Powiedział mi wróżbita. Lądowe podróże po Dalekim Wschodzie. Tiziano Terzani

Читать онлайн.
Название Powiedział mi wróżbita. Lądowe podróże po Dalekim Wschodzie
Автор произведения Tiziano Terzani
Жанр Документальная литература
Серия Naokoło świata
Издательство Документальная литература
Год выпуска 0
isbn 9788377856215



Скачать книгу

Moje wyrzeczenie nie miało żadnego sensu.

      Rankiem 1 stycznia 1993 roku, aby symbolicznie podkreślić zmianę, wjechałem w Nowy Rok na grzbiecie słonia. Droga do Pakse szła doliną, która kiedyś była kraterem wulkanu. Trawa była wysoka i bardzo zielona, to tu, to tam upstrzona ledwie poruszającymi się na wietrze pióropuszami lulan.

      Kosz na grzbiecie słonia był niewygodny i bardzo się trząsł, ale z jego wysokości mogłem świat oglądać w nowej perspektywie.

      ROZDZIAŁ CZWARTY

      Wykradacze zwłok z Bangkoku

      Samochód czekający na mnie w Takeck, jednym z tajlandzkich przejść granicznych naprzeciw Pakse, mógł się wydać machiną czasu. Zabrał mnie ze skraju antycznego Laosu, odległego i ciągle jeszcze dziewiczego, i w kilka godzin przemieścił w wulgarną nowoczesność Bangkoku: brudnego, chaotycznego, śmierdzącego, gdzie woda jest zatruta, a powietrze skażone ołowiem, gdzie jedna osoba na pięć jest bezdomna, jedna na sześćdziesiąt – łącznie z noworodkami – jest nosicielem wirusa HIV, jedna kobieta na trzydzieści zarabia jako prostytutka i co godzina ktoś popełnia samobójstwo.

      Nazywają je Miastem Aniołów i być może niegdyś nim było. Domy były budowane na palach, ulice stanowiły kanały, a ludzie przemieszczali się w łódkach. Wzdłuż kilku ulic biegnących po terra firma rosły wysokie drzewa, których gałęzie zaplatały się w pełen chłodu tunel dla skąpego wówczas ruchu. Złocone wieżyczki pagód górowały nad domami i pałacami, łącznie z tym, w którym mieszkał król, który na początku stulecia kazał włoskiemu architektowi zbudować salę tronową.

      Bangkok nigdy nie był pięknym miastem, ale kiedyś wiązał się z nim czar egzotyki. Upał bywał niekiedy duszący, ale często bryza od morza ciągnęła w górę rzeki Chao Paya i wiała nad domami.

      Między istotami z krwi i kości trudniącymi się niezliczonymi przekrętami w mieście od dawna znanym z bujnej obfitości przestępstw oraz nierozwiązanych zagadek żyje także mnóstwo innych, niewidocznych, zrodzonych z wyobraźni, z ludzkiej miłości i trwogi. Jak inne ludy z tego regionu, Tajowie nazywają je phii, duchami.

      Dla uspokojenia phii, dla uładzenia ich tak, aby nie kłopotały zwykłych śmiertelników, w każdym zakątku miasta, na każdej ulicy, przed każdym domem wzniesiono na ich cześć świątynie i kapliczki, w których ludzie z zapałem składali im jedzenie, niewielkie drewniane słonie, plastikowe figurki tancerek, naczyńka z alkoholem, smakołyki, słodko pachnące wieńce jaśminu.

      Zanim Tajlandczycy przystąpią do kładzenia fundamentów pod budynek albo wykopania studni, najpierw wznoszą mały ołtarz Duchowi Ziemi, aby przeprosić go za zakłócanie spokoju i prosić o przyszłą opiekę, a przeprosiny i modły są regularnie powtarzane, czemu towarzyszą nowe ofiary. Jeśli nieuchronne okazywało się zrąbanie drzewa, ceremonialnie proszono o zezwolenie na potraktowanie go piłą.

      Phii działki, na której wzniesiono hotel Erawan, tak był rad wykorzystaniu tego miejsca, że ochoczo dokonywał tu cudów, a wzniesiona mu świątynia po dziś dzień pozostaje jednym z najbardziej popularnych i najczęściej odwiedzanych budynków Bangkoku. Jedna z jego specjalności to pomoc w poczęciu męskiego potomka, tysiące bezdzietnych kobiet odwiedzają go więc z najróżniejszymi podarunkami, a po nocy niektóre półnago tańczą wokół ołtarza.

      Podczas ostatniej dekady Bangkok ogarnęła przemożna pasja nowoczesności i wielkie budowle całkowicie odmieniły wygląd miasta: miejsce zasypanych kanałów zajęły asfaltowe szosy, ścięto wspaniałe stuletnie drzewa, całe ulice starych domków zostały zrównane przez buldożery, a w ich miejsce wyrosły wieżowce z głębokimi stalowo-betonowymi fundamentami. Rozwarto ziemię, przewrócono ją, rozkruszono, zmielono, a chociaż podejmowano niekiedy próby udobruchania phii, zakłócenia były tak wielkie, że liczne z duchów wpadły w wielki gniew. W mieście zaroiło się od tych niewidzialnych istot, które mszczą się, wpędzając ludzi w szaleństwo i powodując straszliwe wypadki. Tak przynajmniej sądzą najstarsi mieszkańcy Bangkoku.

      We wrześniu 1990 roku, ledwie tydzień po naszym przyjeździe do Bangkoku, nieopodal naszego hotelu, w samym środku miasta przewróciła się cysterna pełna gazu. Śmiertelna chmura spowiła samochody i domy; od jednej iskry nastąpiła eksplozja, ponad sto osób zostało spopielonych.

      Kilka miesięcy później wczesnym popołudniem usłyszeliśmy ogłuszający huk i zobaczyliśmy, jak gęsty, ciemny kłąb dymu wznosi się ku niebu po stronie portu. Eksplodował magazyn chemiczny; zginęło kilkadziesiąt osób. Nie wiadomo dokładnie, jakie w tym uczestniczyły substancje, niemniej jednak od tego czasu u ponad dwóch tysięcy osób wystąpiły tajemnicze choroby skóry i trudności z oddychaniem; narodziło się wiele zdeformowanych dzieci.

      Nieszczęścia następowały tuż po sobie. Jednym z najbardziej dramatycznych był pożar w fabryce lalek, w którym żywcem spłonęło sto dziewięćdziesiąt młodych, w większości, pracownic. Aby uniemożliwić kradzieże, kierownictwo kazało zamknąć wszystkie zapasowe wyjścia i kobiety znalazły się w śmiertelnej pułapce.

      Bangkok jest teraz obłożony złym zaklęciem, żyje pod czujnym spojrzeniem złego oka. Ludzie powiadają, że miasto jest przeładowane, pod ciężarem wysokościowców zapada się każdego roku o kilka cali i niedługo zostanie pochłonięte przez morze. Już teraz stało się gorętsze, gdyż pnące się w niebo budynki nie dopuszczają morskiej bryzy. No i brakuje wody. Czym jednak zamartwiają się politycy i najważniejsi dziennikarze? Tym może, że biedacy cierpią z pragnienia? Bynajmniej. Tym, że w "salonach masażu", jak eufemistycznie nazywa się w Tajlandii burdele, nie można nastarczyć wody, aby obmywać intymne części ciała licznych klientów.

      Każdy wypadek natychmiast znajduje oczywiste, racjonalne wyjaśnienie: gaz eksploduje, gdyż nie przestrzega się przepisów bezpieczeństwa, fabryki stają się ognistymi pułapkami, gdyż właściciele, zamiast zatroszczyć się o odpowiednie zabezpieczenia, wolą przepłacać urzędników mających pilnować przestrzegania prawa i tak dalej. A przecież najprawdziwsze wydaje się tłumaczenie, które odwołuje się do phii, gdyż dotyka ono tego, co dzieje się nie tylko w Bangkoku, ale także w wielu innych częściach świata: natura bierze odwet na tych, którzy jej nie szanują, a wiedzeni czystą chciwością niszczą wszelką harmonię.

      Zatrzymaliśmy się tutaj w najpiękniejszym i najbardziej magicznym domu, w jakim zdarzyło nam się mieszkać, w oazie starego Syjamu otoczonej cementowym horrorem. Nie było tu jednak ołtarza, który stanowiłby własne miejsce ducha tego miejsca.

      – Jest bardzo żywotny – oznajmił nam poprzedni lokator, amerykański pisarz Bill Warren. – Trzeba go karmić codziennie.

      "Duchem" był wielki mięsożerny żółw, szeroki na co najmniej metr, a mieszkający w stawie, na którym postawiony był dom.

      Uradowało mnie, że dom jest na wodzie, jak sugerował jasnowidz z Hongkongu, a dla kogoś, kto jak ja wiele lat spędził pośród Chińczyków, żółw jest żywą kwintesencją pozytywnej siły. Legenda mówi, że żyje on setki lat i to dlatego Chińczycy tablice z cesarskimi edyktami umieszczają na grzbiecie kamiennego lub marmurowego żółwia. W chińskiej tradycji żółw ma jeszcze jedną bardzo ważną cechę: symbolizuje kosmos. Dolna część skorupy jest płaska jak ziemia, górna – sklepiona jak niebo. Żółw zawsze pełnił istotną funkcję w świętych obrzędach, gdyż w swej całościowości jest kluczem do czasu i przestrzeni i dlatego może rozumieć przeszłość oraz przewidywać przyszłość.

      Nasz żółw był jednak kolejną ofiarą postępu. Żył, nie wiadomo ile lat, w systemie miejskich kanałów, kiedy jednak te zabetonowano i wodę, która przepływała pod domem, zamknięto w nieruchomy staw, znalazł się w pułapce.

      Kiedy przybyliśmy, postanowił się ukryć, a chociaż na jego cześć nadaliśmy miejscu nazwę Żółwi Pałac, rzadko kiedy było go widać. Wiedzieliśmy, że jest w pobliżu, gdyż czasem znienacka znikało