Название | Przestrzeń Zewnętrzna 4. Nieugięty |
---|---|
Автор произведения | Jack Campbell |
Жанр | Историческая фантастика |
Серия | Przestrzeń zewnętrzna |
Издательство | Историческая фантастика |
Год выпуска | 0 |
isbn | 9788379645183 |
– Wiesz – dodała poważnym tonem jak ktoś, kto dzieli się powszechnie znanymi faktami – przodkowie rzadko zwracają się do nas bezpośrednio. Podszeptują za to rozwiązania, inspirują, sugerują i trzymają kciuki za tych, którzy umieją słuchać. Jeśli więc dbają o nas choć trochę, zaoferują ci pomoc. Wystarczy, że będziesz uważnie słuchał.
– Przodkowie ze Starej Ziemi nie dorastali w toczącym wojnę Sojuszu indoktrynowani opowieściami o mojej rzekomej wspaniałości. Dlaczego mieliby dać się urzec komuś takiemu jak Black Jack?
– Może dlatego, że są także naszymi przodkami? I wiedzą, kim naprawdę jest Black Jack? Pamiętasz ten drugi mur, o którym kiedyś rozmawialiśmy? Wielki Mur?
– Wielki Mur?
– Właśnie. – Wskazała na północ. – Ten tutaj, zbudowany przez Hadriana, był prawdziwą linią obrony. W odróżnieniu od azjatyckiego odpowiednika, jego zadaniem było powstrzymywanie wroga. Tamtejsi przewodnicy opowiadali nam, że ze względu na wielkość i długość ówcześni Chińczycy nie mieli armii, którą można by go obsadzić. Wpakowali w tę budowlę niewyobrażalne ilości pieniędzy, czasu i pracy, ale wróg mógł sobie przejść przez Wielki Mur, kiedy mu na to przyszła ochota. Wystarczyło znaleźć niepilnowane miejsce, przystawić drabinę, aby jeden z najeźdźców dostał się na szczyt, a potem otworzył najbliższe wrota.
– Owszem – przyznał Geary. – To nie był zbyt sensowny pomysł.
– Nie, jeśli potraktować tamten mur jako fortyfikację. – Znów machnęła ręką, tym razem wskazując wschód. – Pamiętasz piramidy? Pomyśl o pieniądzach, czasie i pracy, jakich trzeba było do ich zbudowania. Albo te twarze wykute w skałach, które widzieliśmy podczas pierwszego przystanku w Kansas. Głowy czworga przodków wpasowane w wielką górę. Czy robienie czegoś takiego miało sens?
– Czy to ma coś wspólnego ze mną? – zapytał, obrzucając ją zaniepokojonym spojrzeniem.
– Owszem, admirale. – Desjani się uśmiechnęła, ale jej oczy pozostały zimne. – Wielki Mur mówi nam sporo o jego budowniczych. Mówi światu: patrzcie, co możemy zrobić. Mówi światu: my mieszkamy po tej stronie muru, a reszta gnieździ się tam, za nim. Piramidy także musiały onieśmielać ludzi w dawnych czasach. Albo ci czterej przodkowie wykuci w górskim grzbiecie. Tu nie chodzi o uhonorowanie ich samych, ale narodu, tego, w co ludzie wierzyli. To wszystko są symbole, dzięki którym możemy zdefiniować ich twórców.
Przytaknął powolnym skinieniem głowy.
– Dobra, i co z tego?
– Co jest symbolem Sojuszu?
– Nie mamy symboli. Przynajmniej takich. Istnieje wiele różnych stowarzyszeń, rządów, wyznań...
– Błąd! – Wskazała na niego.
Geary poczuł po raz kolejny to dziwne uczucie, które momentami zdawało się go przytłaczać.
– Taniu, ja...
– To prawda. Mówiłam ci. Ty nadal nas nie rozumiesz. – Posmutniała w jednej chwili. – Już dawno temu przestaliśmy wierzyć politykom, co znaczy, że rząd utracił nasze zaufanie, a czymże jest Sojusz, jeśli nie zbieraniną rządów? Dziwniej już chyba być nie może. Próbowaliśmy pokładać wiarę w honorze, ale dopiero ty pokazałeś nam, jak bardzo wypaczyliśmy to pojęcie. Próbowaliśmy pokładać wiarę w naszej flocie i wojskach planetarnych, ale i na tym odcinku zawiedliśmy, i to na całego, o czym doskonale wiesz. Walczyliśmy jak opętani, zabijaliśmy i ginęliśmy masowo, nie osiągając żadnych celów, dopóki ty nie trafiłeś w nasze szeregi. Ty, człowiek, który jak nam wmawiano, jest uosobieniem cnót Sojuszu. – Tania poklepała dłonią kamienie, przy których stali. – Black Jack nie jest wyłącznie tym murem chroniącym nas przed zewnętrznymi wrogami, ale też Wielkim Murem, piramidami i czterema wykutymi w skale przodkami. Jest odzwierciedleniem Sojuszu, tego, czym ten Sojusz ma być dla obywateli. I właśnie dlatego tylko ty możesz nas ocalić.
Po raz kolejny musiał odwrócić wzrok, przeczesać spojrzeniem surowy krajobraz, mając w pamięci obrazy stoczonych bitew, ludzi, którzy w nich polegli.
– Senator Sakai powiedział mi coś podobnego, tyle że w bardziej pesymistycznym tonie. Rząd stworzył mit Black Jacka podczas wojny ze Światami Syndykatu, by zainspirować i zjednoczyć obywateli wokół bohatera, którego tak desperacko potrzebowano. Teraz natomiast człowiek z legendy ma za zadanie ocalić Sojusz, którzy go stworzył. Miejcie mnie w opiece, przodkowie...
– Czy nie o tym właśnie rozmawiamy?
Geary poczuł, że jego usta wykrzywiają się w parodii uśmiechu, gdy ponownie odwracał się do Desjani.
– Nigdy bym się nie domyślił, o czym myślą ludzie urodzeni podczas wojny. Co ja bym bez ciebie zrobił?
– Pogubiłbyś się do reszty – stwierdziła. – Totalnie i bezpowrotnie. Nie zapominaj o tym.
– Bez obaw, nie dasz mi o tym zapomnieć.
– Może tak, a może po prostu znów zacznę być sobą. – Tym razem wskazała tłum gapiów trzymający się w odpowiedniej odległości od nich. – Dla nich jestem dowódcą najbardziej imponującego okrętu wojennego, jaki kiedykolwiek widzieli. Jestem dziewczyną, która rozgromiła tak zwaną flotyllę tak zwanej Tarczy Słońca terroryzującą ten system gwiezdny pod pozorem chronienia go przed takimi podludźmi jak ty i ja.
– Wielka szkoda dla Tarczy Słońca, że my, ubodzy krewni z dalekich gwiazd, okazaliśmy się o niebo lepsi w walce – zażartował Geary.
Tania wyszczerzyła zęby w uśmiechu.
– Punkty za pochodzenie, tony medali i piękne okręty nie zastąpią sprytu, siły ognia i doświadczenia. Powiem ci, że niesamowite jest to, jak mieszkańcy Tarczy Słońca postrzegają mnie i moje dokonania. Gdy wrócimy do przestrzeni Sojuszu, znów zostanę zredukowana do roli małżonki Black Jacka.
Rozzłościła go tym stwierdzeniem, wściekł się tak bardzo, że natychmiast zapomniał o smutku.
– Nie jesteś niczyją małżonką, tylko kapitan Desjani, która dowodzi Nieulękłym, okrętem flagowym Sojuszu. Tylko tak powinni cię postrzegać.
– Jesteś taki słodki, gdy żyjesz złudzeniami – odparła, zanosząc się śmiechem. Pomimo ciepłej odzieży zadrżała, gdy owiał ją zimny wiatr. – Miejscowi uważają, że zrobiło się cieplej? Moim zdaniem dość już się nasterczeliśmy na tym murze. Jestem rozpuszczona po tylu latach tkwienia w klimatyzowanych wnętrzach okrętu przestrzennego. Jaki jest ostatni punkt programu dzisiejszej trasy?
– Stonehenge. Jakiś obiekt kultu.
– Aha – mruknęła. – Dobrze. Powinnam się pomodlić, zanim odlecimy ze Starej Ziemi.
– Wątpię, by budowniczowie Stonehenge wyznawali tę samą wiarę co my – zauważył Geary.
– To, że używali innej nazwy, nie znaczy jeszcze, że nie wyznawali tych samych wartości. Moim zdaniem dążyli do absolutu w bardzo podobny sposób.
– Być może. – Zaczerpnął tchu, spojrzał w dół i skrzywił się. – Na dawnych światach pełno jest blizn po ranach uczynionych ręką człowieka i innych śladów zniszczenia. Czy to nas czegoś nauczyło? Czy na pewno nie popełnimy tych samych błędów?
– Zrobimy co w naszej mocy, admirale, by do tego nie doszło, ale to jeszcze nie kres wojen. Daleko nam jeszcze do niego.
Gdy ich wahadłowiec unosił się z pola leżącego opodal muru, Geary przyglądał się z podziwem gracji, z jaką pojazd Tancerzy wystrzelił w górę, mijając