Название | Los Smoków |
---|---|
Автор произведения | Морган Райс |
Жанр | Героическая фантастика |
Серия | Kręgu Czarnoksiężnika |
Издательство | Героическая фантастика |
Год выпуска | 0 |
isbn | 9781632912183 |
Thor podpłynął do niego od tyłu, chwycił za obojczyk i zaczął płynąć z nim, utrzymując jego głowę na powierzchni. Po chwili usłyszał pisk i jęk, odwrócił się i zszokowany zobaczył Krohna. Musiał wskoczyć za nim do wody. Teraz płynął obok pluskając i skomląc żałośnie. Thor poczuł się straszliwie, że narażał Krohna na takie niebezpieczeństwo – miał jednak obydwie ręce zajęte i nie mógł nic więcej zrobić.
Próbował nie rozglądać się wkoło, nie patrzeć na wzburzone, czerwone fale, na dziwne stwory, które co rusz pojawiały się na powierzchni i zaraz potem znikały. Nagle jeden wypłynął tuż obok niego. Wyglądał ohydnie – fioletowy, miał dwie głowy i cztery ramiona. Spojrzał na Thora, zasyczał i zanurzył się z powrotem pod powierzchnię, a Thor wzdrygnął się.
Odwrócił się i ujrzał szalupę około dwadzieścia jardów dalej. Zaczął płynąć w jej kierunku jak oszalały, młócąc wodę wolną ręką i nogami, ciągnąc chłopca za sobą. Ten nadal wymachiwał rękami i krzyczał, opierając się wysiłkom Thora, który zaczął się obawiać, że chłopiec pociągnie go na dno ze sobą.
– Nie ruszaj się! – krzyknął szorstkim głosem Thor w nadziei, że chłopiec go posłucha.
I w końcu to zrobił. Thor natychmiast poczuł ulgę – i usłyszał plusk. Odwrócił się i zobaczył kolejnego stwora, małego z żółtą, kwadratową głową i czterema mackami. Podpłynął bliżej warcząc i trzęsąc się cały. Wyglądał podobnie do grzechotnika, tyle że żył w wodzie i jego łeb był o wiele bardziej kwadratowy. Thor przygotował się na ugryzienie, ale zamiast tego potwór rozwarł szczękę i chlusnął morską wodą w jego twarz. Thor zamrugał oczami próbując wypłukać ją z nich.
Stworzenie pływało wciąż dokoła nich, a Thor podwoił wysiłki. Płynął szybciej. Chciał wydostać się stąd jak najszybciej.
Thor zbliżał się coraz bardziej do szalupy, kiedy nagle po jego drugiej stronie pojawił się jeszcze jeden potwór. Był długi, wąski i pomarańczowy, z dwoma kleszczami wyrastającymi z jego paszczy i kilkunastoma niewielkimi odnóżami. Miał też długi ogon, którym zacinał na lewo i prawo. Wyglądał jak homar, który stanął na przeciwko Thora wyprostowany. Pomknął po powierzchni wody niczym wodny robak, brzęcząc zbliżył się do Thora i smagnął go ogonem po ramieniu. Thor zawył z bólu.
Stworzenie śmigało wokół chłopców strzelając ogonem niczym batem. Thor żałował, że nie może teraz dobyć swego miecza i rozprawić się z potworem – lecz miał tylko jedną rękę wolną i potrzebował ją, by płynąć dalej.
Płynący tuż obok Krohn odwrócił się i warknął na stworzenie. Dźwięk wydany przez kota mógłby zjeżyć niejednemu włosy na głowie. Wystarczył, żeby potwór wystraszył się i czmychnął z powrotem w wodne czeluście. Thor odetchnął z ulgą – lecz potwór wypłynął po jego drugiej stronie i ponownie ciął swoim ogonem. Krohn zawrócił i zaczął gonić stwora, próbował złapać go kłapiąc szczęką, lecz chybiał za każdym razem.
Thor zaczął usilnie płynąć w kierunku szalupy. Zdał sobie sprawę, że jedynym sposobem, żeby wydostać się z tego całego bałaganu było wdrapanie się na nią. Po chwili, która wydawała się trwać wiecznie, umęczony bardziej niż kiedykolwiek w swym życiu, dotarł w pobliże kołyszącej się silnie szalupy. Dwóch chłopców, starszych od Thora, którzy nigdy nie zamienili z nim słowa, z nikim zresztą z jego rocznika, czekali już na niego. Nachylili się i wyciągnęli ręce w ich kierunku, za co w oczach Thora zasłużyli na uznanie.
Thor pomógł najpierw holowanemu chłopcu. Złapał go w pasie i podniósł do góry. Starsi chłopcy złapali jego ręce i wciągnęli na pokład.
Thor odwrócił się, chwycił Krohna za podbrzusze i jednym zwinnym ruchem wrzucił go do szalupy. Kot pacnął głośno swymi czterema łapami o deski i zaczął ślizgać się po mokrym pokładzie. Ociekał wodą i cały się trząsł. Ślizgiem pojechał w poprzek szalupy, po czym odbił się i szybko podbiegł do krawędzi szukać Thora. Stał tak, wpatrywał się w wodę i skomlał.
Thor złapał ręce chłopców i zaczął się już podciągać, kiedy nagle poczuł, jak coś silnego i muskularnego owija się wokół jego kostki i uda. Odwrócił się i spojrzał w dół. Jego serce stanęło na moment. Zobaczył zielonożółte stworzenie podobne do kałamarnicy, które owijało jego nogę jedną ze swych macek.
Thor wrzasnął z bólu, kiedy poczuł, jak mackowe szpile wrzynają się w jego ciało.
Zorientował się, że jeśli szybko czegoś nie zrobi, to będzie po nim. Sięgnął wolną ręką po krótki miecz tkwiący za jego pasem, nachylił się i zaczął siekać mackę. Była jednak zbyt gruba. Jego miecz nawet nie przebił skóry.
Za to rozzłościł stwora. Wynurzył się nagle w całej okazałości – zielony, bez oczu, z dwoma szczękami na długiej szyi umieszczonymi jedna na drugiej – otworzył paszczę pełną ostrych niczym brzytwa zębów i nachylił się nad Thorem. Thor czuł, jak krew spływa mu po nodze. Wiedział, że musi działać szybko. Mimo, że chłopcy robili, co mogli, by go wciągnąć, jego uchwyt wyślizgiwał im się z rąk i Thor zaczął osuwać się do wody.
Krohn skomlał wniebogłosy, ze zjeżonym grzbietem i nachylał się nad wodą, jakby chciał do niej wskoczyć za chwilę. Ale nawet on musiał przeczuwać, iż nie miał szans w walce z tym potworem.
Jeden ze starszych chłopców zbliżył się i krzyknął:
– PADNIJ!
Thor spuścił głowę, a chłopiec cisnął w stwora włócznią. Świsnęła w powietrzu, jednak nie trafiła, przeleciała niegroźnie obok i utonęła. Stwór był zbyt giętki i zbyt szybki.
Nagle Krohn wyskoczył w powietrze i wylądował z otwartą szczęką najeżoną ostrymi zębami na tułowiu stwora. Zacisnął szczękę i zaczął szarpać raz w tę, raz w drugą stronę, nie puszczając ani na chwilę.
Ale jego walka była z góry przesądzona: skóra stworzenia była zbyt twarda, zbyt umięśniona. Otrząsnął się kilka razy i wkrótce Krohn poleciał do wody. W międzyczasie, jego uchwyt na nodze Thora zacieśnił się jeszcze bardziej niczym imadło. Chłopiec poczuł, że zaczyna brakować mu tchu. Miejsce, w którym macka owinęła jego nogę piekło niemiłosiernie i Thor pomyślał, że za chwilę potwór po prostu urwie mu nogę.
Ostatkiem sił sięgnął do pasa po miecz, puściwszy rękę starszego chłopca, obrócił się i w tej samej chwili schwytał rękojeść swojej broni.
Nie zdążył jednak; ześliznął się, obrócił i wpadł do wody.
Czuł, że stworzenie odciąga go od szalupy w kierunku otwartego morza. Odpływał odwrócony głową do tyłu coraz szybciej i szybciej, wymachując rękoma, a szalupa szybko znikła z pola widzenia. Następną rzeczą, którą zapamiętał było wciąganie pod wodę, głęboko w czeluście Ognistego Morza.
ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY
Gwendolyn biegła przez łąkę wraz ze swoim ojcem królem MacGilem. Była młodsza, miała może z dziesięć lat, a i jej ojciec był o wiele młodszy. Miał krótką brodę bez jakichkolwiek oznak siwizny, która posypała się w późniejszych latach jego życia, żadnych zmarszczek, młodą i błyszczącą skórę. Był szczęśliwy, beztroski i śmiał się z radością biegnąc przy niej i trzymając jej dłoń. Takiego ojca pamiętała, takim go znała.
Podniósł ją i zarzucił na bark. Zaczął kręcić się razem z nią dokoła, śmiać się coraz głośniej, a ona chichotała bez opamiętania. Czuła się taka bezpieczna w jego ramionach, chciała,