Название | Czarna Kompania |
---|---|
Автор произведения | Glen Cook |
Жанр | Героическая фантастика |
Серия | Fantasy |
Издательство | Героическая фантастика |
Год выпуска | 0 |
isbn | 9788380626690 |
Kompletnie mnie poniosło. Stary Słoma potrafił pisać jak sto diabłów. Czytałem przez trzy godziny. Bredziłem jak szalony prorok. Słuchali z zapartym tchem. Gdy skończyłem, otrzymałem owację. Odszedłem od pulpitu z wrażeniem, że cel mojego życia został spełniony.
Fizyczne i umysłowe skutki mojego popisu ujawniły się, gdy wróciłem na kwaterę. Jako półoficerowi przysługiwał mi własny pokoik. Podążyłem chwiejnym krokiem prosto do niego.
Kruk czekał już na mnie. Siedział na pryczy i robił coś ze strzałą. Wokół jej drzewca owinięta była srebrna wstążka. Wyglądało na to, że chce coś wygrawerować. Gdybym nie był wykończony, mógłbym odczuć ciekawość.
– Byłeś świetny – powiedział Kruk. – Nawet ja to poczułem.
– Hę?
– Dzięki tobie zrozumiałem, co wtedy znaczyło być bratem w Czarnej Kompanii.
– Niektórzy nadal tak to czują.
– Tak. Coś jeszcze. Wstrząsnąłeś nimi do żywego.
– No jasne. Co robisz?
– Gotuję strzałę na Kulawca. Z jego prawdziwym imieniem. Duszołap mi je podał.
– Och. – Wyczerpanie uniemożliwiło mi dalsze dociekania. – Czego chciałeś?
– Dzięki tobie coś poczułem, po raz pierwszy od chwili, gdy moja żona i jej kochankowie próbowali mnie zamordować i ukraść moje prawa oraz tytuły.
Podniósł się, zamknął jedno oko i spojrzał wzdłuż strzały.
– Dziękuję, Konował. Przez chwilę znów się poczułem człowiekiem.
Wyszedł.
Zwaliłem się na pryczę i zamknąłem oczy. Przypomniałem sobie, jak Kruk udusił żonę i zabrał jej ślubną obrączkę, nie odzywając się ani słowem. W tym jednym błyskawicznie wypowiedzianym zdaniu wyjawił więcej o sobie niż przez cały czas od dnia, w którym się spotkaliśmy. Dziwne.
Zasnąłem z myślą, że Kruk wyrównał już rachunki ze wszystkimi poza ostatecznym sprawcą jego nieszczęść. Jako jeden ze sług Pani Kulawiec był poza jego zasięgiem. Teraz sytuacja się zmieniła.
Kruk na pewno oczekiwał jutra z niecierpliwością. Zastanawiałem się, o czym będzie śnił dziś w nocy. I czy po śmierci Kulawca będzie miał jeszcze cel w życiu. Nie można żyć samą nienawiścią. Czy będzie w ogóle próbował ocalić życie?
Może to właśnie chciał mi powiedzieć.
Poczułem strach. Człowiek, który myśli w podobny sposób, może stać się nieco zbyt impulsywny i niebezpieczny dla tych, którzy mu towarzyszą.
Ręka zacisnęła się na moim ramieniu.
– Już czas, Konował.
Sam Kapitan mnie obudził.
– Tak. Już nie śpię.
Nie spałem dobrze.
– Duszołap jest gotowy do wymarszu.
Było jeszcze ciemno.
– Która godzina?
– Prawie czwarta. Chce wyruszyć, zanim się zacznie rozjaśniać.
– Aha.
– Konował, uważaj na siebie. Chcę, żebyś wrócił.
– Jasne, Kapitanie. Wiesz, że nie lubię ryzykować. Kapitanie? Dlaczego ja i Kruk?
Może teraz mi to powie.
– Powiedział, że Pani uważa to za nagrodę.
– Co? Ładna nagroda.
Gdy ruszył ku drzwiom, zacząłem szukać ręką butów.
– Kapitanie, dziękuję.
– Nie ma sprawy. – Wiedział, że dziękuję za wsparcie.
Gdy zawiązywałem kaftan, Kruk wsadził głowę do pokoju.
– Gotowy?
– Jeszcze minutkę. Jest zimno?
– Chłodno.
– Zabrać płaszcz?
– Nie zaszkodzi. Kolczuga? – dotknął mojej piersi.
– Aha.
Włożyłem płaszcz i wybrałem łuk, który mi odpowiadał. Szarpnąłem dłonią cięciwę. Przez chwilę czułem na mostku chłodny dotyk amuletu Goblina. Miałem nadzieję, że zadziała.
Kruk uśmiechnął się.
– Ja też ją założyłem.
Odwzajemniłem uśmiech.
– Chodźmy ich załatwić.
Duszołap czekał na dziedzińcu, na którym ćwiczyliśmy strzelanie z łuku. Zarys jego postaci odcinał się w świetle padającym z kwater Kompanii. Piekarze zabrali się już do roboty. Stał sztywno w postawie zasadniczej, z zawiniątkiem pod lewym ramieniem. Patrzył w stronę Puszczy Chmury. Miał na sobie jedynie skóry i morion. W przeciwieństwie do niektórych ze Schwytanych rzadko nosi broń. Woli polegać na swych umiejętnościach czarnoksięskich.
Mówił sam do siebie. Dziwna sprawa.
– Chcę zobaczyć jego koniec. Czekałem czterysta lat. – Nie możemy podchodzić tak blisko. Wyczuje, że się zbliżamy. – Odrzućmy wszelką Moc. – Och! To zbyt ryzykowne.
Do głosu dorwał się cały chór. Brzmiało to naprawdę niesamowicie, gdy dwa głosy przemawiały równocześnie.
Kruk i ja wymieniliśmy spojrzenia. Wzruszył ramionami. Duszołap nie zbijał go z tropu. Kruk jednak wychował się w imperium Pani. Widział wszystkich Schwytanych, a Duszołap uchodził za jednego z mniej dziwacznych.
Nasłuchiwaliśmy przez kilka minut. Dialog nie stawał się bardziej sensowny. Wreszcie Kruk warknął:
– Panie? Jesteśmy gotowi.
Jego głos brzmiał odrobinę niepewnie.
Sam nie byłem zdolny nic powiedzieć. Moje myśli wypełniały całkowicie łuk, strzała i zadanie, które miałem wykonać. Raz za razem wyobrażałem sobie naciągnięcie łuku oraz wypuszczenie i lot strzały. Nieświadomie potarłem podarunek Goblina. Nieraz jeszcze miałem się na tym złapać.
Duszołap otrząsnął się jak mokry pies. Ponownie stał się jednością.
– Chodźcie – powiedział. Skinął na nas, nie patrząc w naszą stronę, i ruszył naprzód.
Kruk odwrócił się.
– Pupilka, wracaj tam, gdzie ci kazałem. Idź już! – wrzasnął.
– Jak niby ma cię usłyszeć? – zapytałem, spoglądając na dziecko patrzące na nas ze skrytych w cieniu drzwi.
– Nie ona. Kapitan usłyszy. Idź już – gestykulował gwałtownie. Po chwili pojawił się Kapitan i Pupilka zniknęła. Podążyliśmy za Duszołapem. Kruk mamrotał coś do siebie. Martwił się o dziewczynkę.
Schwytany narzucił ostre tempo. Wyszliśmy z koszar, wyszliśmy z samych Lordów i przeszliśmy przez pola. Nie obejrzeliśmy się za siebie ani razu. Zaprowadził nas do sporego lasku leżącego w odległości kilku strzałów z łuku od murów miejskich, a potem na polankę położoną w jego sercu. Tam, na brzegu strumienia, leżał wystrzępiony dywan rozciągnięty na prymitywnej drewnianej ramie wysokości pół metra, a rozmiarów blisko dwa na dwa i pół metra.