieć… – Moss wyprostował się i podszedł do komory. Umieszczone wzdłuż krawędzi urządzenia diody pulsowały rytmicznie, na wyświetlaczu przesuwała się z wolna zielonkawa, sinusoidalna linia. – Jest w kriostazie – powiedział, spoglądając przez oszronione wieko na nieruchomą, zanurzoną w zamrożonym roztworze sylwetkę mężczyzny.

      – Skurwysyny! – zaklął Lupos z pasją. – Przecież to zakazane! Jeżeli coś mu się stanie, przeoram kinetykami cały ten ich cholerny księżyc razem z przyległościami!

      Moss jeszcze raz przyjrzał się wskazaniom wyświet­lacza. Poniżej falującej linii, tuż nad dolną krawędzią ekranu przesuwał się komunikat.

      – Parametry życiowe… obiektu… w normie – odczytał Stanley. – Chyba nic mu nie jest…

      – Chyba, chyba! – przedrzeźnił go dowódca. W jego głosie wciąż słychać było gniew. – W ośrodkach rehabilitacyjnych na AEgirze przebywa ze dwa tysiące takich, którzy mieli wszystko w normie! Dopóki ich nie odmrożono! Teraz zamiast mózgów mają rozmiękłą galaretę! Gdy tylko będzie taka możliwość, proszę rozkazać tej suce rozmrozić pułkownika! Może jeszcze nie jest za późno… – dokończył już nieco spokojniej.

      – Zrobię, co w mojej mocy, panie komandorze – obiecał Moss.

      – Mam nadzieję. Tymczasem proszę zabezpieczyć