Dziecko ognia. S.K. Tremayne

Читать онлайн.
Название Dziecko ognia
Автор произведения S.K. Tremayne
Жанр Криминальные боевики
Серия Thriller psychologiczny
Издательство Криминальные боевики
Год выпуска 0
isbn 9788380154728



Скачать книгу

się poprawia. W ciągu tych dwóch tygodni było z nimcałkiem nieźle. Proszę, nie martw się o to. On cię pokocha i zaakceptuje.

      – Nie martwię się.

      David unosi mój podbródek, jakby chciał pocałować mnie w usta, alecałuje mnie w czoło.

      – Na pewno, Rachel?

      – Jasne, że na pewno. Jest prześlicznym chłopcem. Jak anioł. Zakochałamsię w nim od pierwszej chwili. – Uśmiecham się i całuję męża w usta. – Tak naprawdę zaczęłam się w tobie zakochiwać, dopiero gdy poznałam jego.

      – Czyli nie wtedy, gdy zobaczyłaś zdjęcia Carnhallow?

      – Och! Sam siebie posłuchaj! Zabawny jesteś. Idiota.

      Zapada przyjemne milczenie. David zjada truskawkę i odrzuca szypułkę w trawę.

      – Kiedy byłem mały, przychodziłem tu z kuzynem w czasie wakacji. Gdy mójojciec był w Londynie. – Przerywa, a po chwili dodaje: – To chyba byłynajszczęśliwsze chwile mojego dzieciństwa.

      Ściskam jego dłoń, słucham.

      – Lato, które wydawało się nie mieć końca. Właśnie to pamiętam,niekończące się letnie dni. Chodziliśmy do Penberth, kąpaliśmy się,szukaliśmy wyrzuconego na brzeg drewna, starych masztów, koszy na kraby,czegokolwiek. – Przytula mnie mocniej. – Przy Penberth morze mawyjątkowy kolor. Wygląda jak przezroczysty szmaragd. To chyba przez tenbladożółty piasek, który widać przez błękit czystej wody. I te cudownezachody słońca. Zabarwiały złotem wzgórza i skały, wypełniały dolinyfioletową poświatą. A ja spoglądałem na nasze cienie, mój i kuzyna,cienie, które się coraz bardziej wydłużały, jakby w nieskończoność, aż w końcu ginęły w cieple, w mgiełce, w zmierzchu letniego wieczoru. I wtedywiedzieliśmy, że pora wracać do Carnhallow na kolację. Na wędliny i gorące babeczki z masłem. Albo siadaliśmy w kuchni i jedliśmy truskawkize śmietaną. Przez otwarte okna widzieliśmy gwiazdy. A ja byłembezgranicznie szczęśliwy, bo wiedziałem, że ojciec jest daleko w Londynie.

      Jestem zaskoczona i wzruszona. David jest prawnikiem, potrafi być bardzoelokwentny, ale rzadko mówi w taki sposób.

      – I przez resztę czasu naprawdę byłeś taki samotny?

      – Nie podczas wakacji. Ale przez resztę czasu tak. Dopóki się niezahartowałem.

      – Jak to? Dlaczego?

      – Wysłali mnie do szkoły z internatem. Miałem osiem lat, Rachel! A przecież nie było powodu, żeby mnie odsyłać, mama nie pracowała. Poprostu on tak zadecydował. Miał jednego syna, jedyne dziecko, i mnieodesłał.

      – Dlaczego?

      – To jest właśnie w tym najgorsze. Nie mam pieprzonego pojęcia. Bozazdrościł mi więzi, jaka łączyła mnie z matką? Bo znudziło go, żeplączę mu się pod nogami? Mama chciała, żebym został, w Kornwalii jestmnóstwo dobrych szkół. Może zrobił to, żeby ją zranić. Z czystegosadyzmu. A teraz już nie żyje. I nigdy się nie dowiem. – Waha się, aletylko przez chwilę. – Czasem myślę, że najlepszą rzeczą, jaką możezrobić rodzic, jest dożyć chwili, kiedy dzieci dorosną, bo wtedy są natyle dojrzałe, by zapytać: „Jak, kurwa, mogłeś to aż tak zawalić?”.

      Kolejna truskawka. Kolejna szypułka rzucona w trawę. Na zachodzie słońceschyla głowę, zmieniając dywany chmur w złoto i fiolet. Niektóre z tychchmur wyglądają złowieszczo, mają kształt kowadła: być może nadciągaletnia burza. W Zachodniej Kornwalii burze nadciągają tak szybko, lekkaidylla w ciągu kilku minut potrafi zamienić się w intensywną nawałnicę.

      – W pogodne dni widać stąd wyspy Scilly – mówi David. – Muszę cię tamkiedyś zabrać. Są piękne, jest tam cudowne światło. Jak WyspySzczęśliwe. Pogańskie zaświaty.

      – Bardzo bym chciała.

      Zjada połowę ostatniej truskawki, potem odwraca się i podaje mi drugą,unosząc ją do moich ust. Przyjmuję ją. Zjadam truskawkę i czuję jejprzesadną słodycz.

      – Może pewnego dnia mogłabyś mi opowiedzieć o swoim dzieciństwie – odzywa się David.

      Próbuję się nie wzdrygnąć, słysząc te słowa.

      – Trochę mi już opowiadałaś, wiem – ciągnie. – Mówiłaś mi o ojcu, o tym,jak traktował twoją matkę, ale poza tym niewiele więcej. – Przygląda misię uważnie i być może dostrzega niepokój na mojej twarzy. – Przepraszam. Rozmawialiśmy o mojej przeszłości i tak jakoś zacząłemmyśleć o twojej. Jeśli nie chcesz, kochanie, nie musisz mi o niczymopowiadać.

      Spoglądam na niego, również uważnie, bez mrugnięcia okiem. I czujęprzemożne pragnienie, by ulec, by wszystko mu wyznać. Jestem jednakzablokowana, jak zawsze. Nie mogę o tym mówić, nie wolno mi. Gdybym o wszystkim mu opowiedziała, mógłby mnie odtrącić. Prawda?

      David głaszcze mnie po policzku.

      – Przepraszam, kochanie. Nie powinienem był pytać.

      – Nie. – Wstaję, otrzepując się z trawy. – Nie przepraszaj. Jesteś moimmężem, to naturalne, że chcesz wiedzieć. I pewnego dnia ci opowiem.

      Chcę, żeby to była prawda. Tak bardzo tego pragnę. Chcę opowiedzieć mu o wszystkim, od tego brudnego, nędznego sposobu, w jaki dostałam się nauniwersytet, aż po rozpad mojej rodziny. O wszystkim mu opowiem.

      Pewnego dnia. Ale raczej nie dziś. Nie tu i nie teraz.

      Czy David dostrzega mój smutek? Najwyraźniej nie. Energicznie wstaje i spogląda na zachód. Na ciemne chmury, które szybko zmieniają błękit w czerń.

      – Chodź, lepiej się pośpieszmy, zanim się rozpada. Obiecałem Alexowi, żewyskoczę z nim na szybkiego drinka w Guarnard’s Head, to ostatniaokazja, zanim wrócę do pracy. Jeśli chcesz, możesz mnie podwieźć.

      Popołudnie

      Robię to, o co mnie prosi.

      Wsiadamy do samochodu i jadę przez wzmagający się wiatr i deszcz doGurnard’s Head, pubu na szczycie klifu. Tam David wyskakuje z samochodui przekrzykuje wycie wiatru:

      – Nie martw się, wrócę taksówką.

      Osłaniając głowę plecakiem, wbiega do pubu. Na spotkanie z AlexemLockwoodem. To chyba jakiś bankier. Kolejny z tych bogatych przyjaciółDavida, tych wysokich facetów, którzy uśmiechają się do mnie uprzejmie w żeglarskich barach, jakbym była jakimś uroczym, ale przelotnym kuriozum,a potem się odwracają i rozmawiają z Davidem.

      W drodze powrotnej przyśpieszam. Mam nadzieję, że dotrę do domu, zanimzacznie się błyskać. Bo to zdecydowanie jedna z tych wielkich burz,które późnym latem nadciągają znad Atlantyku.

      Do Carnhallow mam jeszcze wiele mil, gdy zaczyna lać tak bardzo, żewycieraczki nie nadążają. Prawdziwe oberwanie chmury. Muszę zwolnić dopięciu, czterech, trzech mil na godzinę.

      Nawet krowa by mnie wyprzedziła.

      Wreszcie docieram do bramy posiadłości Kerthenów i wjeżdżam na długą,zdradliwą dróżkę wiodącą wśród dębów i jarzębin przez dolinę Carnhallow.Nawet za dnia nie lubię tego krętego odcinka, a teraz jest naprawdęciemno: burzowe chmury sprawiają, że dzień zmienia się w noc. Mamwłączone światła, lecz samochód wpada w poślizg, przyśpiesza na mokrym,popękanym betonie, prawie tracę nad nim kontrolę.

      Co to?

      Coś mi wbiega pod koła. Przez zalaną deszczem przednią szybę widzę tylkozamazaną szarą smugę, wyczuwam ruch – a potem gwałtownie skręcamkierownicą i słyszę okropny, głuchy dźwięk.

      Gwałtownie zatrzymuję samochód. Otwieram drzwi, czuję słony wiatr natwarzy. Podbiegam, nie zważając na deszcz, by zobaczyć, co potrąciłam.

      Na