Wyprawa Bohaterów . Морган Райс

Читать онлайн.
Название Wyprawa Bohaterów
Автор произведения Морган Райс
Жанр Героическая фантастика
Серия Kręgu Czarnoksiężnika
Издательство Героическая фантастика
Год выпуска 0
isbn 9781632911117



Скачать книгу

naturę. MacGill patrzył mu w oczy i widział, że płoną nienawiścią, jakiej dotąd nawet sobie nie wyobrażał.

      Gareth bez słowa wypadł z sali jak burza, zatrzaskując za sobą drzwi.

      Po komnacie przetoczyło się echo, a MacGill zadrżał. Zapamiętał spojrzenie syna i jego niemal namacalną nienawiść, głębszą nawet niż u jego wrogów. Przypomniał mu się Argon i słowa druida o niebezpieczeństwie czyhającym w pobliżu.

      Czy było ono aż tak blisko?

      ROZDZIAŁ PIĄTY

      Thor jechał schowany na wyładowanym sianem wozie, który co rusz podskakiwał na polnej drodze. Zeszłej nocy chłopiec dotarł do traktu i czekał cierpliwie, aż pojawi się wóz na tyle duży, by mógł wskoczyć na niego niepostrzeżenie. Zapadł już zmrok, kiedy nadjechała odpowiednia fura, na tyle wolno, że zdołał dogonić ją od tyłu, skoczyć i wylądować na sianie, w którym prędko się zagrzebał. Na szczęście woźnica nic nie zauważył. Chłopiec nie miał pewności, czy wóz zmierza do Królewskiego Dworu, ale kierunek był właściwy – poza tym rozmiary wozu i oznaczenia na nim świadczyły, że raczej nie jedzie nigdzie indziej.

      Mimo że noc była spokojna, Thor tylko leżał w sianie, nie mogąc zasnąć. Myślami wracał do walki z syboldem, do dwukrotnego spotkania z Argonem, do rozmów o swoim przeznaczeniu. Myślał o matce. Myślał też o domu. Czuł się, jakby świat odpowiedział w końcu na jego wołanie i potwierdził, że przeznaczenie wzywa go gdzie indziej. Leżąc z rękami pod głową, Thor wpatrywał się przez wystrzępione i porwane płócienne pokrycie wozu w nocne niebo, upstrzone odległymi czerwonymi gwiazdami, i czuł niewysłowioną radość. Po raz pierwszy w życiu nareszcie gdzieś podróżował, nawet jeśli nie do końca wiedział dokąd. Wiedział za to, że zrobi wszystko, by dotrzeć do Królewskiego Dworu.

      Kiedy otworzył oczy, już świtało i otaczało go światło dnia. Zrozumiał, że musiał zmorzyć go sen. Usiadł gwałtownie i rozejrzał się dookoła, besztając się w myślach za nieostrożność. Powinien zachować większą czujność; miał szczęście, że nikt go nie odkrył.

      Wóz jechał dalej, ale już mniej chybotliwie, co mogło oznaczać tylko jedno – lepszą drogę. Pewnie byli już blisko miasta. Thor spojrzał w dół. Trakt był tu wygładzony, pozbawiony kamieni czy rowów, wyłożony po bokach drobnymi białymi muszlami. Serce zabiło chłopcu szybciej; dojeżdżali do Królewskiego Dworu.

      Thor wyjrzał z tyłu fury i zamarł, poruszony rozciągającym się przed nim widokiem. Nieskazitelnie czyste ulice tętniły życiem, zapełnione dziesiątkami wozów różnego kształtu i wielkości, wyładowanych najrozmaitszymi towarami. Na jednym były skóry i futra, na drugim pledy, jeszcze na innym kurczaki. Wśród nich krążyły setki sprzedawców – jedni prowadzili bydło, inni spieszyli gdzieś z koszami pełnymi towarów na głowie. Czterech mężczyzn dźwigało na długich drągach zwoje jedwabiu. Wszyscy wyglądali jak wielka armia sunąca w jednym tylko kierunku.

      Thor czuł się jak nowo narodzony. Nigdy jeszcze nie widział naraz tylu ludzi i towarów, takiego zamieszania. Całe życie spędził w niewielkiej wiosce, a tu nagle znalazł się w samym środku żywej ludzkiej masy.

      Wtem usłyszał głośny łoskot łańcuchów i uderzenie w ziemię potężnej drewnianej konstrukcji, od którego wszystko aż się zatrzęsło. W chwilę później dobiegły go inne dźwięki: stukot kopyt i turkotanie kół po czymś drewnianym. Popatrzył w dół i zrozumiał, że wóz przejeżdża po moście – zwodzonym moście, pod którym chlupie fosa. Wyjrzał z wozu i zobaczył po obu stronach drogi potężne kamienne kolumny, zaś nad sobą żelazną kratę zakończoną wielkimi kolcami; fura mijała właśnie Królewskie Wrota. Thor nigdy nie widział równie olbrzymiej bramy. Podniósł wzrok na groźne kolce i wyobraził sobie, że gdyby teraz spadły, bez trudu przecięłyby go wpół. Dostrzegł też strzegących bramy czterech królewskich Srebrnych i serce zabiło mu szybciej.

      Wóz przejechał długim kamiennym tunelem, po czym znowu otwarło się nad nim niebo. Byli w Królewskim Dworze.

      Thor nie dowierzał własnym oczom. Panował tu jeszcze większy zgiełk. Tysiące ludzi przepychało się bezładnie we wszystkie strony. Wokół rozciągały się połacie zieleni z równo przyciętą trawą i kwitnącymi wszędzie kwiatami. Droga rozszerzała się tutaj; stały przy niej kramy, budy handlarzy i kamienne budynki. Pośród całej ciżby zaś ujrzał królewskich żołnierzy paradujących w zbrojach. Udało mi się – pomyślał.

      Z emocji nawet nie spostrzegł, że bezwiednie wstał. W tej samej chwili wóz nagle stanął i Thor jak podcięty zwalił się z powrotem na siano. Zanim zdążył się pozbierać, usłyszał, jak skrzypi opuszczany drewniany bok fury i zobaczył łysego, nędznie odzianego staruszka ze złością w oczach, który sięgnął do środka, chwycił go wychudłymi rękami za kostki nóg i wyciągnął z wozu.

      Thor z impetem runął na plecy w kurz drogi, wzbijając w powietrze kłąb pyłu i budząc wokół siebie ogólny śmiech.

      – Jeszcze raz załaduj mi się na wóz, chłopcze, to zleziesz z niego w kajdanach! Twoje szczęście, że nie mam czasu wołać Srebrnych! – Starzec odwrócił się, splunął, pospieszył z powrotem na siedzisko i zaciął konie do dalszej drogi.

      Speszony, Thor powoli pozbierał się z ziemi i rozejrzał. Paru przechodniów, mijając go, zachichotało pod nosem, ale odpowiedział im bezczelnym uśmiechem, aż odwrócili wzrok. Otrzepał z siebie kurz i roztarł ręce; na szczęście w upadku ucierpiała tylko jego duma.

      Rozejrzał się ponownie i humor mu powrócił. Oszołomiony widokiem, zrozumiał, że powinien się cieszyć: przynajmniej dotarł aż tutaj. Nie musiał już ukrywać się w sianie, więc tym chętniej się rozglądał, a było na co patrzeć: Królewski Dwór rozciągał się w dal, jak okiem sięgnąć. W samym środku grodu stał okazały kamienny zamek, otoczony wyniosłym, umocnionym murem, na którego blankach było aż gęsto od patroli królewskich żołnierzy. Wokół niego widać było zadbane połacie zieleni, brukowane place, fontanny i drzewa. Thor niewątpliwie znajdował się w mieście. Miasto zaś tonęło w mrowiu ludzi. Widział tłum różnorakiej maści kupców, żołnierzy i dostojników płynący w pośpiechu w jednym kierunku. Dopiero po chwili zrozumiał, że dzieje się coś wyjątkowego. Idąc spokojnie, patrzył, jak woół wrą jakieś przygotowania – rozstawianie siedzisk, wznoszenie ołtarza. Wyglądało na to, że urządzane są zaślubiny.

      Serce zamarło mu z zachwytu, kiedy w oddali ujrzał szranki – pole do turniejowych pojedynków na kopie, z długimi nabiegami i liną do rozdzielania przeciwników. Na innym polu żołnierze rzucali włóczniami do odległych celów; na jeszcze innym łucznicy strzelali do słomianych tarcz. Wydawało mu się, że gdzie nie spojrzy, toczą się jakieś igrzyska i turnieje. Słyszał też muzykę, dźwięki lutni, fletów i talerzy, na których grali wędrowni muzykanci. Z piwnic wytaczano beczki pełne napitku, wynoszono jadło i jak okiem sięgnąć, zastawiano obficie długie drewniane stoły. Trafił chyba w sam środek jakichś ogromnych uroczystości.

      Chociaż wszystko to wyglądało olśniewająco, Thor wiedział, że musi przede wszystkim znaleźć Legion. I tak był już spóźniony; musiał stawić się tam jak najszybciej.

      Podbiegł do kogoś pierwszego z brzegu – starszego mężczyzny, rzeźnika, sądząc po zaplamionym krwią fartuchu, który spieszył dokądś drogą. Wszyscy dokądś się tu spieszyli.

      – Darujcie, panie – odezwał się Thor, łapiąc go za rękę. Tamten zmierzył jego dłoń lekceważącym spojrzeniem.

      – O co chodzi, chłopcze?

      – Szukam Królewskiego Legionu. Wiecie może, gdzie ćwiczy?

      – Czy ja wyglądam na drogowskaz? – syknął rzeźnik i popędził dalej. Jego szorstkość