Название | Krwawa Róża |
---|---|
Автор произведения | Nicholas Eames |
Жанр | Героическая фантастика |
Серия | Fantasy |
Издательство | Героическая фантастика |
Год выпуска | 0 |
isbn | 9788380626782 |
Dziewczyna westchnęła ciężko.
– Wujek Branigan mówi, że…
– Wyklutkowi? – Żuwaczki barmana zaklikały ponownie, a Pam dostrzegła w jego fasetowych oczach złowieszczy błysk. – Jedna whisky! – dodał, podnosząc głos. – Już podaję! – Sięgnął po stojący na kontuarze kubek, drugim segmentowym odnóżem równocześnie zdejmując flaszkę z najwyższej półki. Była pokryta grubą warstwą pleśni, a nawet pajęczyną. Gdy Tiamax wyszarpnął z jej szyjki korek, ten rozpadł się w pył.
– Co to jest? – zainteresowała się Pam.
– Zwykła whisky. Tak jakby. Znaleźliśmy sześć skrzynek tego trunku, gdy Dzicy otoczyli nas w warowni Turnstone. – Jak każdy były najemnik, Tiamax nie odpuszczał żadnej okazji, by podzielić się wspomnieniami z dawnych lat. – Chcieliśmy spróbować – kontynuował arachnianin – ale nawet Matty nie zdołał przełknąć tego zajzajeru, użyliśmy więc reszty w charakterze bomb zapalających. – Zawartość flaszki wyciekała z szyjki powoli jak miód, z tym że cuchnęła gorzej od ścieku. – Masz. Przekaż swojemu wujkowi, że to na koszt firmy. Z pozdrowieniami od wyklutka.
Pam zmierzyła zawartość kubka podejrzliwym spojrzeniem.
– Dajesz słowo, że od tego nie umrze?
– Jestem tego prawie pewien. – Barman przyłożył wiotką dłoń do klatki piersiowej. – Przysięgam na mój głowotułów.
– Na twoje co?
Zza kuchennych drzwi wypadła Tera dzierżąca w dłoni upapraną sosem kopyść, jakby to była maczuga.
– Wy tam! – wrzasnęła, wskazując namiastką broni dwóch mocujących się przy palenisku najemników. – Czytać nie umiecie czy co? – Nie mając drugiej ręki, którą mogłaby wskazać im tabliczkę, użyła znów łyżki, by zwrócić ich spojrzenia na zawieszoną nad kontuarem tabliczkę, a nawet posunęła się do odczytania wyrytych na niej słów. – Żadnych burd przed północą! To szanowany przybytek, a nie jakaś tam zapchlona spelunka.
Gdy szła w kierunku walczących, pozostali klienci uskakiwali z drogi, jakby była głazem staczającym się po stromym zboczu.
– Dzięki, Max. – Pam chwyciła kubek i ruszyła śladem szefowej, dzięki czemu udało jej się przebyć niemal połowę drogi, zanim została wchłonięta przez tłum.
Tera kopała w tym czasie zwijającego się na podłodze awanturnika, równocześnie okładając drugiego kopyścią po tyłku.
W drodze ku schodom dziewczyna wykonywała zwinne uniki, chłonąc kolejne plotki jak złodziejaszek zawartość kieszeni na targu. Trzej kupcy rozmawiali o wczesnych przymrozkach, które zniszczyły większość kaskarskich upraw. Zarobili krocie dzięki importowi żywności z Pięciodworu. Jeden z nich zasugerował właśnie, że wypadałoby złożyć z tej okazji hojną daninę Królowej Zimy, co jego sąsiad z prawej, rasowy Północnik, skwitował wybuchem gromkiego śmiechu, natomiast siedzący po lewej Narmeeryjczyk jęknął tylko, po czym uczynił znak koła na piersi.
Wiele osób zastanawiało się, kto nazajutrz stanie do walki w Wąwozie, a co jeszcze ważniejsze, z czym przyjdzie mu się zmierzyć. Baśń, jak mówiono, postanowiła zdać się na wybór miejscowych łowców, którzy ponoć mieli niespodziankę w zanadrzu.
Większość rozmów jednak krążyła wokół rzesz potworów gromadzących się na północ od Cragmoor. Wszyscy, od rolników po wojowników, dywagowali, jakie też zamiary może mieć tak zwana horda z Brumalu.
– Chodzi o zemstę! – wybełkotał najemnik z ustami pełnymi czegoś czarnego i miękkiego. – Bez dwóch zdań! Wciąż nie mogą nam zapomnieć, że sześć lat temu skopaliśmy im dupska pod Castią. Latem przyszłego roku znów zaatakują, zapamiętajcie moje słowa!
– Nie uderzą ponownie na Castię – perorowała kobieta, której twarz pokrywał tatuaż przedstawiający białego pająka. – Miasto leży za daleko i jest zbyt dobrze bronione. Moim zdaniem to Ardburg ma powody do niepokoju. Lepiej, by murgrabiowie trzymali swoich ludzi w gotowości i kazali naostrzyć wszystkie topory!
– Ten cały Grom… – zastanawiał się Lufane, kapitan statku powietrznego, który utrzymywał się z wożenia bogaczy nad górami. – Powiadają, że żywi do nas ogromną urazę.
– Do nas? – zdziwił się jakiś staruch.
– No do nas, znaczy do wszystkich ludzi. – Kapitan dopił wino, po czym podał kubek przechodzącej Pam. – Powiada, że to my jesteśmy potworami. Kilka lat temu zrobił wypad w góry i zniszczył każdą arenę, na jaką trafił.
Ten pierwszy, najemnik, wyszczerzył na to poczerniałe zębiska.
– Olbrzym nazywający nas potworami? A kogo obchodzi, co taki sobie myśli? Za dwa dni wszystkie grupy z północy ruszą do Cragmoor, szukając okazji do zdobycia sławy. Do wiosny po tej hordzie zostaną wyłącznie sterty bielejących w mule kości – zaręczał, gdy Pam go mijała – ale bardowie będą mieli dzięki temu zajęcie po kres swoich dni.
Dziewczyna dotarła pod scenę. Bębniarz właśnie zakończył występ, a jego miejsce zajął Edwick, który przycupnął na zydlu z lutnią w dłoniach. Puścił do Pam oko, zanim rozpoczął pieśń o oblężeniu Wydrążonego Wzgórza, na co tłum zareagował głośnymi pomrukami aprobaty. Ludzie uwielbiali słuchać o bitwach, zwłaszcza o tych, w których bohaterowie otoczeni przez przeważające siły wroga mieli marne szanse na przetrwanie.
Pam z kolei uwielbiała wsłuchiwać się w głos starca. Był chrapliwy i szczebiotliwy zarazem, miły dla ucha jak para wygodnych ciżemek z miękkiej skóry dla dziewczęcej stopy. Edwick szkolił ją także w śpiewie, aczkolwiek jego ocena kunsztu dziewczyny wahała się wciąż pomiędzy: „Uważaj, bo szkło popęka od tych wrzasków” i „Przynajmniej nie ściągną cię siłą ze sceny”. Dopiero niedawno uśmiechnął się pod nosem, mamrocząc: „Nieźle, całkiem nieźle”.
Pam wracała wtedy do domu, żałując tylko jednego: że nie może podzielić się swą radością z ojcem. Wszakże Tuck Hashford nie pochwaliłby jej zadowolenia. Nie chciał, by córka śpiewała ani grała na lutni, ani tym bardziej wysłuchiwała przechwałek emerytowanych bardów. Gdyby nie fakt, że od śmierci żony miał problemy z utrzymaniem jakiejkolwiek posady, a dzięki zarobionym przez Pam pieniądzom jako tako wiązali koniec z końcem, zabroniłby jej choćby zbliżać się do Narożnika…
Otrząsnęła się ze wspomnień, podszedłszy do wujka.
Branigan walnął w blat otwartą dłonią, roztrącając miedziaki i przewracając drewniane figurki rozstawione na planszy do czwórcy. Jego przeciwnik, zakapturzony mężczyzna, którego twarzy dziewczyna nie mogła dojrzeć, westchnął tylko ciężko. Tymczasem Branigan zaczął się niezręcznie tłumaczyć:
– No nie, tak mi przykro, że przypadkiem je poprzewracałem. Uznajmy tę partię za remisową, Chmuro.
– Chcesz nazwać remisem sytuację, w której jeden z graczy wygrywa, a drugi posuwa się do oszustwa, by uniknąć przegranej?
Branigan wzruszył ramionami.
– Obaj mieliśmy jeszcze szansę.
– Ja ją miałem bez wątpienia – odparł oponent. – Wsparłbyś mnie, Brune!
Brune?
Pam zamarła z gębą rozdziawioną jak u pisklaka, który patrzy na wijącego się przed nim robala. Po lewej od wujka siedział bez cienia wątpliwości Brune. Ten Brune. Pieprzony