Niewierni. Vincent V. Severski

Читать онлайн.
Название Niewierni
Автор произведения Vincent V. Severski
Жанр Современные детективы
Серия Czarna Seria
Издательство Современные детективы
Год выпуска 0
isbn 9788381433662



Скачать книгу

lekarskie, a potem nowe zadania odsunęły ją od sprawy, którą sama rozpoczęła. W domu Olaf unikał rozmowy na ten temat, bo bał się, że u Lindy może nastąpić nawrót depresji. Bał się, ale w rzeczywistości to on był słabszą połową tego związku.

      – Kto to jest Róża Stefanowicz? – zapytała z zaciekawieniem.

      – Nie potrafię tego racjonalnie wytłumaczyć, ale postać ta w jakiś dziwny sposób przyciąga moją uwagę. Mam wrażenie, że różni się od wszystkich pozostałych, o których opowiedział nam Jorgensen, jest jakaś inna, tajemnicza…

      – To znaczy?

      – No, nie wiem! Spośród trzydziestu ośmiu nielegałów KGB i SWZ to była jedyna Polka, właściwie to był jedyny nielegał z polską tożsamością czy też pod polską flagą. To była też jedyna kobieta, którą KGB przerzucało samą. Jeżeli pojawiały się kobiety, to zawsze w parze z mężczyzną. W tysiąc dziewięćset siedemdziesiątym pierwszym roku Jorgensen przetrzymywał ją w swojej przechowalni trzy tygodnie. Twierdził, że to była kobieta niezwykła, piękna. Miała wtedy dwadzieścia sześć lat i Jorgensen poczuł do niej coś szczególnego…

      – Zauroczenie? Przecież kochał swoją żonę… Ingrid.

      – Nic z tych rzeczy! – odparł zdecydowanie Olaf. – Jorgensen ma lekkie odchylenie mistyczne czy coś w tym rodzaju i twierdzi, że Róża Stefanowicz jest teraz gdzieś w pobliżu i odegra jeszcze ważną rolę…

      – Gdzie? Co? Jak?! No, rzeczywiście ma odchylenie! – wtrąciła Linda.

      – Gdybym ci przytoczył szczegóły tego, co nam powiedział Hans Jorgensen, tobyś nie uwierzyła. Więcej powściągliwości, Puchatko! – Olaf pomyślał przez moment, że Linda może mieć uraz do tej sprawy.

      – Niech ci będzie. Co dalej?

      – Przyjechała do Szwecji jako Róża Stefanowicz, a wyjechała jako Róża Bielska i wyruszyła gdzieś w świat. Ma teraz sześćdziesiąt jeden lat, czyli jest jeszcze w sile wieku.

      Słońce znikło za horyzontem i w dali majaczyło już tylko halo. Zrobiło się nagle zimno. Linda zamilkła i wpatrywała się przez chwilę w morze. Olaf włożył sweter. Siedzieli tak w ciszy kilka minut i wyglądało na to, że oboje myślą o owej tajemniczej Polce.

      – Wiesz… może rzeczywiście coś w tym jest – odezwała się niespodziewanie Linda. – To o tym chcesz rozmawiać z Konradem? Może ona była nie radzieckim, tylko polskim nielegałem albo zrobionym w kooperacji z KGB?

      – Jorgensen zdecydowanie to wykluczył. Zresztą nielegałów tak się nie robiło – odpowiedział pewnie Olaf. – Tak, chcę o tym porozmawiać z Konradem, bo ta sprawa nie daje mi spokoju. Zaraziłem się od Hansa czy co?

      – Popatrz, Olaf, jest tyle różnych wysp na świecie, ale Fårö jest tylko jedna. Przeszywająca swoją atmosferą i tajemnicą. Widziałam tu kiedyś na plaży kroczącą śmierć w czarnym stroju… i tu… straciłam dziewictwo. Uwierzyłbyś? – Olaf spojrzał na nią z lekkim półuśmiechem. – Zimno już! – dodała po chwili, podniosła się z leżaka i wchodząc do domu, rzuciła: – Pójdziemy do sauny? A potem poczytamy Kubusia Puchatka albo obejrzymy Łowcę androidów.

      – Mmmm… – zamruczał, wchodząc za nią. – To może najpierw obejrzymy, a potem poczytamy… scenariusze Bergmana.

      – Najpierw sauna!

      – Trzyyy, cztery…

      Zaczęli rozbierać się na wyścigi, rozrzucając po salonie części garderoby. Jego but poszybował tak precyzyjnie, że strącił lampkę ze stolika.

      – Zaczekaj! – zawołał Olaf i pobiegł do przedpokoju. Wrócił z kaskiem rowerowym i rzucił go nagiej już Lindzie. – Załóż! Jestem nastawiony dzisiaj bardzo bojowo! – I zaczął niemiłosiernie fałszować Walkirię.

      – Raszid! – rzucił krótko Sajed i zrobił nieokreślony ruch głową.

      Oznaczało to, że chce teraz porozmawiać z Safirem w cztery oczy, a Raszid ma zadbać o ich spokój i bezpieczeństwo.

      – Chodź! – Objął gościa ramieniem i wyszli na obszerny taras, z którego rozpościerał się widok na nocną Sanę.

      Karola zaskoczyło, że mafradż jest aż tak wysoko. Nigdy nie widział Starego Miasta z góry i teraz poczuł, że jego orientalne piękno w tej księżycowej nocy, tuż po zwrotnikowej burzy, tchnie niebywałym urokiem i pachnie jak cudowny kamienny kwiat. Wydawało mu się, że jeżeli za chwilę rozłoży ręce, to uniesie się i poszybuje nad miastem z tysiąca i jednej nocy.

      – Pięknie, prawda? – zapytał Sajed i wziął go za rękę. – Tyle światła i ani jednego neonu Coca-Coli, Nokii czy Forda. Czy to nie jest symboliczne?

      – Jest! – odpowiedział Karol z autentycznym przekonaniem. – I niech tak zostanie! Od krzyżowców weźmiemy tyle, ile trzeba. I kiedy trzeba.

      – I co trzeba.

      Usiedli na miękkich niskich stołkach. Karol nawet nie zauważył, kiedy pojawiły się na tarasie, bo w czasie ulewy z pewnością ich tam nie było.

      Zanim rozpoczęli rozmowę, siwy, brodaty Ibrahim w nieświeżej galabii i z patologiczną kifozą postawił na inkrustowanym macicą perłową i mosiądzem stoliku pękate szklaneczki, miseczkę z cukrem i dzbanek z herbatą. Nic więcej.

      – Masz pilną robotę, Safir – oznajmił Sajed, gdy tylko zostali sami.

      Karol, zajęty mieszaniem herbaty, nawet nie zareagował, bo Sajed zawsze zaczynał rozmowę od tego stwierdzenia.

      – Posłuchaj. Są dwie sprawy, które musisz załatwić… natychmiast! Potem przyjedziesz do mnie i zdasz mi relację. – Sajed był rozluźniony, mówił cicho, bez wysiłku i patrzył Safirowi prosto w oczy. – Dzieje się coś dziwnego!

      – Co? – zapytał Karol, wyraźnie zaskoczony, bo ostatnie słowa Sajeda zdecydowanie odbiegały od standardu.

      – Zapomniałem, jak on się nazywa… – Sajed zmrużył oczy i zaczął nerwowo pocierać je palcami.

      – Kto?

      – Ten Irlandczyk, z którym spotkaliśmy się w Kenii… pamiętasz…

      – Oczywiście! Ted Kelly…

      – Właśnie! Patrz, Safir, zapomniałem. Chyba dlatego, że od dawna nie mieliśmy z nimi kontaktu. – Sajed zamyślił się na moment. – Z tymi Irlandczykami tak już jest, chodzą własnymi ścieżkami… Jeden Allah wie, co bulgocze w tych tępych irlandzkich łbach… Whisky pewnie.

      – Ja ich rozumiem! – wtrącił Karol.

      – Nie wątpię. W końcu przez dwa lata byłeś łącznikiem.

      – Ted to legenda! Wspaniały człowiek… Kiedyś ci o nim opowiadałem.

      – Tak, wy Polacy i Irlandczycy macie coś wspólnego. Odwiecznych wrogów! Oni Anglików, a wy Rosjan. I zamiłowanie do wódki! Kiedyś o tym pogadamy, może jak wrócisz…

      – Ale o co chodzi? – Karol się zaniepokoił.

      – Kelly przekazał nam przez Hadżiego, że chce się pilnie spotkać w jakiejś nadzwyczaj ważnej sprawie.

      – Dlaczego kontaktuje się przez Hadżiego? – Karol uniósł nieco głos. – Miał tego nie robić, ma przecież stały kontakt na Abdula… co jest? Zgubili numer telefonu czy zapomnieli? – Rozłożył ręce.

      – No właśnie! Dlatego mówię, że masz dwie sprawy do załatwienia. – Sajed pokiwał głową i pogładził oburącz brodę, co robił tylko wtedy, gdy szukał kontaktu