Teraz i Na Zawsze . Sophie Love

Читать онлайн.
Название Teraz i Na Zawsze
Автор произведения Sophie Love
Жанр Современные любовные романы
Серия Pensjonat w Sunset Harbor
Издательство Современные любовные романы
Год выпуска 0
isbn 9781632918895



Скачать книгу

ulgą uświadamiając sobie, że wciska go po raz ostatni w życiu, po czym obserwowała, jak drzwi windy zasuwają się i odcinają ją od gapiących się na nią oniemiałych współpracowników. Westchnęła głęboko i poczuła się swobodniejsza i lżejsza niż kiedykolwiek.

      *

      Emily wbiegła po schodach do swojego mieszkania, uświadamiając sobie, że to właściwie nie było jej mieszkanie. Nigdy nie było. Zawsze czuła się jakby żyła w przestrzeni Bena, w której powinna jak najmniej rzucać się w oczy i zajmować możliwie najmniej miejsca. Niezdarnie przekręciła klucz w zamku, wdzięczna, że Ben był jeszcze w pracy i ominie ją kłopotliwe spotkanie z nim.

      Weszła do środka i rozejrzała się chłodno. Nic tutaj nie było w jej guście. Wszystko zdawało się przybrać nowe znaczenie: okropna kanapa, o której zakup się kłócili (Ben wygrał); głupi stolik do kawy, który chciała wyrzucić, bo jedna z nóg krótsza od pozostałych i przez to zawsze się trząsł (ale do którego Ben był przywiązany z „powodów sentymentalnych”, więc stolik pozostał nieruszony); przerośnięty telewizor, który kosztował o wiele za dużo i zajmował mnóstwo miejsca (ale Ben nalegał, że potrzebuje go do oglądania sportu, bo to „jedyna rzecz”, która pozwala mu nie zwariować). Chwyciła kilka książek z regału – kilka romansów, które leżały zepchnięte w cień na samym dole regału (Ben zawsze obawiał się, że jego znajomi mogliby uznać go za mniej inteligentnego, gdyby zobaczyli na jego regale kilka romansów. Preferował prace akademickie i filozoficzne, choć nigdy nie widziała go, jak czyta którąś z nich).

      Zerknęła na zdjęcia na kominku, żeby zdecydować czy coś warto zabrać, a wtedy uderzyło ją, że na każdym zdjęciu z nią była też rodzina Bena. Tu na urodzinach jego siostrzenicy, tam na ślubie jego siostry. Nie było żadnego zdjęcia przedstawiającego ją i jej mamę, jedyną osobę z jej rodziny, nie wspominając już o tym, że Ben nigdy nie spędzał czasu z nimi obiema. Nagle uświadomiła sobie, że była kimś obcym w swoim własnym życiu. Przez lata podążała ścieżkami kogoś innego, zamiast wydeptać własne.

      Szybko przeszła przez mieszkanie i weszła do łazienki. To tutaj leżały jedyne rzeczy, które naprawdę się dla niej liczyły – jej ulubione kosmetyki do kąpieli i makijażu. Ale nawet to stanowiło problem dla Bena. Nieustannie narzekał, że ma ich za dużo i lamentował, jaka to strata pieniędzy.

      – To moje pieniądze się marnują! – krzyknęła Emily do swojego odbicia w lustrze, wrzucając swoje rzeczy do torby.

      Zdawała sobie sprawę z tego, że wygląda jak wariatka, biegając po łazience i wrzucając do torby na wpół opróżnione buteleczki z szamponem, ale nie interesowało ją to. Jej życie z Benem było złudzeniem i zamierzała wydostać się z niego najszybciej jak to możliwe.

      Wbiegła do sypialni i wyciągnęła walizkę spod łóżka. Zaczęła szybko wrzucać do niej wszystkie swoje ubrania i buty. Kiedy zebrała swoje rzeczy, wywlekła walizę przed dom. W symbolicznym geście wróciła do mieszkania i położyła swoje klucze na „sentymentalnym” stoliku kawowym Bena, po czym wyszła, by już nigdy nie powrócić.

      Dopiero kiedy stanęła przy krawężniku, dotarło do niej, co naprawdę zrobiła. Sprawiła, że stała się bezrobotna i bezdomna w ciągu zaledwie kilku godzin. Zostać singlem to jedno, ale rzucić całe dotychczasowe życie to trochę inna sprawa.

      Owiał ją delikatny powiew paniki. Jej ręce się trzęsły, kiedy wybierała numer Amy.

      – Hej, co jest? – odezwała się Amy.

      – Zrobiłam coś szalonego – odpowiedziała Emily.

      – Kontynuuj... – zachęciła ją Amy.

      – Rzuciłam pracę.

      Usłyszała, jak Amy wypuszcza powietrze.

      – Och, dzięki Bogu – odezwał się głos jej przyjaciółki. – Myślałam, że powiesz mi, że wróciłaś do Bena.

      – Nie, nie. Raczej przeciwnie. Spakowałam rzeczy i wyszłam. Stoję teraz na ulicy jak nędzarka.

      Amy wybuchła śmiechem. – Wyobraziłam sobie piękny obrazek.

      – To nie jest śmieszne! – odpowiedziała Emily, spanikowana bardziej niż dotąd. – Co mam teraz zrobić? Rzuciłam pracę. Nie dostanę mieszkania bez pracy!

      – Musisz przyznać, że to trochę zabawne – odparła Amy, chichocząc. – Po prostu przynieś to wszystko tutaj – dodała nonszalancko. – Wiesz, że możesz zatrzymać się u mnie, dopóki wszystkiego nie poukładasz.

      Ale Emily nie chciała. Zasadniczo spędziła lata swojego życia, żyjąc w czyjejś przestrzeni, zmuszona czuć się jak lokator we własnym domu, kiedy Ben wyświadczał jej przysługę, zwyczajnie mając ją przy sobie. Nie chciała, żeby nadal tak było. Musiała nadać swojemu życiu kształt, stanąć na własnych nogach.

      – Doceniam propozycję – powiedziała Emily – ale muszę przez jakiś czas zająć się tym po swojemu.

      – Rozumiem – odpowiedziała Amy. – W takim razie co teraz? Wyjedziesz z miasta na trochę? Poukładasz myśli?

      To podsunęło Emily pewien pomysł. Jej tata miał dom w Maine. Jeździli tam latem, kiedy była dzieckiem, ale od kiedy dwadzieścia lat temu tata zniknął, dom stał pusty. Był stary, z charakterem i patrząc z historycznego punktu widzenia, przepiękny. Bardziej niż dom, przypominał raczej rozległy B&B, z którym jej ojciec nie wiedział co zrobić.

      Już wtedy był w ledwo zadowalającym stanie i Emily wiedziała, że teraz, po dwudziestu latach, jego stan nie będzie dobry. Pustkę też będzie się odczuwało inaczej... Albo po prostu nie była już dzieckiem. Nie wspominając już o tym, że aktualnie nie trwało lato. Był luty!

      Mimo to wizja spędzenia kilku dni na siedzeniu na werandzie i patrzeniu na ocean w miejscu, które było jej (w pewnym sensie), nagle malowała się bardzo romantycznie. Ucieczka z Nowego Jorku na weekend byłaby dobrym sposobem na poukładanie wszystkiego w głowie i wymyślenie, co dalej.

      – Muszę iść – powiedziała Emily.

      – Czekaj – zareagowała Amy – najpierw powiedz mi, dokąd się wybierasz!

      Emily wzięła głęboki oddech.

      – Jadę do Maine.

      Rozdział trzeci

      Musiała kilka razy zmieniać metro, żeby dostać się do parkingu długoterminowego w Long Island City, gdzie stał zaparkowany jej stary, porzucony, wysłużony samochód. Minęły lata, odkąd ostatnio go prowadziła, bo Ben zawsze przejmował rolę kierowcy, aby chwalić się swoim luksusowym Lexusem, więc kiedy przemierzała ogromny, pogrążony w cieniu parking, ciągnąc za sobą walizkę, zastanawiała się, czy w ogóle będzie mogła ruszyć nim z miejsca. To była kolejna rzecz, którą poświęciła dla swojego związku.

      Samo dotarcie tutaj – do tego parkingu na obrzeżach miasta – było jak niekończąca się podróż. Podczas gdy zmierzała w kierunku swojego samochodu, jej kroki odbijały się echem od oziębłego parkingu i odbierały jej siłę, aby iść dalej.

      „Czy ja popełniłam błąd?” – myślała. „Powinnam zawrócić?”

      – Tam jest.

      Emily odwróciła się i zobaczyła pracownika parkingu, który jakby ze współczuciem uśmiechał się, patrząc na jej zdezelowany samochód. Wyciągnął rękę i zamachał jej kluczykami.

      Czekająca ją ośmiogodzinna podróż samochodem zdawała się czymś niemożliwym i sama myśl o tym była przytłaczająca. Emily już była wykończona, zarówno fizycznie, jak i emocjonalnie.