Wspomnienia w kolorze sepii. Anna J. Szepielak

Читать онлайн.
Название Wspomnienia w kolorze sepii
Автор произведения Anna J. Szepielak
Жанр Современные любовные романы
Серия Saga maÅ‚opolska
Издательство Современные любовные романы
Год выпуска 0
isbn 978-83-8195-052-7



Скачать книгу

przejmuj się tak bardzo, one to robią z życzliwości.

      – Tak, tak. Znam twoje zdanie na ten temat. – Zaśmiała się Joasia. – Tylko że w ostatnich latach trochę za dużo tej publicznej życzliwości na mnie spadło. Jestem już zmęczona ciągłymi plotkami o mojej rodzinie.

      – No wiesz, ja dzięki takiemu zainteresowaniu dostałam pracę w szkole, znalazłam miejsce w przedszkolu dla Uli i załatwiłam jeszcze parę innych spraw. Między swojakami człowiek zawsze lepiej się czuje, nawet jeśli to czasem wkurzające. Wierz mi, mówię szczerze, bo po kilku latach spędzonych w Warszawie tutaj czuję się jak w niebie.

      Nagle z piętra jednej z kamieniczek otaczających niewielki rynek dobiegł je delikatny brzęk szyby.

      – Pani Joasiu! Jedzie pani do siostry?– zawołała cienkim głosem jakaś kobieta.

      Przyjaciółki podniosły wzrok. Z okna kamienicy tuż obok piekarni machała do nich żona miejscowego dentysty. Joanna westchnęła. Uniosła dłoń do czoła, aby osłonić oczy od blasku porannego słońca.

      – Tak – odparła krótko.

      – To proszę przekazać siostrze, że po moim Kubusiu zostało mnóstwo ubranek w idealnym stanie. Jeśli tylko będzie chciała, niech przyśle po nie męża, bo u mnie się marnują. I proszę ją pozdrowić ode mnie.

      – Dobrze, pozdrowię.

      – To nie przeszkadzam. Do widzenia! – Okno zamknęło się z brzękiem.

      – Dziękuję! – krzyknęła Joanna, ale pani dentystowej już nie było.

      – No widzisz – triumfowała Marta. – Są wścibscy, ale pomocni. Coś za coś. A jak się czuje mały Kacperek?

      Na wspomnienie siostrzeńca Joanna od razu się rozpogodziła, bo zarówno maluch, jak i matka czuli się dobrze.

      – Jest zupełnie zdrowy. Mówię ci, moja siostra jest taka rozanielona, że nie może od niego oczu oderwać i z tego szczęścia już na drugi dzień po porodzie zaczęła planować uroczyste chrzściny.

      Marta się zdziwiła.

      – Ale mówiłaś, że już został ochrzczony. W szpitalu.

      – Tak, rozmawiałam o tym z proboszczem, bo też byliśmy trochę zdezorientowani. Myślałam, że trzeba będzie się ograniczyć do imprezy w domu, ale okazuje się, że Kościół przewiduje na takie okazje specjalny obrzęd. Janka zna szczegóły, bo oczywiście wszystko chce załatwić sama. Dostała jakiegoś szaleństwa, jak twoja mama w zeszłym roku na tym waszym zjeździe rodzinnym z Amerykankami.

      – No to nie zazdroszczę – skomentowała nieco kąśliwie Marta. – A kiedy uroczystość?

      – Chyba dwudziestego piątego sierpnia. Janka chce, żeby dziecko było silniejsze. No i musi wszystko zorganizować. Ja muszę tylko wymyślić jakiś świetny prezent.

      – Będziesz chrzestną?

      – Nie. Wystarczy, że obie bliźniaczki mają mnie za chrzestną. Janka chce znowu poprosić tę naszą kuzynkę z Warszawy, która miała być chrzestną poprzednio… – urwała niepewnie. – No wiesz. Nie chciałam jej tego odradzać, ale to trochę dziwny wybór.

      – Dlaczego? To tylko dowód, że Janina zakończyła już żałobę po zmarłym synku. Teraz będzie się już czuła coraz lepiej. – Marta spojrzała przelotnie na zegarek. – Oj, przepraszam cię, ale muszę zaprowadzić Ulkę do przedszkola! – oznajmiła.

      – Okej. Pogadamy później.

      – Byłabym zapomniała! – Marta zawróciła. – Mam wielką prośbę. W sprawie tej wystawy w szkole, którą organizujemy z Teresą.

      – O co chodzi? Mogę jakoś pomóc?

      – Możesz. Widzisz, proboszcz bardzo mnie prosił, żeby mu już niczego nie znosić na plebanię – wyznała Marta z pewnym zażenowaniem. – Od kiedy Grabowski przyniósł mu do garażu prawie całe wyposażenie warsztatu rymarskiego, a ta z pasmanterii przywlokła jakąś drabinę po dziadku kominiarzu, proboszcz nie może wjechać do środka samochodem. A wiesz, jak dba o tego swojego poloneza.

      – Wiem – zaśmiała się Joanna. – W zasadzie to także obiekt muzealny. Skąd właściwie wzięłaś ten pomysł z wystawą? Dyrekcja ci zleciła? – zainteresowała się.

      – Nie, to w gruncie rzeczy inicjatywa Teresy. Niedawno sprzątaliśmy z ojcem nasz strych i znalazłam kilka sentymentalnych pamiątek z dzieciństwa, a kiedy przypadkiem wspomniałam o tym Teresie w pokoju nauczycielskim, natychmiast to podchwyciła. Stwierdziła, że to świetny pomysł na działanie z zakresu współpracy z lokalnym środowiskiem.

      – Sprzątanie zagraconych strychów? Chętnie udostępnię wam mój własny – zaśmiała się Joasia.

      – Chodzi o odnajdywanie zapomnianych pamiątek z przeszłości. Tereska zgłosiła to dyrekcji jako naszą wspólną propozycję. Chce się wykazać, bo obawia się o swój etat jak większość nauczycieli. Wiesz, znowu władze twierdzą, że jest niż demograficzny i zagęszczają klasy do wypęku. – Marta wzruszyła ramionami.

      – Przecież wiem. A po co sprzątaliście strych? Planujecie remont? Jakiś dodatkowy pokój? – spytała Joasia, bo pomyślała, że może Adam zamierza się jednak sprowadzić do Marty i potrzebna im będzie dodatkowa sypialnia.

      – No coś ty! Mama nas prosiła. Chciała odnaleźć resztę albumów, bo od kilku tygodni tworzy kronikę rodzinną dla Uleńki. Odnoszę wrażenie, że niepokoi się możliwością naszego powrotu do Warszawy i chce jak najwięcej przebywać z wnuczką. Ula jest naturalnie zachwycona pomysłem babci i gorliwie jej pomaga. Kleją, wycinają…

      – Kronikę rodzinną? – Joannę niespodziewanie zaintrygował ten pomysł, ale myśl, która pojawiła się jej w głowie, szybko umknęła zagłuszona przez nagły ryk silnika.

      Tuż obok nich z dużą prędkością przejechał błyszczący czerwony samochód. Pęd powietrza szarpnął powłóczystą sukienką Joanny.

      – Świr – mruknęła, kichając, bo pył z ulicy dostał się jej do nosa. Przez chwilę patrzyła na auto znikające za rogiem, jakby coś ją zaniepokoiło, tylko nie rozumiała co. – No dobrze, Marta, ale mów, co to za prośba, bo przecież się spieszysz po Ulę. – Wróciła do tematu.

      – Co? Ach, tak! O matko, jak już późno!

      – To mów szybko!

      – Bo widzisz, ani u Teresy, ani w domu moich rodziców nie ma gdzie tego wszystkiego trzymać, za mało miejsca. A ludzie ciągle coś przynoszą. Nie sądziłam, że będzie taki odzew.

      – Oj, ty artystko! Miejscowi są pragmatyczni. Przecież niedługo wchodzi w życie ta reforma śmieciowa. Ludzie na wyścigi pozbywają się różnych rzeczy, zwłaszcza wielkogabarytowych. Potem musieliby długo czekać na wywóz.

      – O cholera! O tym nie pomyślałam. Może to dlatego młody Kotlicki usiłował mi wcisnąć zardzewiałą pralkę Franię?

      – Co?

      – No autentycznie! Upierał się, że to przedpotopowy zabytek i że wyświadcza mi przysługę, oddając to szkole za darmo na wystawę. Uprzejmie mu wyjaśniłam, że wbrew jego osądowi ta pralka nie ma jeszcze stu lat, ale nie wyglądał na przekonanego.

      Roześmiały się.

      – Za to inni przynoszą świetne okazy, tylko już doprawdy nie wiem, gdzie je bezpiecznie ulokować. Dlatego pomyślałam o tobie. Masz przecież wielki strych i nawet kilka wolnych pokoi… – Marta umilkła, wpatrując się w przyjaciółkę znacząco.

      – No dobrze. Nie wiem, co na to powie mama, ale postaram się jakoś rozlokować te twoje eksponaty. Tylko z góry uprzedzam, że