Szantaż. Zygmunt Zeydler-Zborowski

Читать онлайн.
Название Szantaż
Автор произведения Zygmunt Zeydler-Zborowski
Жанр Исторические приключения
Серия Kryminał
Издательство Исторические приключения
Год выпуска 0
isbn 9788375654615



Скачать книгу

      Spis treści

       Okład­ka

       Stro­na re­dak­cyj­na

       ROZ­DZIAŁ I

       ROZ­DZIAŁ II

       ROZ­DZIAŁ III

       ROZ­DZIAŁ IV

       ROZ­DZIAŁ V

       ROZ­DZIAŁ VI

       ROZ­DZIAŁ VII

       ROZ­DZIAŁ VIII

       ROZ­DZIAŁ IX

       ROZ­DZIAŁ X

       ROZ­DZIAŁ XI

       ROZ­DZIAŁ XII

       ROZ­DZIAŁ XIII

      Zyg­munt Zey­dler-Zbo­row­ski

       Szan­taż

      Pro­jekt okład­ki

       Mi­ko­łaj Ja­strzęb­ski

      Skład

       Ma­ria Ba­ra­now­ska

      Konwersja do wersji elektronicznej

       Mi­ko­łaj Ja­strzęb­ski

      Edy­cję opra­co­wa­no na pod­sta­wie wy­da­nia:

      Wy­daw­nic­two WIEL­KI SEN, War­sza­wa 2011

      © Co­py­ri­ght by Zo­fia Bi­ma­li Zbo­row­ska

      © Co­py­ri­ght for this edi­tion by Wy­daw­nic­two LTW

      ISBN 978-83-7565-461-5

      Wy­daw­nic­two LTW

      ul. Sa­wic­kiej 9, Dzie­ka­nów Le­śny

      05-092 Ło­mian­ki

      tel. 22 751-25-18

      www.ltw.com.pl

      e-mail: [email protected]

      Dokument chroniony elektronicznym znakiem wodnym

      20% rabatu na kolejne zakupy na litres.pl z kodem RABAT20

      ROZDZIAŁ I

      W „De­li­ka­te­sach” ku­pi­ła pięt­na­ście deko szyn­ko­wej kieł­ba­sy, pół ćwiart­ki ma­sła i pa­ry­ską buł­kę. Mia­ła w do­mu kil­ka ja­jek, dżem, tro­chę szczy­pior­ku, któ­ry zo­stał ze śnia­da­nia. Ko­la­cja za­po­wia­da­ła się zu­peł­nie nie­źle. Sto­ją­ce na wy­sta­wie skle­po­wej te­le­wi­zo­ry przy­po­mnia­ły jej, że dzi­siaj pią­tek i że trze­ba ku­pić „Ra­dio i Te­le­wi­zję”. Pa­weł lu­bił wie­dzieć, co war­to obej­rzeć w bie­żą­cym ty­go­dniu. Po­de­szła do kio­sku.

      – Po­patrz, po­patrz, ale bab­ka w de­chę – po­sły­sza­ła za sobą mę­ski głos. W sło­wach tych za­brzmiał tak szcze­ry za­chwyt, że mimo woli uśmiech­nę­ła się nie­znacz­nie. Wie­dzia­ła, że się po­do­ba i że jej nowy ko­stium le­ży zna­ko­mi­cie. Zna­jo­my sprze­daw­ca od­kła­dał dla niej zaw­sze „Ra­dio i Te­le­wi­zję”, „Prze­krój” i „Po­li­ty­kę”. Po­dzię­ko­wa­ła ski­nie­niem gło­wy, wsu­wa­jąc ga­ze­ty do siat­ki.

      Szła ener­gicz­nym, sprę­ży­stym kro­kiem, chwy­ta­jąc ką­tem oka peł­ne uzna­nia spoj­rze­nia męż­czyzn i za­wist­ne spoj­rze­nia ko­biet. Lu­bi­ła się po­do­bać. Wie­dzia­ła, że to głu­pia, bab­ska przy­wa­ra, ale lu­bi­ła. Spra­wia­ło jej to dużą przy­jem­ność, kie­dy ją po­dzi­wia­no, kie­dy w oczach męż­czyzn wi­dzia­ła za­chwyt i po­żą­da­nie. Pra­gnę­ła być ko­bie­tą, a prze­cież przez pół dnia nie była nią, okry­ta czar­ną togą, ma­new­ru­ją­ca po­mię­dzy pa­ra­gra­fa­mi ko­dek­su kar­ne­go. Do­pie­ro gdy wy­cho­dzi­ła z tych sal, gdzie ob­da­rza­no lu­dzi mniej­szy­mi lub więk­szy­mi por­cja­mi spra­wie­dli­wo­ści, sta­wała się tym, kim była przede wszyst­kim – ko­bie­tą. Wsia­da­ła w tram­waj, ro­bi­ła po­śpiesz­nie za­ku­py i szła do domu, szła spo­tkać się z Paw­łem. Nie mo­gła do­cze­kać się chwi­li, kie­dy go zno­wu zo­ba­czy. Na Żu­ra­wiej już pra­wie bie­gła. Tak było co­dzien­nie.

      Prze­krę­ci­ła klucz w zam­ku i we­szła do przed­po­ko­ju. Miesz­ka­nie to­nę­ło w mro­ku.

      – Pa­weł! Je­steś? Pa­weł! – za­wo­ła­ła nie­spo­koj­nie.

      Le­żał na tap­cza­nie z za­mknię­ty­mi ocza­mi.

      Po­śpiesz­nie po­ło­ży­ła siat­kę ze spra­wun­ka­mi na sto­le, ścią­gnę­ła rę­ka­wicz­ki i sia­dła koło nie­go.

      – Co ci jest, ko­cha­ny? Źle się czu­jesz?

      Spoj­rzał na nią i uśmiech­nął się bla­do, jak­by z przy­mu­sem.

      – Nie, nie, nic mi nie jest. Po pro­stu chy­ba tro­chę się zmę­czy­łem.

      – Bie­da­ku, prze­pra­co­wu­jesz się.

      – Nie prze­sa­dzaj­my.

      Po­gła­dził ją po dło­ni.

      – No, jak tam ci dzi­siaj po­szło?

      – Ach, mó­wię ci, od­nio­słam fan­ta­stycz­ny suk­ces. Wy­gra­łam dwie bar­dzo trud­ne spra­wy. Za­pę­dzi­łam w ko­zi róg pro­ku­ra­to­ra.

      – Gra­tu­lu­ję. Sta­niesz się nie­dłu­go sław­na.

      – Daj spo­kój. A zresz­tą nie chcę te­raz roz­ma­wiać o spra­wach są­do­wych. Mam do­syć. Po­ca­łuj mnie.

      De­li­kat­nie do­tknął war­ga­mi jej ust.

      – Coś ty dzi­siaj taki dziw­ny? Co ci jest? Pew­nie je­steś głod­ny. Za­raz zro­bię ko­la­cję. Za­cze­kaj.

      Wy­szła do kuch­ni, przy­pa­sa­ła far­tu­szek i za­czę­ła kro­ić szczy­pio­rek.

      – Chcesz, że­bym ci po­mógł?

      – Nie, nie. Od­pocz­nij. Nie ma nic do ro­bo­ty. Ja­dłeś obiad?

      – Coś tam ja­dłem.

      – Po­wi­nie­neś się le­piej od­ży­wiać. Za­raz na­brał­byś hu­moru. Zjesz ja­jecz­ni­cę z kieł­ba­są?

      – Mogę zjeść. Wszyst­ko mi jed­no.

      Wstał i prze­cią­gnął się. Był wy­so­ki, szczu­pły. Twarz miał po­cią­głą, śnia­dą, o nie­zbyt re­gu­lar­nych ry­sach i moc­no za­ry­so­wa­nej dol­nej szczę­ce. Buj­ną, ciem­ną czu­pry­nę za­cze­sy­wał do tyłu. Prze­kro­czył już czter­dziest­kę i si­wiał na skro­niach,