Wakacje z duchami. Adam Bahdaj

Читать онлайн.
Название Wakacje z duchami
Автор произведения Adam Bahdaj
Жанр Книги для детей: прочее
Серия To lubię
Издательство Книги для детей: прочее
Год выпуска 0
isbn 9788376727141



Скачать книгу

– rzekł poważnie Mandżaro. – Dzisiaj wieczorem rozpracujemy całą szajkę.

      Nowe określenie szefa spodobało się obu inspektorom. „Rozpracujemy całą szajkę...” Paragon chciał nawet coś powiedzieć na ten temat, ale w tej samej chwili dało się słyszeć wołanie pani Lichoniowej:

      – Chłopcy, na obiad! Na obiad!

      Młodocianym Sherlockom Holmesom przypomniało się, że od rana nic nie jedli. Paragonowi głośno zaburczało w brzuchu. Mandżaro schował bezcenny notatnik do kieszeni, Perełka pierwszy ruszył ku leśniczówce. Sławni detektywi nie mogą żyć jedynie tropieniem przestępców, zwłaszcza jeżeli na stole czeka smakowity obiad.

      Rozdział 3

       O siódmej Paragon był już na dziedzińcu zamkowym. Pamiętał doskonale instrukcje Mandżara: „Bądź ostrożny i za wszelką cenę dowiedz się, jak oni to robią z tą zjawą na baszcie. To dla nas bardzo ważne”.

      Oczywiście, że ważne – pomyślał z przekąsem. – On też ważny. Sam zgodził się wspaniałomyślnie na czekanie w krzakach i przerwanie przewodu. W ten sposób chce jeszcze raz sprawdzić, czy głośnik ma połączenie z namiotem. Strasznie niebezpieczna robota! Małego Perełkę posyła na polanę. Cwaniak! A jak go tam złapią, to powie, że dobry detektyw nigdy nie da się zaskoczyć. A niech mu tam! Wolę tropić ducha na baszcie, niż siedzieć w krzakach. Czekaj, panie szefie, będę zasmarkanym krasnalem, jeśli nie złapię za piętę tego ducha z baszty!

      Tak mędrkował pan inspektor Paragon, stojąc na środku dziedzińca i rozglądając się dokoła. Było cicho, tak cicho, że słyszał skapującą w studni wodę i szelest jaszczurek w dzikim winie. Słońce zapadło już za mury. Jeszcze tylko korona baszty lśniła jak odlana z miedzi. Nad basztą jaskółki szyły czysty błękit szybkimi ściegami. Samotna wrona odezwała się w załomie muru, potem spłynęła jak strzęp czarnego płótna. Wśród murów panował przyjemny chłód.

      Paragon postanowił przed przystąpieniem do akcji przeprowadzić krótki wywiad z sympatycznym dziadkiem. W tym celu skierował się ku podcieniom. Wśród gęstych chwastów wiła się wydeptana ścieżka. Prowadziła na drugi, mniejszy i jeszcze bardziej zarośnięty dziedziniec. Tutaj właśnie było przejście do lewego skrzydła.

      Gdy stanął u wylotu podcieni, ujrzał dziadka szamocącego się z wielką, białą kozą.

      – Hej, Zazula! Hej! – wołał dziadek ze złością, starając się skrócić powróz, na którym była uwiązana brodata niewdzięcznica. Zazula stawała dęba, wyrywała się, beczała wniebogłosy.

      Maniuś podszedł bliżej.

      – Szanowanie dziadkowi – powiedział z wrodzoną galanterią. – Może pomóc poskromić to uparte bydlę?

      Dziadek wypuścił z rąk sznur.

      – Ty znowu tutaj?

      – Przyszedłem odwiedzić dziadka – uśmiechnął się przyjaźnie. – Może trzeba wody przynieść?

      Dziadek z niedowierzaniem pokręcił siwiutką głową.

      – Coś za często tu przychodzisz.

      – Okropnie mi się podobają te prehistoryczne ruiny – palnął bez zmrużenia powiek. – A szczególnie piastowska baszta.

      Staruszek zmarszczył brwi.

      – Już ci mówiłem, że baszta zamknięta. Przyjdź jutro, to cię wpuszczę. Dzisiaj nie mogę.

      Maniuś zbliżył się jeszcze bardziej, wspiął się na palce i zapytał szeptem:

      – Dziadku, a czy dzisiaj będzie straszyć?

      Dziadek ofuknął go:

      – A idź ty, smyku! Za dużo chcesz wiedzieć.

      Paragon uśmiechnął się szelmowsko.

      – To ja dziadkowi powiem: będą, ale krótko...

      Dziadek poruszył bladymi wargami. Chciał coś powiedzieć, ale go zamurowało. Paragon wykorzystał tę krótką chwilę.

      – Jak się mają szanowne duchy? – zapytał z przekąsem.

      Dziadek prychnął jak stary kot.

      – A idziesz ty, złe nasienie! Czego tu szukasz? Uważaj, żebyś stąd cały wyszedł. Już późno. Czas wracać do domu.

      – Zaraz idę – uspokoił go młody detektyw. – Chciałem się tylko dowiedzieć, co to za ludzie mieszkają pod zamkiem w namiotach.

      Dziadek nasrożył rzadkie, pożółkłe od tytoniu wąsy.

      – Co ty mnie tak wypytujesz, jakbyś był milicjantem? Wracaj lepiej do domu, bo zaraz się ściemni...

      Paragon zrezygnował z dalszych pytań. Zrozumiał, że od dziadka nie wydębi żadnych informacji. Cmoknął więc znacząco, rozejrzał się i rzekł tak beztrosko, jakby przyszedł tutaj jedynie w celu podziwiania widoków:

      – Jaki piękny wieczór, aż szkoda odchodzić.

      Dziadek uśmiechnął się pojednawczo.

      – No, idź już, idź. A jutro rano wpuszczę cię na basztę. Stamtąd dopiero widok! Ho, ho, ho!

      Maniuś uniósł dłoń do daszka.

      – W takim razie – najmilszych snów! Szanowanie!

      – Dobranoc, chłopcze! – pożegnał go z ulgą dziadek.

* * *

      Paragon zniknął w podcieniach. Nie wrócił jednak na wielki dziedziniec. W murze spostrzegł bowiem wyłom prowadzący zapewne do lewego skrzydła zamku. Wyłom był cały zaroś nięty dziką kaliną. Na linii, gdzie mury stykały się z ciemniejącym niebem, widać było wielką szczerbę. Nasz dzielny detektyw ukrył się w gęstwinie. Nasłuchiwał. Było cicho. Widocznie dziadek zdołał już poskromić kozę, gdyż od strony bocznego dziedzińca nie dochodził najmniejszy szmer.

      Chłopiec szybko przedarł się przez zarośla, wspiął się po występach w poszczerbionym murze i wnet znalazł się w małej, zacisznej wieżyczce. Jej kamienna, na poły chwastami zarośnięta wnęka była osłonięta z trzech stron murami. Gdy wyjrzał przez otwór strzelnicy, z radością stwierdził, że wieżyczka stanowi znakomity punkt obserwacyjny: z jednej strony widać z niej było cały wielki dziedziniec, z drugiej – mały dziedziniec z pasącą się kozą, a dalej ruiny lewego skrzydła zamku.

      Ten rejon starego zamku zainteresował chłopca najbardziej. Słyszał już o nim od wujka Perełki. Lewe skrzydło stało się przecież przyczyną nocnych harców zgranej szajki przestępców. Cóż kryło się we wnętrzu tych ruin, że mieszkańcy żółtych namiotów bronili do nich dostępu?

      Inspektor Paragon, ukryty w zacisznej wieżyczce strzelniczej, bacznie obserwował ruiny lewego skrzydła. Otoczone zmurszałym, walącym się murem obronnym, zagarnięte niemal całkowicie przez falę chwastów i krzewów, oplecione kaliną i dzikim winem szczerzyły jeszcze ku niebu pokruszone zręby ścian i węgłów. Na wprost wieżyczki znajdowała się smukła kolumna podpierająca walący się strop. Pod nią bielało kilka marmurowych stopni prowadzących do zacienionego wnętrza jak do tajemniczej jaskini...

      Właśnie teraz, gdy obserwował to wejście, spostrzegł ze zdziwieniem wysuwającą się z jego głębi postać. Był to szczupły mężczyzna w jasnych płóciennych spodniach i granatowej sportowej