Название | Szarża Walecznych |
---|---|
Автор произведения | Морган Райс |
Жанр | Героическая фантастика |
Серия | Kręgu Czarnoksiężnika |
Издательство | Героическая фантастика |
Год выпуска | 0 |
isbn | 9781632913364 |
Wyciągnęła szyję i ujrzała błyszczące, skupione oczy Argona. Zauważyła, że obok niosącego ją Argona idzie Steffen. Przekroczyli otwarte bramy Silesii, mijając tysiące żołnierzy Imperium, którzy rozstępowali się na boki i stali, przypatrując się. Otaczała ich biała poświata i Gwendolyn, niesiona przez Argona, czuła się zanurzona w jakiegoś rodzaju ochronnej tarczy energetycznej. Zdała sobie sprawę, że rzucił jakieś zaklęcie, by utrzymać żołnierzy z daleka.
Gwen odczuwała pociechę, czuła się chroniona, gdy Argon ją niósł. Bolał ją każdy mięsień, była wyczerpana i nie wiedziała, czy, gdyby spróbowała, potrafiłaby chodzić. Mrugała oczami i w urywkach widziała świat, który mijali. Zobaczyła kawałek skruszonej ściany; zawaloną balustradę; spalone domostwo; stertę gruzu; zobaczyła, że idą przez dziedziniec, dochodzą do najdalszych bram na skraju Kanionu; zobaczyła, że przechodzą przez nie, mijając usuwających się z drogi żołnierzy.
Dotarli na skraj Kanionu, do platformy pokrytej metalowymi kolcami. Gdy Argon stanął na niej, opadła, opuszczając ich na powrót w głębiny dolnej Silesii.
Gdy weszli do dolnego miasta, Gwendolyn ujrzała dziesiątki twarzy, zmartwionych, przyjaznych twarzy mieszkańców Silesii, przypatrujących się, jak gdyby była widowiskiem. Wszyscy wyglądali na zdumionych i zmartwionych, gdy zobaczyli ją na głównym placu miasta.
Gdy tam dotarli, otoczyły ich setki ludzi. Gwen rozejrzała się i zobaczyła znajome twarze – Kendricka, Sroga, Godfreya, Broma, Kolka, Atme, dziesiątki Srebrnych i legionistów, których znała… Zebrali się wokół niej, a na ich twarzach we wczesnym porannym słońcu Gwen widziała rozpacz. Z Kanionu napływała mgła, a zimny wiatr szczypał jej skórę. Zamknęła oczy, próbując sprawić, by to wszystko zniknęło. Czuła się jak przedmiot wystawiony na pokaz. Czuła się do głębi zmiażdżona, upokorzona. I czuła, że ich wszystkich zawiodła.
Szli dalej, mijając tych wszystkich ludzi, wąskimi uliczkami dolnego miasta. Przekroczyli kolejne łukowate przejście i w końcu weszli do niewielkiego pałacu dolnej Silesii. Gwen na przemian traciła i odzyskiwała przytomność, gdy wchodzili do wspaniałego czerwonego zamku, szli w górę schodami, później długim korytarzem i przez kolejne drzwi o wysokim, łukowatym sklepieniu. W końcu otworzyły się niewielkie drzwi i weszli do jakiejś komnaty.
W pomieszczeniu panował półmrok. Zdawało jej się, że jest to duży pokój sypialny, pośrodku którego stało wiekowe łoże z baldachimem. Niedaleko niego w starożytnym marmurowym kominku płonął ogień. W pomieszczeniu stało kilka służek. Gwendolyn czuła, że Argon niesie ją w kierunku łoża i delikatnie na nim kładzie. Gdy to zrobił, podeszło do niej mnóstwo ludzi, którzy spoglądali na nią z troską.
Argon wycofał się, postąpił kilka kroków w tył i zniknął wśród nich. Szukała go wzrokiem, zamrugawszy kilka razy, lecz nie mogła go nigdzie dojrzeć. Zniknął. Odczuła brak jego energii ochronnej, która otaczała ją jak tarcza. Było jej chłodniej, czuła się mniej chroniona, gdy nie było go w pobliżu.
Gwen zwilżyła językiem spękane wargi i po chwili poczuła, jak ktoś unosi jej głowę, podkłada pod nią poduszkę i przykłada dzban z wodą do ust. Piła i piła, zdając sobie sprawę z tego, jak bardzo była spragniona. Podniosła wzrok i zobaczyła kobietę, którą rozpoznawała.
Illepra, nadworna uzdrowicielka. Illepra spojrzała na nią oczyma wypełnionymi troską. Podawała jej wodę, przecierała czoło ciepłym kawałkiem tkaniny, odgarniając włosy z twarzy. Położyła dłoń na jej czole i Gwen czuła, jak przepływa przez nią jej uzdrowicielska energia. Czuła, jak powieki zaczynają jej ciążyć i wkrótce zamykają się wbrew jej woli.
Gwendolyn nie wiedziała, ile czasu minęło, nim ponownie otworzyła oczy. Wciąż czuła się wykończona, zdezorientowana. W swym śnie słyszała głos, i teraz słyszała go znów.
– Gwendolyn – dobiegł ją głos. Czuła, jak rozchodzi się echem w jej głowie i zastanawiała się, jak wiele razy naprawdę wypowiedział jej imię.
Spojrzała w górę i rozpoznała Kendricka, który patrzył na nią. Obok niego stał jej brat Godfrey, a wraz z nim Srog, Brom, Kolk i kilku innych. Po jej drugiej stronie stał Steffen. Nie mogła znieść wyrazu ich twarzy. Patrzyli na nią, jak gdyby trzeba było się nad nią litować, jak gdyby powróciła ze świata zmarłych.
– Siostro moja – rzekł Kendrick z uśmiechem. Słyszała troskę w jego głosie. – Powiedz nam, co się wydarzyło.
Gwen potrząsnęła głową, zbyt zmęczona, by wszystko relacjonować.
– Andronicus – powiedziała schrypniętym głosem, który brzmiał bardziej jak szept. Odchrząknęła. – Próbowałam… poddać się… w zamian za miasto… Zaufałam mu. Głupia…
Kręciła głową raz za razem. Po jej policzku spłynęła łza.
– Nie, jesteś szlachetna – poprawił ją Kendrick, chwytając jej dłoń. – Jesteś najodważniejsza z nas wszystkich.
– Zrobiłaś to, co zrobiłby każdy wielki przywódca – powiedział Godfrey występując naprzód.
Gwen pokręciła głową.
– Oszukał nas… – rzekła Gwendolyn. – … i zaatakował mnie. Kazał McCloudowi mnie zaatakować.
Gwen nie potrafiła powstrzymać łez: zaczęła łkać, gdy wypowiadała te słowa. Wiedziała, że nie jest to zachowanie godne przywódczyni, lecz nie potrafiła tego powstrzymać.
Kendrick ścisnął mocniej jej dłoń.
– Chcieli mnie zabić – rzekła. – Steffen mnie uratował…
Wszyscy zebrani w pomieszczeniu spojrzeli na Steffena z całkiem nowym szacunkiem. Ten stał lojalnie u jej boku i skłonił głowę.
– Moja pomoc była niewielka i po czasie – odrzekł kornie. – Byłem tylko jeden, a ich wielu.
– Lecz ocaliłeś naszą siostrę i za to będziemy ci dozgonnie wdzięczni – rzekł Kendrick.
Steffen pokręcił głową.
– Ja zawdzięczam jej dalece więcej – odrzekł.
Gwen zalała się łzami.
– Argon ocalił nas oboje – zakończyła.
Twarz Kendricka spochmurniała.
– Pomścimy cię – powiedział.
– Nie o siebie się martwię – rzekła. – Lecz o miasto… naszych ludzi… Silesię… Andronicus… On zaatakuje.
Godfrey poklepał ją po dłoni.
– Nie zaprzątaj sobie tym teraz głowy – powiedział, występując naprzód. – Odpoczywaj. My przedyskutujemy te kwestie. Teraz, tutaj nic ci nie grozi.
Gwen czuła, że zaczynają jej się zamykać oczy. Nie wiedziała, czy śni, czy nie.
– Potrzebuje snu – rzekła czuwająca nad nią Illepra, występując naprzód.
Do Gwendolyn to wszystko docierało jak przez mgłę. Jej ciało stawało się coraz cięższe, na przemian traciła i odzyskiwała świadomość. Przez głowę przelatywały jej obrazy, w których pojawiał się Thor, a później jej ojciec. Miała trudności z odróżnieniem, co jest jawą, a co snem i słyszała jedynie strzępki rozmowy, która się nad nią toczyła.
– Jak poważne są rany? – dobiegł ją głos, być może Kendricka.
Czuła, jak Illepra przesuwa dłonią po jej czole. I tuż przed tym, jak jej oczy się