Wspomnienie o przeszłości Ziemi. Cixin Liu

Читать онлайн.
Название Wspomnienie o przeszłości Ziemi
Автор произведения Cixin Liu
Жанр Научная фантастика
Серия s-f
Издательство Научная фантастика
Год выпуска 0
isbn 9788380629103



Скачать книгу

komora, jak i sarkofag wydawały się nietknięte.

      – Jak to wyjęłaś? – zapytał cesarz.

      Helena zaczęła jeszcze bardziej drżeć. Najwyraźniej magiczna moc nie dawała jej poczucia bezpieczeństwa. Popatrzyła na cesarza przerażonym wzrokiem i wydusiła z siebie odpowiedź.

      – Te miejsca… Widzę je… Widzę je… – rozpaczliwie starała się znaleźć odpowiednie słowo – …otwarte…

      – Możesz mi to zademonstrować? Wyjmij coś z zamkniętego pojemnika.

      Helena potrząsnęła głową. Strach odebrał jej mowę. Spojrzała na Phrantzesa, szukając u niego pomocy.

      – Twierdzi, że może uprawiać magię tylko w pewnym konkretnym miejscu – rzekł tamten. – Ale nie ujawniła, co to za miejsce, i nikomu nie wolno tam za nią iść, bo w przeciwnym razie straci na zawsze magiczną moc.

      Helena energicznie pokiwała głową.

      – W Europie zostałabyś spalona na stosie – powiedział cesarz.

      Helena osunęła się na podłogę i obronnym ruchem zacisnęła ręce na piersi.

      – Wiesz, jak zabić? – naciskał cesarz.

      Ale Helena tylko się trzęsła. Po wielokrotnych ponagleniach Phrantzesa skinęła w końcu głową.

      – Dobrze – rzekł cesarz do Phrantzesa. – Wypróbuj ją.

      Phrantzes poprowadził Helenę długimi schodami w dół. Pochodnie w obejmach rzucały kręgi mdłego światła. Pod każdą stało dwóch żołnierzy, w których zbrojach odbijał się ich blask i tworzył na ścianach żywe, migoczące wzory.

      W końcu znaleźli się w ciemnym lochu. Helena owinęła się ciaśniej płaszczem. W tych podziemiach trzymano lód do użytku latem.

      Teraz jednak nie było tam lodu. Pod pochodnią w rogu siedział w kucki więzień, zapewne anatolijski oficer, jak można było sądzić. Łypnął przez kraty na Phrantzesa i Helenę dzikim, wilczym wzrokiem.

      – Widzisz go? – zapytał Phrantzes.

      Helena skinęła głową.

      Phrantzes wręczył jej sakwę z owczej skóry.

      – Możesz teraz odejść. Wróć przed świtem z jego głową.

      Helena wyjęła z sakwy szablę, lśniącą w świetle pochodni jak sierp księżyca. Oddała ją Phrantzesowi.

      – Nie potrzebuję tego.

      Potem weszła bezszelestnie na schody. Gdy przechodziła przez kręgi światła, zdawała się zmieniać kształt – raz wyglądała jak kot, raz jak kobieta. W końcu zniknęła.

      Phrantzes obrócił się do jednego z oficerów.

      – Wzmocnijcie straż. – Wskazał więźnia. – Miejcie go stale na oku.

      Gdy oficer odszedł, Phrantzes kiwnął ręką i z ciemności wyłonił się mężczyzna w czarnej szacie mnicha.

      – Nie podchodź zbyt blisko – powiedział Phrantzes. – Nie szkodzi, jeśli ją zgubisz, ale w żadnym razie nie pozwól jej się zorientować, że ją śledzisz.

      Mnich skinął głową i równie cicho jak Helena wspiął się na schody.

      Konstantyn nie spał tej nocy ani trochę lepiej niż od początku oblężenia. Gdy tylko zaczynał zapadać w sen, budził go wstrząs wywołany uderzeniem pocisku wystrzelonego z ciężkiej bombardy. Przed świtem poszedł do gabinetu, gdzie czekał już na niego Phrantzes.

      Zupełnie zapomniał o czarownicy. W odróżnieniu od swego ojca, Manuela II, i starszego brata, Jana VIII, Konstantyn był człowiekiem trzeźwo myślącym i zdawał sobie sprawę, że tych, którzy pokładają całą wiarę w cudach, czeka przedwczesna śmierć.

      Phrantzes skinął w stronę drzwi i do gabinetu wsunęła się bezszelestnie Helena. Wyglądała na tak samo przestraszoną jak poprzednim razem i gdy podniosła sakwę, trzęsły się jej ręce.

      Zaledwie Konstantyn zobaczył sakwę, pojął, że traci tylko czas. Torba była płaska, nie ciekła z niej krew. Widać było wyraźnie, że nie ma w niej głowy więźnia.

      Ale wyraz twarzy Phrantzesa nie świadczył o rozczarowaniu. Malowała się na niej raczej dezorientacja, jakby chodził we śnie.

      – Nie przyniosła tego, co chcieliśmy, prawda? – zapytał Konstantyn.

      Phrantzes wziął od Heleny sakwę, położył na biurku cesarza i otworzył. Popatrzył na cesarza jak na ducha.

      – Prawie przyniosła.

      Cesarz zajrzał do sakwy. Na dnie leżało coś szarawego i miękkiego jak stary barani łój. Phrantzes przysunął bliżej kandelabr.

      – To mózg tego Anatolijczyka – powiedział.

      – Rozłupała mu czaszkę?

      Konstantyn zerknął na Helenę. Drżała pod płaszczem jak przestraszona mysz.

      – Nie, ciało więźnia wyglądało na nietknięte. Wyznaczyłem do obserwowania go dwudziestu ludzi, po pięciu na jednej zmianie, i każdy patrzył pod innym kątem. Strażnicy przed drzwiami zostali postawieni w stan wzmożonej czujności, nie prześliznąłby się między nimi nawet komar.

      Phrantzes przerwał, jakby to wspomnienie go poraziło.

      Cesarz dał mu głową znak, by kontynuował.

      – Dwie godziny po jej wyjściu więzień dostał nagle konwulsji i padł martwy. Wśród obserwatorów byli doświadczony grecki lekarz i weterani wielu bitw. Żaden z nich nigdy nie widział, by ktoś umarł w taki sposób. Godzinę później wróciła i pokazała im tę sakwę. Potem ten grecki medyk otworzył czaszkę trupa. Była pusta.

      Konstantyn przyjrzał się mózgowi w sakwie – był cały, bez żadnych śladów uszkodzeń. Delikatny narząd musiał zostać usunięty bardzo starannie. Cesarz skupił wzrok na szczupłych palcach Heleny trzymających brzegi płaszcza. Wyobraził sobie, jak obejmują schowany w trawie grzyb, zdejmują świeży kapelusz z trzonka…

      Przesunął spojrzeniem w górę po ścianie, jakby obserwował coś wznoszącego się nad horyzont za pałacem. Murami wstrząsnęła kolejna kula wystrzelona z ogromnej kolubryny, ale po raz pierwszy nie poczuł drgań.

      „Jeśli naprawdę zdarzają się cuda, to pora na to, by się objawiły” – pomyślał.

      Konstantynopol był w strasznych opałach, ale tliła się jeszcze iskierka nadziei. Po pięciu dniach krwawych walk wróg też poniósł poważne straty. W niektórych miejscach stosy trupów Turków sięgały szczytów murów, a atakujący byli tak samo wyczerpani jak oblężeni. Przed kilkoma dniami śmiała flota genueńska przedarła się przez blokadę na Bosforze i weszła w Złoty Róg, przywożąc cenne dostawy i pomoc. Wszyscy wierzyli, że jest strażą przednią posiłków reszty krajów chrześcijańskich.

      Morale w obozie tureckim było niskie. Większość dowódców w głębi duszy chciała przyjąć zaproponowane przez dwór bizantyński warunki rozejmu i się wycofać. Nie odstąpiono jeszcze od oblężenia tylko z powodu uporu jednego człowieka.

      Władał on biegle łaciną, znał się na nauce i sztuce, umiał prowadzić wojny. Nie zawahał się utopić własnego brata w wannie, by nie zawadzał mu w drodze do tronu, przed swoim wojskiem uciął głowę pięknej niewolnicy, by dowieść, że nie da się skusić kobiecie… Sułtan Mehmed II był osią, na której kręciły się koła osmańskiej machiny wojennej. Gdyby go zabrakło, cała ta machina by się rozpadła.

      „Może naprawdę zdarzył się cud” – pomyślał