Elity Mediolanu. Tara Pammi

Читать онлайн.
Название Elity Mediolanu
Автор произведения Tara Pammi
Жанр Остросюжетные любовные романы
Серия Światowe życie extra
Издательство Остросюжетные любовные романы
Год выпуска 0
isbn 978-83-276-4405-3



Скачать книгу

na wieszaku, a Pia wskoczyła w cudownie praktyczny i wygodny kostium kąpielowy. Włożyła jeszcze miękką szarą bluzę sięgającą niemal kolan, na nogi wsunęła różowe japonki i bocznymi schodami zbiegła na południowy taras, u stóp którego w półmroku połyskiwała gładka tafla basenu.

      Pia stanęła w drzwiach i rozejrzała się ostrożnie, ale, na szczęście, taras był pusty. Położyła bluzę na leżaku, obok równiutko ustawiła klapki. Potem rozpędziła się, odbiła od brzegu basenu i skoczyła, a woda pochwyciła ją w swoje jedwabiste chłodne objęcia. Pia zanurkowała, rozkoszując się swobodą ruchów. Spokojna toń rozstępowała się przed nią, szeptała coś bulgotliwie prosto w jej uszy, a gdy Pia popłynęła ku powierzchni, uniosła ją lekko, pozwoliła kołysać się leniwie pod nocnym niebem usianym rozmigotanymi gwiazdami. Pia odetchnęła głęboko, z rozkoszą, a potem zaczęła płynąć kraulem, tak szybko, jak tylko potrafiła. Musiała odreagować. Musiała zostawić za sobą wspomnienie długich godzin, które spędziła wystrojona niemal karykaturalnie, wspomnienie swojej nieporadności, salonowych pogawędek, których nie potrafiła prowadzić, komplementów, których nie umiała przyjmować z naturalnym wdziękiem, i, ponad wszystko, wspomnienie spotkania z Raphaelem Mastrantino.

      Jęknęła głucho i zanurkowała znowu, tym razem prując wodę gwałtownymi, gniewnymi ruchami ramion. Dlaczego ten przeklęty Makaroniarz musiał zrobić na niej takie wrażenie? I dlaczego ona musiała wyjść na idiotkę, gapiąc się na niego jak cielę na malowane wrota? Nadmiernie rozrośnięte ego pana Mastrantino naprawdę nie potrzebowało dodatkowej pożywki; zresztą taka sztywna, niezręczna i dziwaczna osoba jak ona w roli adoratorki – to było coś, co mogło go najwyżej rozbawić. A jej niespecjalnie zależało na tym, żeby być obiektem drwin. Wypłynęła na powierzchnię, złapała oddech, zmieniła styl. Może, jeśli przepłynie jeszcze dziesięć basenów szybką, krytą żabką, zdoła zapomnieć o całej tej krępującej sytuacji. Może przestanie wspominać, jak niesamowitym doświadczeniem był taniec z Raphaelem. Może przestanie zachodzić w głowę, dlaczego chrzestny syn Giovanniego odnosi się do niej z wyraźną antypatią.

      Była już w połowie dystansu, a wspomnienia wciąż ją osaczały. Słowa, które usłyszała od Raphaela, drwiące, twarde i niechętne nuty w tonie jego głosu. Zimne, cyniczne spojrzenie, którym ją mierzył. I ta jedna, wyjątkowa chwila, gdy usłyszała jego szczery śmiech i dostrzegła autentyczne zaciekawienie w jego oczach…

      Zwiększyła tempo. Wymach rąk, wdech, wymach nóg, wydech. I jeszcze raz, i jeszcze, i jeszcze. Tak mocno, jak tylko potrafiła. Tak wytrwale, by zatracić się w kontemplacji tej cudownej harmonii, jaka tworzyła się między pływakiem a wodą. Zdążyła zrobić dwadzieścia długości, zanim wrócił jej rozsądek.

      Dlaczego, na Boga, tak bardzo przejmowała się panem Mastrantino? Nie miała po temu najmniejszego powodu, teraz widziała to wyraźnie. Owszem, spotkali się – raz i na krótko. Istniały niewielkie szanse, że do ich ponownego spotkania kiedykolwiek dojdzie. Należeli przecież do dwóch różnych światów, do dwóch zbiorów bez części wspólnej.

      On był milionerem, zarządzał firmą o światowej renomie. Mało tego – wyglądał tak, jak wyglądał. Perfekcyjny okaz samca alfa. A ona – ona była szarą myszą bez grosza przy duszy. Mogła się założyć o dużą sumę, że gdyby pojawiła się na dzisiejszym przyjęciu ubrana w swoją najelegantszą garsonkę, kupioną na wyprzedaży, i swoje skromne kolczyki z cyrkoniami, w praktycznych czarnych balerinkach na płaskim obcasie, to pan Raphael Mastrantino nie zaszczyciłby jej nawet jednym spojrzeniem. Prawdopodobnie w ogóle by jej nie zauważył, bo blask roztaczany przez młode damy z mediolańskiej śmietanki towarzyskiej całkowicie by ją przyćmił.

      I dobrze. Mając do wyboru te piękności, te zmysłowe, temperamentne brunetki i eteryczne, rozchichotane blondynki, na pewno nie będzie się upierał przy tym, żeby szukać towarzystwa zbyt wysokiej, zbyt chudej, niezgrabnej i dziwacznej Pii Vito. Zaspokoił już swoją ciekawość, jaką musiał wzbudzić fakt, że była wnuczką Giovanniego. Teraz bez wątpienia da jej święty spokój. Tak. Mogła się uspokoić. Mogła zapomnieć o panu Mastrantino, który pewnie zniknie z jej życia tak nagle, jak się w nim pojawił. Odetchnęła głęboko, zanurkowała jeszcze raz, a potem wypłynęła i przewróciła się na plecy, wzbijając w powietrze fontannę wody.

      – Musiałem przekupić Angela z ochrony, żeby się dowiedzieć, gdzie się pani ukryła.

      Pia krzyknęła, zachłystnęła się wodą, rozkaszlała, szamocząc się nerwowo, jak ktoś, kto panicznie się boi utonięcia. Jak przez mgłę widziała wysoką postać, zarysowaną śmiałym konturem na tle nocnego nieba. Raphael Mastrantino stał na brzegu basenu.

      Niech to licho!

      Poczuła, że zupełnie odechciało jej się pływać. Na pewno nie zamierzała tego robić, kiedy on stał i się na nią gapił. Podpłynęła do drabinki i zaczęła powoli wychodzić z wody, niemile świadoma faktu, że jej bluza wisi na leżaku znajdującym się dokładnie po przeciwnej stronie basenu. Chcąc nie chcąc, musiała więc przespacerować się przed nosem przeklętego Makaroniarza ubrana w mokry kostium.

      – Ktoś chyba powinien przypomnieć Angelowi z ochrony, na czym polegają jego obowiązki zawodowe – syknęła, energicznie wspinając się po szczebelkach.

      – Och, nie przesadzajmy. – Raphael zbył jej uwagę machnięciem ręki, a dwa kieliszki, które trzymał między palcami, zabrzęczały cicho. – Jestem przecież… członkiem rodziny. I to od dawna.

      Pia udała, że nie rozumie, co sugerował. Nawet jeśli istniała jakaś błyskotliwa riposta na jego zawoalowany przytyk, ona i tak by na nią nie wpadła. W milczeniu podeszła do leżaka, uniosła ramiona, żeby wycisnąć wodę z włosów, a potem sięgnęła po bluzę.

      – Proszę panią uprzejmie. – Raphael szarmanckim gestem podał jej prześcieradło kąpielowe.

      Skinęła głową, owinęła się w nie po nos i dopiero wtedy podniosła wzrok. Przeklęty Makaroniarz, oczywiście, czuł się o wiele swobodniej niż ona. Elegancką marynarkę zostawił chyba w salonie; popielata koszula była rozpięta na piersi, a podwinięte do łokci rękawy ukazywały mocne, opalone na brąz przedramiona. W prawej dłoni trzymał dwa kieliszki i butelkę wina, tak wprawnie, jakby całe życie przepracował jako kelner.

      Udawała, że nie widzi jego rozbawionego uśmiechu, gdy, wciąż owinięta w ręcznik, wiła się jak piskorz, usiłując zdjąć mokry kostium. Wreszcie, wciągnąwszy przez głowę swoją ulubioną bluzę, wsunęła stopy w różowe klapki i wyciągnęła się na leżaku. Ciało miała przyjemnie nieważkie po intensywnym wysiłku, miękki materiał bluzy miło rozgrzewał i bezpiecznie otulał, ukrywając przed wzrokiem niepowołanych osób wystarczająco dużo, by mogła się czuć komfortowo.

      Jeśli ten przeklęty Makaroniarz, który z jakiegoś niezrozumiałego powodu nie chciał się od niej odczepić, liczył na to, że onieśmieli ją albo, co gorsza, zastraszy – cóż, bardzo się pomylił. To był dom jej dziadka, a ona przebywała tu na jego wyraźne życzenie. Raphael Mastrantino mógł tego nie aprobować, jego prawo. Ona mogła się z jego opinią nie liczyć. Jej prawo.

      – Widziałem, jak pani pływa – zagaił, siadając na leżaku obok niej. Na terakotowych płytkach tarasu, ciepłych jeszcze po słonecznym dniu, postawił kieliszki, i, nie zwlekając, zaczął napełniać je rubinowym płynem. – Jestem pod wrażeniem.

      – Dziękuję – powiedziała odruchowo, podciągając kolana pod brodę. Odchyliła się na oparcie leżaka i zapatrzyła w gwiazdy, lśniące jak klejnoty na czystym niebie. Wieczór był wyjątkowo pogodny. – Lubię pływać; to mój ulubiony sport. Wyobrażam sobie, że w tutejszym klimacie można rozkoszować się pływaniem na świeżym powietrzu niemal przez cały rok.

      – Owszem,