Przestrzeń Zewnętrzna 4. Nieugięty. Jack Campbell

Читать онлайн.
Название Przestrzeń Zewnętrzna 4. Nieugięty
Автор произведения Jack Campbell
Жанр Историческая фантастика
Серия Przestrzeń zewnętrzna
Издательство Историческая фантастика
Год выпуска 0
isbn 9788379645183



Скачать книгу

dysz. Został odrzucony w tył, rozdarty na cząstki tak małe, że nie zagrażały nawet tym statkom, które nie zdążyły wykonać manewru unikowego.

      Pilot i techniczka gapili się na wiszący nad ich głowami kadłub liniowca, jakby się bali, że oni będą następni.

      – Mój okręt otwiera dok – oznajmiła Desjani, uśmiechając się szeroko. – Wyłączcie maskowanie, a zostaniecie do niego wprowadzeni.

      Gdy Geary i Desjani schodzili po trapie wahadłowca, w oddali rozległo się sześć uderzeń w dzwon, po których nadano komunikat:

      – Admirał floty Sojuszu na pokładzie!

      Potem dzwon zadźwięczał jeszcze czterokrotnie i znów obwieszczono:

      – Dowódca Nieulękłego na pokładzie.

      – Nie odnotowano żadnych uszkodzeń po przypadkowych kolizjach – zameldował pierwszy oficer zaraz po zwyczajowym salucie.

      Pomimo przekazania dobrych wiadomości pozostał dziwnie ponury.

      – Dobra robota – odparła Desjani, rzuciwszy Johnowi znaczące spojrzenie. – Wielu ludzi było świadkami tych kolizji. Wypełnimy stosowne dokumenty wymagane w tym systemie gwiezdnym i wyjaśnimy, że nie byliśmy w stanie zauważyć tych jednostek, ponieważ używały aktywnego kamuflażu. Tutejsze prawo stanowi jasno, że niewykrywalne statki przestrzenne mają się trzymać z dala od pozostałych jednostek, jestem więc pewna, że całą winę za spowodowanie tych wypadków władze systemu przypiszą ich załogom. Czy wszyscy już wrócili na pokład?

      – Nie, kapitanie. Brakuje jeszcze dwojga oficerów. Poruczników Castries i Yuona. Nie zameldowali się na miejscu zbiórki razem z resztą grupy, a miejscowe siły porządkowe nie zdołały ich do tej pory zlokalizować.

      – Dlaczego nie poinformowano mnie o tym wcześniej? – zapytała Desjani, groźnie zniżając głos.

      – Czekałem na raport miejscowych władz, kapitanie – odparł pierwszy oficer głosem tak sztywnym jak jego obecna pozycja. – Gdy go otrzymałem, przebywała pani już na pokładzie wahadłowca.

      – Dlaczego czekał pan na ten raport? – zdziwiła się Tania.

      – Ponieważ uznaliśmy, że to może być próba klasycznej ucieczki dwojga zakochanych, a służby porządkowe zapewniały nas, że namierzenie miejsca ich pobytu potrwa dosłownie chwilę.

      – Castries i Yuon? Kiedy zostali parą?

      – Oficjalnie nigdy, kapitanie. Ale żarli się bez przerwy jak zakochani.

      – Na miłość przodków! Wykłócanie się nie jest dowodem na romans! Macie ich znaleźć, i to już! Uciekać mogą sobie cywile – stwierdziła Desjani. – A skoro mowa o oficerach floty: ich nieobecność zostanie uznana za dezercję, co mi się nie podoba. To zupełnie do nich nie pasuje. Zakładam, że miejscowe władze nadal nie są w stanie ich namierzyć?

      – Nie są, kapitanie, ale zapewniono mnie, że zostaną odnalezieni w ciągu najbliższej godziny. Stara Ziemia dysponuje tyloma systemami inwigilacji, że nic się przed nimi nie ukryje.

      – Zupełnie jak na planetach Światów Syndykatu – burknęła Tania.

      – Czy wszyscy senatorowie wrócili? – zainteresował się Geary.

      – Tak, admirale. Oboje emisariusze także. Nie mieliśmy czasu na wyjaśnianie Tancerzom, co robimy, ale przylecieli tutaj z nami, utrzymując dystans dokładnie stu kilometrów.

      Pomiędzy witającymi ich członkami załogi stał mat Gionnini z butelką w ręku. Desjani przywołała go gestem i przyjrzała się flaszce.

      – Whisky z Vernona? Z naszych zapasów?

      – Tak, kapitanie, właściwie oznaczona i zarejestrowana – zapewnił ją Gionnini nieco mniej pewnym tonem, ponieważ wciąż sondował jej nastrój. – Zna pani tradycję. Załoga płaci okup temu, kto uratował jej członków, a z tego, co słyszałem, ludzie z tego ptaszka zasłużyli na nagrodę.

      – Owszem – przyznała Tania. – Ale nie odlecą stąd, dopóki nie przyniesiecie kilku piw z magazynu. Lady Vitali także zasłużyła sobie na okup.

      – Piwo, kapitanie?

      – Tak, piwo. Najlepsze. Nie z oficerskiej mesy, tylko z waszej.

      – Skoro tak pani mówi, kapitanie... Ale będę musiał je odliczyć...

      – Ufam, że da pan sobie radę z papierkową robotą – odparła Desjani, a gdy Gionnini odmaszerował, by wykonać polecenie, odwróciła się do Geary’ego: – Idę o zakład, że odpisze dwa razy więcej piwa, niż przekaże załodze wahadłowca.

      – A ja zastanawiałem się tylko nad dwoma rzeczami: dlaczego pozwalasz mu zająć się tą sprawą, skoro wiesz, jak to się skończy, i jak wysoką prowizję weźmie za załatwienie dostawy. Masz zamiar przyszpilić go za to?

      – Za to nie, ale wykorzystując ten przypadek, wyduszę z niego drugą butelkę whisky, która pobrał dla siebie. Jestem pewna, że nie zostawił żadnych śladów, więc to jedyny sposób na zmuszenie go do zwrotu zagarniętego mienia. Sądzisz, że nasi porucznicy padli ofiarą tych samych ludzi, którzy nas ścigali?

      – Miejmy nadzieję, że nie. Ale jeśli to prawda, lokalne władze są jedyną nadzieją na ich odnalezienie.

      – Też tak myślę – przyznała Desjani. – Dlatego zgodziłam się na ten pomysł z okupem i nawet go podrasowałam.

      Kilka minut później przyglądali się wspólnie, jak wahadłowiec pikuje w kierunku planety, lżejszy o dwoje pasażerów i cięższy o garść butelek najprzedniejszej whisky i piwa, jakimi dysponowała flota Sojuszu.

      – I po naszych wakacjach – skomentowała Tania. – Nie wiem dlaczego, ale nie czuję się wypoczęta. Mam nadzieję, że nie zamierza pan stąd szybko odlatywać, admirale.

      – Nie nakazałbym natychmiastowego odlotu, nawet gdybym nie czekał na odpowiedź tutejszych władz, ponieważ wyglądałoby to na rejteradę, a tak zachowują się tylko winni albo przestraszeni. Zostaniemy na orbicie jeszcze przez kilka godzin. To da czas emisariuszom na skontaktowanie się z Tancerzami i powiadomienie ich, że kończymy wizytę w Kolebce i wracamy do domu.

      Zasalutowała mu sprężyście, ponieważ znów stali na pokładzie jej okrętu.

      – Tak jest. Przekażę pańskie rozkazy generałowi Charbanowi, gdy tylko dotrę na mostek.

      – Dziękuję, kapitanie. Zaniosę rzeczy do kajuty i dołączę do pani na mostku. – Odwzajemnił salut, po czym opuścił dok, by przejść się jakże kojąco znajomymi korytarzami Nieulękłego, mijając oficerów, marynarzy i komandosów, których znał z widzenia, a czasem nawet z nazwiska. Z technicznego punktu widzenia Stara Ziemia była Kolebką Ludzkości, podobnie jak jego domem był Glenlyon, planeta w systemie o tej samej nazwie. W rzeczywistości jednak Nieulękły zasługiwał na to miano najbardziej, zwłaszcza teraz, po wyjętym z życia stuleciu snu. I Geary z każdym dniem coraz bardziej był z tego zadowolony.

      Przy włazie kajuty zastał czekającą tam emisariuszkę Wiktorię Rione.

      – Dostała pani stenogram ostatniej rozmowy z Tancerzami? – zapytał.

      Ona także odwiedzała Ziemię przez ostatni tydzień, zapewne jako oficjalny przedstawiciel Sojuszu, aczkolwiek znając ją, Geary podejrzewał, że nie poprzestała na złożeniu kurtuazyjnej wizyty.

      – Tak – odparła. – Charban się tym zajął, ale chciałabym porozmawiać z panem na inny temat.

      – Chodzi o zaginionych oficerów?

      – Między innymi.

      – Dobrze. Ja także chciałem panią o coś zapytać