Название | Teraz i Na Zawsze |
---|---|
Автор произведения | Sophie Love |
Жанр | Современные любовные романы |
Серия | Pensjonat w Sunset Harbor |
Издательство | Современные любовные романы |
Год выпуска | 0 |
isbn | 9781632918895 |
S O P H I E L O V E
Z angielskiego przełożyła:
Hanna Gałczyńska
Sophie Love
Wieloletnia wielbicielka romansów, Sophie Love, z radością przedstawia swoją debiutancką serię powieści: TERAZ I NA ZAWSZE (PENSJONAT W SUNSET HARBOR—TOM 1). Sophie czeka na opinie czytelników, dlatego zachęcamy do odwiedzenia www.sophieloveauthor.com, skąd można wysłać wiadomość do autorki, dołączyć do listy mailingowej, otrzymać darmowy e-book, poznać plan wydawniczy oraz być na bieżąco z działalnością autorki!
Copyright © 2016 by Sophie Love. Wszystkie prawa zastrzeżone. Poza wyjątkami dopuszczonymi na mocy amerykańskiej ustawy o ochronie praw autorskich z 1976 roku (United States Copyright Act of 1976) żadna część tej publikacji nie może być reprodukowana, rozpowszechniana ani przekazywana w jakiejkolwiek formie lub w jakikolwiek sposób, przechowywana w bazie danych lub systemie wyszukiwania informacji bez uprzedniej zgody autora. Niniejszy e-book jest przeznaczony wyłącznie do użytku osobistego i nie może być odsprzedany lub odstąpiony innej osobie. Jeśli chcesz podzielić się tą książką z innym czytelnikiem, dokonaj zakupu dodatkowego egzemplarza dla każdego z nich. Jeśli czytasz tę książkę, ale jej nie zakupiłeś lub nie została ona zakupiona specjalnie dla Ciebie, powinieneś ją oddać i zakupić kopię dla siebie. Dziękujemy za poszanowanie ciężkiej pracy autora. Niniejsza książka jest utworem literackim. Wszystkie nazwy, postacie, przedsiębiorstwa, organizacje, miejsca i zdarzenia są wytworem wyobraźni autora lub są fikcyjne. Wszelkie podobieństwo do osób rzeczywistych – żywych lub umarłych – jest całkowicie przypadkowe. Zdjęcie na okładce: STILLFX, użyte w ramach licencji Shutterstock.com.
SPIS TREŚCI
Rozdział pierwszy
Emily przesunęła dłońmi po czarnej jedwabnej tkaninie jej sukienki, wygładzając zmarszczki już chyba po raz setny tego wieczora.
– Wyglądasz na zdenerwowaną – powiedział Ben. – Prawie nie tknęłaś jedzenia.
Skierowała wzrok na swój talerz z do połowy zjedzonym kurczakiem, po czym ponownie spojrzała na oświetloną blaskiem świec twarz Bena, który siedział naprzeciw niej przy pięknie nakrytym stole. Z okazji ich siódmej rocznicy zabrał ją do najbardziej romantycznej restauracji w Nowym jorku.
Oczywiście, że była zdenerwowana.
Szczególnie że małe pudełeczko od Tiffany'ego, które znalazła w jego szufladzie ze skarpetami, tego wieczora zniknęło ze swojej kryjówki. Była pewna, że tej nocy wreszcie się jej oświadczy.
Ta myśl sprawiała, że jej serce biło z niecierpliwością.
– Nie jestem głodna – odpowiedziała.
– Och – odezwał się Ben, patrząc z lekkim poirytowaniem – to znaczy, że nie będziesz chciała deseru? Miałem na oku mus ze słonego karmelu.
Ani trochę nie miała ochoty na deser, ale nagle ogarnął ją strach, że być może Ben ukrył pierścionek w musie. To trochę staromodny sposób na oświadczyny, ale aktualnie przyjęłaby każdy jego pomysł. Powiedzieć, że Ben bał się zaangażować to zwyczajnie za mało. Minęły dwa lata, zanim przestało mu przeszkadzać, że zostawia szczoteczkę do zębów w jego mieszkaniu, a cztery lata temu wreszcie pozwolił jej się wprowadzić.
Na jej wzmiankę o dzieciach, odwracał się biały jak ściana.
– Zamów mus, jeśli chcesz – powiedziała. – Ja mam jeszcze wino.
Ben wzruszył ramionami i zawołał kelnera, który szybko zabrał jego pusty talerz i jej do połowy zjedzonego kurczaka.
Ben wyciągnął ręce i ujął jej obie dłonie w swoje.
– Mówiłem ci, że pięknie dziś wyglądasz? – zapytał.
– Jeszcze nie – odpowiedziała, uśmiechając się figlarnie.
Uśmiechnął się w odpowiedzi. – W takim razie, pięknie wyglądasz.
Po czym sięgnął do kieszeni.
Poczuła, jak jej serce przestaje bić. To było to. To naprawdę się działo. Te wszystkie lata udręki i cierpliwości na miarę buddyjskiego mnicha wreszcie miały się spłacić. Właśnie miała udowodnić, że jej mama się myli. Jej mama, która zdawała się rozkoszować w powtarzaniu Emily, że nigdy nie zaprowadzi do ołtarza mężczyzny takiego jak Ben. Nie wspominając już o jej najlepszej przyjaciółce, Amy, u której ostatnio po wypiciu o jeden kieliszek za dużo pojawiała się skłonność do błagania Emily, aby ta nie marnowała już ani chwili na Bena, bo zdecydowanie nie było „za późno na znalezienie prawdziwej miłości”.
Przełknęła gulę w gardle, kiedy Ben wyciągnął z kieszeni pudełeczko od Tiffany’ego i przesunął je po blacie w jej kierunku.
– Co to? – zdołała wykrztusić.
– Otwórz – odpowiedział z uśmiechem.
Emily zdała sobie sprawę, że nie klęczał przed nią, ale to nie był problem. Nie potrzebowała tych tradycji. Potrzebowała tylko pierścionka. Każdy pierścionek załatwiłby sprawę.
Wzięła pudełeczko, otworzyła je i... uniosła brwi.
– Co... to ma być...? – wyjąkała.
Wpatrywała się w to zszokowana. Była to jednouncjowa buteleczka perfum.
Ben uśmiechnął się jakby zadowolony z siebie.
–