Blask Chwały . Морган Райс

Читать онлайн.
Название Blask Chwały
Автор произведения Морган Райс
Жанр Героическая фантастика
Серия Kręgu Czarnoksiężnika
Издательство Героическая фантастика
Год выпуска 0
isbn 9781632913043



Скачать книгу

tak. Z ogromną niecierpliwością czekała na inne życie, na opuszczenie tego miejsca z Erekiem i rozpoczęcie nowego życia z nim. Czuła się bezpiecznie za murami miasta, lecz zarazem narastało w niej złe przeczucie co do Ereca, który w pojedynkę stawiał czoła armii. Na myśl o tym zrobiło jej się słabo.

      Kiedy zdała sobie sprawę z tego, że Warkfin nie zawróci, wiedziała, że najlepszym posunięciem będzie sprowadzenie pomocy dla Ereca. Erec prosił, by została tam, za bezpiecznymi murami – ale ona nie miała najmniejszego zamiaru tak postąpić. Była córką króla i nie zwykła uciekać ze strachu albo przed konfrontacją. Erec znalazł w niej idealną towarzyszkę: była równie szlachetna i zmotywowana, co on. I nie darowałaby sobie, gdyby coś mu się tam stało.

      Znając dobrze to królewskie miasto, Alistair skierowała Warkfina w stronę zamku księcia – i teraz, kiedy byli już za murami miasta, zwierzę usłuchało. Podjechała przed wejście do zamku, zeskoczyła z konia i popędziła obok strażników, którzy próbowali zagrodzić jej drogę. Prześlizgnęła się między nimi i pobiegła co tchu marmurowymi korytarzami, których układ poznała bardzo dobrze, gdy była służką. Alistair naparła ramieniem na ogromne drzwi do królewskiej sali, gwałtownie je otworzyła i wparowała do prywatnej komnaty księcia.

      Kilku członków rady odwróciło się w jej kierunku i spojrzało na nią, wszyscy odziani byli w najświetniejsze szaty. Książę zasiadał na środku w otoczeniu kilku rycerzy. Na ich twarzach malowało się zdumienie; najwyraźniej przeszkodziła im w omawianiu ważnych spraw.

      – Kim jesteś, niewiasto? – zapytał jeden z nich.

      – Kto waży się przerywać księciu omawianie ważnych spraw urzędowych? – wykrzyknął inny.

      – Poznaję tę kobietę – rzekł książę, wstając.

      – Ja również – powiedział Brandt, który, jak pamiętała Alistair, był przyjacielem Ereca. – Alistair, prawda? – zapytał. – Żona Ereca?

      Podbiegła do niego, cała we łzach, i chwyciła jego dłonie.

      – Proszę, panie, pomóż mi. Chodzi o Ereca!

      – Co się stało? – spytał książę, zaniepokojony.

      – Znajduje się w śmiertelnym niebezpieczeństwie. Stoi sam naprzeciw wrogiej armii. Nie pozwolił mi tam zostać. Proszę! Pomóżcie mu!

      Wszyscy rycerze bez słowa zerwali się na nogi i rzucili w stronę wyjścia, ani jeden się nie zawahał; Alistair odwróciła się na pięcie i biegła obok z nich.

      – Zostań tutaj! – zawołał Brandt.

      – Ani mi się śni! – powiedziała, depcząc mu po piętach. – Zaprowadzę was do niego.

      Wszyscy jak jeden mąż biegli korytarzami, wypadli z zamku i podbiegli do osiodłanych koni. Każdy dosiadł swego wierzchowca bez chwili wahania. Alistair wskoczyła na Warkfina, pospieszyła go kopniakiem i ruszyła na czele grupy, równie co oni dręczona niepokojem.

      Kiedy gnali przez dwór księcia, zewsząd żołnierze zaczęli dosiadać swych koni i przyłączać się do nich – gdy wyjeżdżali poza mury Savarii, towarzyszył im już spory i wciąż się rozrastający oddział najmniej stu mężczyzn, któremu przewodziła Alistair. Brandt i książę jechali u jej boku.

      – Jeśli Erec się dowie, że jedziesz z nami, zapłacę za to głową – powiedział Brandt, pędząc obok niej. – Proszę, pani, powiedz nam jedynie, gdzie go znajdziemy.

      Jednak Alistair uparcie pokręciła głową, powstrzymując łzy i pospieszyła konia. Wokół niej rozbrzmiewało grzmiące dudnienie jadących obok mężczyzn.

      – Prędzej umrę, niż opuszczę Ereca!

      ROZDZIAŁ TRZECI

      Thor jechał ostrożnie leśnym szlakiem. Obok niego podążali Reece, O’Connor, Elden i bliźniacy, a Krohn deptał im po piętach. Wyłonili się z lasu po drugiej stronie Kanionu. Serce Thora biło szybko, niespokojnie, kiedy dotarli w końcu na obrzeża gęstego lasu. Uniósł rękę, dając innym znak, by ucichli, i wszyscy zastygli w bezruchu.

      Thor rozejrzał się, przyglądając się bacznie szerokiemu pasowi plaży, przestworowi nieba i dalej, rozległemu, żółtemu morzu, które miało doprowadzić ich do odległych krain Imperium. Morze Tartuwiańskie. Thor nie widział jego wód od czasu ich wyprawy na Rytuał Stu Dni. Dziwnie było wrócić w to miejsce – i to z misją, od której zależał los Kręgu.

      Od czasu przekroczenia mostu nad Kanionem ich krótka jazda przez Dzicz nie obfitowała w wydarzenia. Kolk i Brom polecili Thorowi, by szukał niewielkiej łodzi przycumowanej nad brzegiem Tartuwianu, starannie skrytej za gałęziami ogromnego drzewa, które zwieszały się nad morzem. Thor podążał za ich wskazówkami i kiedy dotarli na obrzeża lasu, spostrzegł łódź – dobrze skrytą, gotową, by zabrać ich tam, gdzie mieli dotrzeć. Odetchnął z ulgą.

      Wtedy jednak dostrzegł sześciu żołnierzy Imperium, stojących przed łodzią i uważnie ją oglądających. Jeden z nich wdrapał się na pokład łodzi, osadzonej częściowo w piasku i kołyszącej się na delikatnych, omywających ją falach. Plaża miała być pusta.

      Był to nieszczęśliwy splot okoliczności. Thor spojrzał w dal horyzontu i dostrzegł tam niewyraźny zarys czegoś, co wyglądało na flotę Imperium, tysiące czarnych statków pod czarną banderą Imperium. Na szczęście nie zmierzali w stronę Thora, lecz w innym kierunku – długą, okrężną drogą wokół Kręgu, na stronę McClouda, gdzie przekroczyli Kanion. Na szczęście ich flota podążała inną drogą.

      Za wyjątkiem tego jednego patrolu. Tych sześciu żołnierzy Imperium, prawdopodobnie zwiadowców na rutynowym wypadzie, jakimś cudem musiało się natknąć na tę łódź Legionu. Chwila po temu była bardzo nieodpowiednia. Gdyby Thor i reszta dotarli na brzeg kilka minut wcześniej, najpewniej zdążyliby wsiąść na pokład i odbić od brzegu. A teraz czekała ich potyczka. Nic innego nie wchodziło w rachubę.

      Thor rozejrzał się po plaży i nie dostrzegł żadnych innych oddziałów Imperium. Przynajmniej to działało na ich korzyść. Był to prawdopodobnie pojedynczy patrol.

      – Myślałem, że łódź miała być dobrze ukryta – powiedział O’Connor.

      – Najwyraźniej niewystarczająco dobrze – zauważył Elden.

      Siedzieli na końskich grzbietach, przypatrując się łodzi i grupie żołnierzy.

      – Lada chwila powiadomią pozostałe oddziały Imperium – stwierdził Conven.

      – A wtedy czeka nas porządna potyczka – dodał Conval.

      Thor wiedział, że mają rację. I że nie mogą sobie pozwolić na takie ryzyko.

      – O’Connor – rzekł Thor. – Masz najcelniejsze oko. Widziałem, jak oddajesz celny strzał z odległości pięćdziesięciu jardów. Widzisz łucznika? Mamy jedną szansę. Podołasz?

      O’Connor z powagą skinął głową, utkwiwszy wzrok w żołnierzach Imperium. Powoli, ostrożnie sięgnął nad ramieniem, uniósł łuk, założył strzałę i trzymał broń w gotowości.

      Wszyscy liczyli na Thora, a on był gotów ich poprowadzić.

      – O’Connor, wypuść strzałę, kiedy dam znak. Wtedy natrzemy na pozostałych. Reszta – użyjcie broni miotanych, kiedy się zbliżymy. Postarajcie się podejść najbliżej jak się da.

      Thor dał znak ręką i O’Connor gwałtownie wypuścił strzałę.

      Strzała rozdarła ze świstem powietrze. Był to strzał doskonały – metalowy grot zatopił się w sercu łucznika Imperium. Wojownik przez chwilę stał w miejscu z szeroko otwartymi oczyma, jakby nie rozumiał, co się dzieje, po czym nagle rozpostarł szeroko ramiona i upadł w przód, lądując z głośnym