Zaklinacz. Donato Carrisi

Читать онлайн.
Название Zaklinacz
Автор произведения Donato Carrisi
Жанр Современные детективы
Серия Mila Vasquez
Издательство Современные детективы
Год выпуска 0
isbn 978-83-8125-988-0



Скачать книгу

Właśnie otrzymałem informacje z laboratorium – nasz Albert nie zostawił żadnych śladów. Okazał się naprawdę sprytny. Żadnego śladu, żadnego odcisku na tym małym cmentarzu rąk. Zostawił nam tylko sześć dziewczynek do odnalezienia. Sześć ciał… I jedno imię.

      Następnie inspektor oddał głos Goranowi, który jednak nie stanął obok niego na podwyższeniu. Został na swoim miejscu, ze skrzyżowanymi rękami i nogami wyciągniętymi pod rzędem stojących przed nim krzeseł.

      – Nasz Albert od początku dobrze wiedział, jak to się odbędzie. Przewidział wszystko w najdrobniejszych szczegółach. To on kręci tą karuzelą. Poza tym szóstka to okrągła liczba w matactwach seryjnego mordercy.

      – Sześćset sześćdziesiąt sześć, liczba diabelska – wtrąciła Mila.

      Wszyscy odwrócili się w jej stronę, rzucając upominające spojrzenia.

      – Nie sięgamy po tego rodzaju banalne skojarzenia – powiedział Goran i Mila poczuła, że zapada się pod ziemię. – Kiedy mówimy o okrągłej liczbie, odwołujemy się do faktu, że osobnik zakończył już jedną lub kilka serii.

      Mila przymknęła oczy i Goran wyczuł, że nie zrozumiała, co miał na myśli, więc wytłumaczył rzecz dokładniej:

      – Seryjnym mordercą nazywamy takiego, który zabił co najmniej trzy razy w podobny sposób.

      – Dwa trupy oznaczają tylko mordercę wielokrotnego – dodał Boris.

      – Dlatego sześć ofiar to dwie serie.

      – Czy to coś w rodzaju umownej reguły? – zapytała Mila.

      – Nie. Oznacza to tylko, że jeśli się zabije po raz trzeci, to potem nie można przestać – wyjaśniła Rosa, zamykając dyskusję.

      – Hamulce powstrzymujące mordercę są zwolnione, poczucie winy uśpione, a on zabija w sposób mechaniczny – zakończył Goran i znowu zwrócił się do wszystkich: – Ale dlaczego nie wiemy niczego o zwłokach numer sześć?

      – Teraz wiemy jedno – odezwał się Roche. – Nasza nowa koleżanka dostarczyła nam wskazówkę, którą uważam za ważną. Połączyła ofiarę bez imienia z Debby Gordon, ofiarą numer jeden. – Roche powiedział to takim tonem, jakby pomysł Mili był tak naprawdę jego zasługą. – Proszę nam powiedzieć, na czym polega to śledcze przeczucie – dodał, zwracając się bezpośrednio do niej.

      Mila znowu znalazła się w centrum uwagi. Pochyliła się nad notatkami, próbując uporządkować myśli. Tymczasem Roche dał jej znak, żeby wstała.

      Mila podniosła się.

      – Debby Gordon oraz dziewczynka numer sześć się znały. Oczywiście to na razie tylko przypuszczenie, ale wyjaśniałoby ono fakt, że obie mają identyczny znak na palcach wskazujących.

      – O co dokładnie chodzi? – zapytał zaciekawiony Goran.

      – A więc… chodzi o rytuał polegający na nakłuciu czubka palca i zmieszaniu krwi po złączeniu ze sobą opuszek obu palców. To taka młodzieżowa wersja paktu przypieczętowanego krwią. Zazwyczaj służy potwierdzeniu przyjaźni.

      Także Mila zawarła taki pakt ze swoją przyjaciółką Gracielą. Użyły do tego celu zardzewiałego gwoździa, ponieważ spinka wydawała im się przedmiotem zbyt babskim. Nagle wróciło wspomnienie tamtego wydarzenia. Graciela była koleżanką, z którą się bawiła. Znały swoje sekrety, a raz miały nawet wspólnego chłopaka, który zresztą o niczym nie wiedział. Wmówiły mu, że jest spryciarzem, bo udaje mu się spotykać z obiema przyjaciółkami, które nie orientują się, co się dzieje. Ciekawe, co się stało z Gracielą? Od lat nie miała od niej wiadomości. Za szybko straciły się z oczu i potem już się nie odnalazły. A przecież obiecały sobie przyjaźń na wieki. Dlaczego tak szybko o niej zapomniała?

      – Jeśli sprawy tak się przedstawiają, dziewczynka numer sześć musiała być w tym samym wieku co Debby.

      – Analiza zwapnienia kości dokonana na szóstej kończynie potwierdza tę tezę: ofiara miała dwanaście lat – odezwał się Boris, któremu bardzo zależało na zdobyciu punktów w oczach Mili.

      – Debby Gordon była uczennicą ekskluzywnego college’u. Nie można przyjąć, że jej serdeczna przyjaciółka mogła być koleżanką ze szkoły, ponieważ wśród uczennic żadnej nie brakuje.

      – Musiała więc poznać ją poza szkołą – stwierdził Boris.

      Mila skinęła głową.

      – Debby przebywała w college’u od ośmiu miesięcy. Musiała czuć się bardzo osamotniona, znalazłszy się tak daleko od domu. Przysięgłabym, że miała trudności z nawiązaniem kontaktu z koleżankami. Przypuszczam więc, że poznała swoją siostrę krwi gdzie indziej.

      – Chciałbym, żeby udała się pani do college’u i rzuciła okiem na pokój tej dziewczynki – powiedział Roche. – Kto wie, może coś tam wyskoczy.

      – Jeśli to możliwe, chciałabym też porozmawiać z rodzicami Debby.

      – Jasne, proszę robić, co uważa pani za stosowne.

      Zanim inspektor zdążył dodać coś jeszcze, rozległo się pukanie do drzwi. Trzy szybkie uderzenia. Zaraz potem, nie czekając na zaproszenie, do sali wszedł niski mężczyzna w białym fartuchu. Miał nastroszone włosy i bardzo dziwne skośne oczy.

      – A, Chang – przywitał go Roche.

      Był to lekarz sądowy. Mila od razu się zorientowała, że wcale nie ma wschodniego pochodzenia. Za sprawą jakichś tajemniczych genetycznych powiązań miał tylko wschodnie rysy. Nazywał się Leonard Vross, ale wszyscy mówili na niego Chang.

      Stanął obok Roche’a. Miał ze sobą skoroszyt, który natychmiast otworzył, choć nie musiał czytać tego, co było tam napisane, bo znał to na pamięć. Trzymanie tych kartek przed oczami dodawało mu prawdopodobnie pewności siebie.

      – Chciałbym, żebyście uważnie wysłuchali, co odkrył doktor Chang – powiedział inspektor. – Chociaż wiem, że niektórym z was może być trudno zrozumieć pewne szczegóły.

      Mila była pewna, że ta uwaga odnosi się do niej.

      Chang założył okulary, które nosił w kieszonce fartucha, i zaczął wysokim głosem:

      – Mimo przebywania w ziemi szczątki zachowały się w doskonałym stanie.

      Potwierdzało to tezę, zgodnie z którą od powstania cmentarzyka do jego odkrycia nie upłynęło wiele czasu. Następnie patolog skupił się na kilku szczegółach. Gdy jednak doszedł wreszcie do okoliczności śmierci sześciu dziewczynek, rąbnął prosto z mostu:

      – Zabił je, ucinając im ramię.

      Rany mają swój własny język. Mila dobrze o tym wiedziała. Gdy lekarz sądowy uniósł skoroszyt otwarty na powiększonym zdjęciu jednej z rąk, natychmiast zauważyła czerwonawą obwódkę wokół przecięcia i na samej kości. Infiltracja krwi do tkanek jest pierwszą oznaką, jakiej się szuka, by ustalić, czy rana była, czy też nie była śmiertelna. Jeśli została zadana martwemu ciału, serce nie pompuje krwi i wycieka ona pasywnie z uszkodzonych naczyń, nie przylepiając się do okolicznych tkanek. Jeśli natomiast cios zostaje zadany, gdy ofiara żyje, ciśnienie krwi w tętnicach i w naczyniach włoskowatych nadal się utrzymuje, ponieważ serce wciąż pompuje krew do uszkodzonych tkanek. U dziewczynek ten ratujący życie mechanizm przestał działać dopiero po odcięciu rąk.

      – Przecięć dokonano w połowie mięśnia dwugłowego ramienia. Kości nie są uszkodzone, a cięcia precyzyjne. Musiał użyć ostrej piły, bo na krawędzi rany nie znaleźliśmy żelaznych opiłków. Precyzyjne przecięcie naczyń krwionośnych