Fjällbacka. Camilla Lackberg

Читать онлайн.
Название Fjällbacka
Автор произведения Camilla Lackberg
Жанр Современные детективы
Серия Saga o Fjallbace
Издательство Современные детективы
Год выпуска 0
isbn 9788380156821



Скачать книгу

zwłaszcza mieszkających przy tej drodze. Może coś widzieli albo słyszeli w nocy. Ale najpierw trzeba się skupić na przeszukaniu lasu. Jest sierpień i ciemność zapada dość szybko. Na samą myśl o tym, że mała może błąkać się po lesie sama, człowiek wpada w rozpacz. Mellberg chce zwołać konferencję prasową, ale ja wolałbym się z tym wstrzymać.

      – O mój Boże, jasne, że chce zwołać konferencję – westchnął Patrik.

      Szef komisariatu robił ważną minę, przyjmując przybywających ochotników.

      – Trzeba to zorganizować, przyniosłem mapę okolicy – powiedział Patrik.

      – I podzielić na sektory – odparł Gösta, zabierając mu ją.

      Położył ją na stole, z kieszonki wyjął ołówek i zaczął kreślić.

      – Jak myślisz? Czy taka wielkość sektora na jedną grupę będzie odpowiednia? Jeśli grupa będzie liczyć trzy, cztery osoby?

      – Chyba tak – stwierdził Patrik.

      Od paru lat jego współpraca z Göstą układała się doskonale. Wprawdzie najczęściej współpracował z Martinem, ale dobrze się czuł również ze starszym kolegą. Całkiem inaczej niż jeszcze kilka lat wcześniej, kiedy Gösta współpracował z nieżyjącym już Ernstem. Okazało się, że starego psa jednak da się nauczyć siadać. Zdarzało się wprawdzie, że Gösta był duchem raczej na polu golfowym niż w komisariacie, ale w takich sytuacjach jak ta potrafił myśleć i reagować błyskawicznie.

      – Zrobisz krótki briefing czy ja mam to zrobić? – spytał Patrik.

      Nie chciał go urazić, przejmując dowodzenie.

      – Zrób – zdecydował Gösta. – Najważniejsze to nie dopuścić do głosu Bertila…

      Patrik kiwnął głową. Mellberg przemawiający do ludzi to właściwie nigdy nie był dobry pomysł. Kończyło się zawsze na tym, że ktoś był urażony albo oburzony, a oni tracili czas na zażegnywanie kryzysów, zamiast zajmować się tym, czym powinni.

      Spojrzał w stronę rodziców Nei. Przytuleni do siebie wciąż stali na środku podwórka.

      Po chwili wahania powiedział:

      – Tylko się z nimi przywitam. Potem zbiorę tych, którzy już przyszli, i będziemy przekazywać wskazówki następnym. Ciągle zgłaszają się nowi ochotnicy, więc zebranie wszystkich jednocześnie będzie niemożliwe. Tym bardziej że powinniśmy wyruszyć jak najprędzej.

      Podszedł ostrożnie do rodziców dziewczynki. Rozmowa z bliskimi ofiar zawsze była dla niego trudna.

      – Patrik Hedström, również z policji – powiedział i wyciągnął rękę. – Jak państwo widzą, zbierają się ochotnicy. Przejdą tyralierą przez las. Za chwilę przekażę im niezbędne informacje i zaraz wyruszamy.

      Zdawał sobie sprawę, że brzmi to bardzo oficjalnie, ale był to jedyny sposób, żeby utrzymać na wodzy emocje i skupić się na zadaniu.

      – Wezwaliśmy telefonicznie przyjaciół, rodzice Petera mają przylecieć z Hiszpanii – powiedziała cicho Eva. – Mówiliśmy im, że nie trzeba, ale okropnie się niepokoją.

      – Z Uddevalli jadą funkcjonariusze z psami – ciągnął Patrik. – Mają państwo coś, co należało do córeczki?

      – Do Nei. – Eva przełknęła ślinę. – Właściwie ma na imię Linnea, ale mówimy na nią Nea.

      – Nea, ładnie. Macie coś, co można dać do powąchania psom, żeby wiedziały, czego szukać?

      – W koszu na brudną bieliznę są ubrania, które miała na sobie wczoraj. Mogą być?

      – Znakomicie. Może je pani przynieść? I zaparzyć kawę?

      Zdawał sobie sprawę, że brzmi to tak, jakby miała im serwować kawę, ale po pierwsze wolał, żeby rodzice mu nie przeszkadzali, kiedy będzie wydawał instrukcje ochotnikom, a po drugie chciał ich czymś zająć. Zazwyczaj tak było lepiej.

      – Może my też powinniśmy wziąć udział w poszukiwaniach? – zapytał Peter.

      – Będziecie potrzebni tu, na miejscu. Kiedy mała się znajdzie, musimy wiedzieć, gdzie jesteście, więc lepiej zostańcie, i tak jest nas dużo.

      Peter chyba się wahał, Patrik położył mu rękę na ramieniu.

      – Wiem, że takie czekanie jest trudne, ale uwierzcie mi, bardziej przydacie się tutaj.

      – Okej – odparł cicho Peter i razem z żoną poszli do domu.

      Patrik gwizdnął na palcach, żeby przyciągnąć uwagę około trzydziestu osób zgromadzonych na podwórku. Dwudziestolatek, który filmował coś komórką, schował ją do kieszeni.

      – Zaraz zaczniemy poszukiwania. Kiedy zaginie tak małe dziecko, liczy się każda minuta. A zatem szukamy czteroletniej Linnei, zwanej Neą. Nie wiadomo dokładnie, od kiedy jej nie ma, rodzice nie widzieli jej, odkąd wczoraj około ósmej położyli ją spać. Wskutek niefortunnego nieporozumienia matka myślała dziś, że córka jest z ojcem, a on, że z matką. Dlatego dopiero jakąś godzinę temu odkryli, że małej nie ma. Najbardziej prawdopodobne jest to, że zabłądziła w lesie.

      Wskazał na Göstę, który stał przy ogrodowym stole nad rozłożoną mapą.

      – Podzielimy was na grupy po trzy, cztery osoby i każdej przydzielimy do przeszukania jeden sektor. Nie mamy map do rozdania, więc orientujcie się na oko. Możecie też zrobić zdjęcie mapy komórką.

      – Można też skorzystać z mapy w komórce – odezwał się łysy mężczyzna i podniósł do góry telefon. – Jeśli ktoś nie wie, która aplikacja jest najlepsza, chętnie pokażę, bo często chodząc po lesie, korzystam z mapy w komórce.

      – Dzięki – powiedział Patrik. – Proszę, żebyście zachowywali odległość na wyciągnięcie ręki. Idźcie powoli. Wiem, że każdy chciałby jak najprędzej przeszukać swój sektor, ale w lesie jest mnóstwo miejsc, w których można ukryć czterolatkę… to znaczy, w których mogłaby się schować… więc szukajcie dokładnie. – Odkaszlnął, zasłaniając usta pięścią. – Gdybyście… coś znaleźli – powiedział i urwał. Nie wiedział, co mówić dalej. Miał nadzieję, że zrozumieli i że nie musi wyjaśniać. – Gdybyście coś znaleźli, proszę niczego nie dotykać ani nie przesuwać. Mogą to być ślady albo… co innego.

      Kilka osób kiwnęło głowami, większość patrzyła w ziemię.

      – Proszę wtedy zostać na miejscu i zadzwonić do mnie. Tu jest mój numer – dodał, przyczepiając do ściany obory dużą kartkę. – Zapiszcie sobie w komórkach. Zrozumiano? Zostać na miejscu i zadzwonić do mnie. Tylko tyle. Okej?

      Stojący z tyłu starszy mężczyzna podniósł rękę. Patrik go znał: Harald, dawny wieloletni właściciel piekarni w Fjällbace.

      – Czy istnieje… – zająknął się i zaczął od początku. – Czy istnieje ryzyko, że to nie przypadek? To gospodarstwo? Dziewczynka? I to, co się stało…

      Nie musiał kończyć, wszyscy zrozumieli.

      Patrik musiał się zastanowić, co odpowiedzieć.

      – Niczego nie wykluczamy – odrzekł w końcu. – Ale na tę chwilę najważniejsze jest przeszukanie lasu. Najbliższej okolicy.

      Kątem oka zobaczył, że z domu wyszła mama Nei ze stertą ubranek.

      – A zatem ruszamy.

      Pierwsze cztery osoby podeszły do Gösty, żeby im przydzielił sektor.