Название | Przemieniona |
---|---|
Автор произведения | Морган Райс |
Жанр | Героическая фантастика |
Серия | Wampirzych Dzienników |
Издательство | Героическая фантастика |
Год выпуска | 0 |
isbn | 9781632912213 |
– Kogo to obchodzi? Nowy Jork, Arizona, Teksas ... Co za różnica co będzie następne? Nigdy nie przestaniemy się przeprowadzać.
Sam usiadł na jej krześle i ponuro zmarszczył brwi, a ona od razu poczuła, że nie powinna była tego mówić. Czasem miała zbyt cięty język, mówił coś bez zastanowienia, a później chciała to cofnąć.
– Jak Ci minął pierwszy dzień? – zagadała, starając się zmienić temat.
Wzruszył ramionami.
– Chyba OK – nogą pukał w krzesło.
Spojrzał w górę.
– A twój?
Wzruszyła ramionami. Coś musiało być w jej wyrazie twarzy, albo w tym, jak to powiedziała, bo nie przestawał na nią patrzeć.
– Co się stało?
– Nic – powiedziała niepewnie i odwrócił się do okna.
Czuła, że ją obserwuje.
– Wyglądasz ... inaczej.
Zamarła na chwilę, zastanawiając się, czy coś w jej wyglądzie wzbudziło jego podejrzenia.
Przełknęła ślinę.
– Co masz na myśli?
Cisza.
– Nie wiem – odpowiedział w końcu.
Wyjrzała przez okno, obserwując bezwiednie jak człowiek na rogu sprzedaje chłopakowi narkotyki.
– Nienawidzę tego nowego miejsca – powiedział.
Odwróciła się i spojrzała na niego.
– Ja też.
– Zacząłem nawet myśleć o ... – opuścił głowę – ... ucieczce stąd.
– Co masz na myśli?
Wzruszył ramionami.
Spojrzała na niego. Wydawał się bardzo przygnębiony.
– Dokąd? – zapytała.
– Może ... znaleźć ojca.
– Niby jak? Nie mamy pojęcia, gdzie on jest.
– Mógłbym spróbować. Mógłbym go znaleźć.
– Jak?
– Nie wiem .... Ale mogę spróbować.
– Sam. Przecież nawet nie wiemy, czy on żyje.
– Nie mów tak! – wrzasnął, a jego twarz stała się jaskrawoczerwona.
– Przepraszam – powiedziała.
Uspokoił się po chwili.
– A nigdy nie przyszło Ci do głowy, że nawet jeśli go znajdziemy, to może się okazać, że on nie chce nas znać? Przecież to on odszedł. I nigdy nie próbował się z nami skontaktować.
– Może mama mu nie pozwalała.
– A może po prostu nie chciał.
Zmarszczka na czole Sama zrobiła się jeszcze głębsza i znowu zaczął pukać nogą w krzesło.
– Znalazłem go na Facebooku.
Oczy Caitlin otwarły się szeroko ze zdziwienia.
– Znalazłeś go?
– W sumie nie jestem pewien. Były 4 osoby pod tym nazwiskiem. 2 z nich zablokowane, bez zdjęcia. Do obu wysłałem wiadomość.
– I co?
Sam pokręcił głową.
– Nic, nie odpowiedzieli.
– Tata założyłby konto na Facebooku?
– A może, skąd wiesz? – odpowiedział defensywnie.
Caitlin westchnęła i podszedł do swojego łóżka. Położyła się. Wpatrywała się w pożółkły sufit, odpadającą farbę i zastanawiał się, jak mogło do tego dość. Były miasta w których było im dobrze, momenty, w których nawet ich matka wydawała się niemal szczęśliwa. Jak wtedy, gdy spotykała się z tym facetem. Przynajmniej na tyle szczęśliwa, żeby się jej nie czepiać.
Były miasta, jak to w którym żyli ostatnio, gdzie i ona i Sam nawiązali kilka przyjaźni, gdzie wydawało się, że mogliby zatrzymać się na dłużej, przynajmniej na tyle długo, by skończyć szkołę w jednym miejscu. A potem wszystko stało się tak szybko. Znowu pakowanie. Pożegnania. Czy proszenie o normalne dzieciństwo to zbyt wiele?
– Mógłbym wrócić do Oakville – powiedział nagle Sam, przerywając potok jej myśli. To było ich ostatnie miasto. To niesamowite, jak on zawsze wiedział, o czym myślała – Mógłbym zatrzymać się u przyjaciół.
Nagle to wszystko zaczęło ją przerastać. Po całym dniu nie myślała już jasno, a w jej stanie, ze słów Sama zrozumiała tyle, że gotowy był ją porzucić i że już go nie obchodziła.
– A idź sobie! – rzuciła bez namysłu. Jakby ktoś inny to powiedział. Usłyszała oziębłość w swoim własnym głosie i natychmiast tego pożałowała.
Dlaczego musiała tak wybuchać? Dlaczego nie mogła nad sobą panować?
Gdyby nie była w tak podłym humorze, gdyby była trochę spokojniejsza, gdyby nie miała tylu zmartwień, nie powiedziałaby tego. Albo chociaż ujęłaby to inaczej. Powiedziałaby coś w stylu, Wiem, co masz na myśli. Wiem, że nigdy byś nie wyjechał, bez względu na to, jak źle by tu było. Nie zostawiłbyś mnie tu, żebym sama sobie z tym wszystkim radziła. I kocham Cię za to. I ja też nigdy Cię nie opuszczę. W tym spapranym dzieciństwie przynajmniej mamy siebie. Jej podły nastrój wydobył z niej jednak to, co najgorsze. Zachowała się samolubnie i wybuchła.
Usiadła i zobaczyła ból wyryty na jego twarzy. Chciała cofnąć te słowa, powiedzieć, że jest jej przykro, ale była tym wszystkim zbyt przytłoczona. Nie mogła się zmusić do mówienia. W ciszy Sam powoli wstał z krzesła i wyszedł z jej pokoju, delikatnie zamykając za sobą drzwi.
Idiotka, pomyślała. Jesteś beznadziejna. Dlaczego musisz traktować go w taki sam sposób, w jaki matka traktuje ciebie?
Z powrotem położyła się na łóżku i utkwiła wzrok w suficie. Dotarło do niej, że wybuchła z innego powodu. Sam przerwał potok jej myśli. I to w najgorszym momencie. W momencie, kiedy pogrążona była w swoich najczarniejszych myślach i przerwał je jeszcze zanim mogła sobie z nimi poradzić.
Były facet jej matki. Trzy miasta temu. To był jedyny moment, kiedy jej mama rzeczywiście wydawała się być szczęśliwa. Frank. 50 lat. Niski, napakowany, łysy. Potężny jak kłoda. Śmierdział tanią wodą kolońską. Miała wtedy 16 lat.
Stała wtedy w małej pralni, składała swoje ubrania, kiedy Frank pojawił się w drzwiach. Był taki obleśny, zawsze gapił się na nią lubieżnie. Schylił się i podniósł parę jej majtek, czuła jak się czerwieni z zakłopotania i złości. Podniósł je i uśmiechnął się szeroko.
– Chyba coś Ci wypadło – powiedział, szczerząc zęby. Wyrwała mu je z ręki.
– Czego chcesz? – odwarknęła.
– Czy w taki sposób zwraca się do nowego ojczyma?
Zrobił pół kroku bliżej.
– Nie jesteś moim ojczymem.
– Ale będę – już niedługo.
Chciała wrócić do składania swoich ubrań, ale podszedł jeszcze bliżej. Zbyt blisko. Serce waliło jej w piersi.
–