Powrót Walecznych . Морган Райс

Читать онлайн.
Название Powrót Walecznych
Автор произведения Морган Райс
Жанр Героическая фантастика
Серия Królowie I Czarnoksiężnicy
Издательство Героическая фантастика
Год выпуска 0
isbn 9781632913869



Скачать книгу

e-book przeznaczony jest wyłącznie do użytku osobistego. Niniejszy e-book nie może być odsprzedany lub odstąpiony innej osobie. Jeśli chcesz podzielić się tą książką z inną osobą, należy zakupić dodatkowy egzemplarz dla każdego odbiorcy. Jeśli czytasz tę książkę, choć jej nie zakupiłeś, lub nie została ona zakupiona dla ciebie, powinieneś ją zwrócić i kupić własną kopię. Dziękujemy za poszanowanie ciężkiej pracy autora.

      Niniejsza książka jest utworem literackim. Wszystkie nazwy, postacie, miejsca i zdarzenia są wytworem wyobraźni autorki i są fikcyjne. Wszelkie podobieństwo do imion czy cech prawdziwych osób jest całkowicie przypadkowe i niezamierzone.

      Jacket image Copyright St. Nick, © Shutterstock.com.

img3.jpg

      “Trwożliwy stokroć umiera przed śmiercią;

      Mężny raz tylko czuje śmierci gorycz..”

--William Shakespeare Juliusz Cazar

      ROZDZIAŁ PIERWSZY

      Kyra, przemierzając z wolna pole bitwy, nie mogła uwierzyć w to, co tu zaszło. Była wstrząśnięta. Jak okiem sięgnąć ziemia zasłana była ciałami tysięcy żołnierzy Gwardii Lorda. Najgroźniejsi ludzie w całym Escalonie leżeli teraz martwi u jej stóp, zmieceni z powierzchni ziemi jednym zionięciem smoka. Śnieg topniał pod ich zwęglonymi, tlącymi się jeszcze zwłokami. Szkielety, skręcone w nienaturalnych pozycjach, wciąż kurczowo ściskały broń w kościstych palcach. Twarze wykrzywione były w agonii. Jakimś sposobem kilka trupów nadal stało na baczność, patrząc w niebo, jakby zastanawiając się, co ich zabiło.

      Kyra zatrzymała się przy jednym z nich, skonfundowana. Wyciągnęła rękę i dotknęła palcem jego piersi, po czym zaskoczona obserwowała, jak zwęglony korpus w jednej chwili zamienia się w dymiącą stertę kości.

      Usłyszawszy przeraźliwy pisk dochodzący z przestworzy, podniosła głowę, by na nieboskłonie dojrzeć Theosa, wciąż zionącego ogniem w szale. Dokładnie czuła to, co czuł on, wściekłość płynącą w jego żyłach, pragnienie zniszczenia całej Pandezji – a może i całego świata – gdyby tylko mógł. To był pierwotny gniew, furia, która nie znała granic.

      Dźwięk ciężkich butów za plecami wyrwał ją z zamyślenia. Odwróciwszy się, Kyra ujrzała dziesiątki mężczyzn, ludzi swego ojca, podążających w jej kierunku, rozglądających się po okolicy z niedowierzaniem. Ci zaprawieni w bojach mężczyźni chyba nigdy wcześniej nie widzieli na własne oczy takiej masakry. Nawet jej ojciec, który stał nieopodal w towarzystwie Anvina, Arthfaela i Vidara wydawał się oszołomiony. To wszystko było jak sen.

      Kyra widziała, jak ci dzielni wojownicy przenoszą zdumiony wzrok z nieboskłonu na nią. Tak jakby to ona była odpowiedzialna za ten pogrom, jakby to ona sama była smokiem. W końcu tylko ona mogła go przywołać. Odwróciła wzrok, zakłopotana; nie było dla niej jasne, czy patrzą na nią jak na wojownika czy jak na dziwadło. Być może oni sami nie wiedzieli.

      Kyra wróciła myślami do swej modlitwy w noc Zimowego Księżyca, do swego życzenia, by dowiedzieć się wreszcie, czy naprawdę była wyjątkowa, czy jej moce były prawdziwe. Po tym, co tutaj się dzisiaj stało, po tym starciu, nie miała już co do tego żadnych wątpliwości. Przywołała smoka siłą swojej woli. Czuła to. Nie wiedziała tylko jak to zrobiła. Teraz jednak była już pewna, że nie jest taka, jak inni. I nie mogła przestać myśleć o tym, czy w związku z tym także inne proroctwa były prawdziwe. Czy jej przeznaczeniem było stać się wielkim wojownikiem? Wielkim władcą? Większym nawet niż jej ojciec? Czy naprawdę poprowadzi całe narody do walki? Czy los Escalonu naprawdę był w jej rękach?

      Kyra nie mogła w to uwierzyć. Może Theos przybył tu z własnych pobudek; może pogrom, którego dokonał, nie miał z nią nic wspólnego. W końcu to Pandezjanie go okaleczyli, a to przecież mogła być jego zemsta.

      Kyra nie była już niczego pewna. Krocząc po polu bitwy, gdzie największy wróg jej narodu leżał pokonany w zgliszczach, czując siłę smoka płynącą w swych żyłach, wiedziała, że nie ma rzeczy niemożliwych. Zrozumiała, że nie jest już piętnastoletnią dziewczynką, szukającą uznania w oczach innych ludzi; już nie jest zabawką Lorda Gubernatora, ani żadnego innego mężczyzny; nie jest niczyją własnością, nikt nie miał już prawa zmuszać jej do małżeństwa, wykorzystywać, torturować. Była panią swojego losu. Wojowniczką wśród mężczyzn, której należał się szacunek.

      Kyra brnęła przez morze ciał, by w końcu dotrzeć do jego krańca, do miejsca, gdzie biel śniegu nie była już zbrukana krwią. Stanęła obok ojca, by wraz z nim chłonąć roztaczający się przed nimi widok. Wpatrywali się jak zaczarowani w na wskroś otwarte wrota Argos, miasta, którego mieszkańcy leżeli teraz martwi wśród tych wzgórz. Niesamowite było widzieć, jak ten potężny fort stoi teraz pusty, zupełnie bezbronny. Najlepiej strzeżony bastion Pandezji stał się teraz otwarty dla każdego. Dotąd jego przytłaczająco wysokie mury obronne, wyrzeźbione z grubego kamienia, solidne kraty i tysiące stacjonujących tu żołnierzy Pandezji, wykluczały jakąkolwiek możliwość buntu w społeczeństwie; przejęcie go przez siły Pandezji pozwoliło tym niegodziwcom utrzymać w żelaznym uścisku całą północno-wschodnią część Escalonu.

      Wszyscy razem wyruszyli krętą ścieżką w dół zbocza, w kierunku bram miasta. To był zwycięski marsz wzdłuż drogi usianej ciałami nieszczęśników, ciałami, które wyznaczały krwawy szlak zemsty smoka. To było jak chodzenie po cmentarzysku.

      Kiedy przechodzili przez bramę, Kyra zamarła w progu z trwogi: wewnątrz bowiem ujrzała kolejne tysiące zwęglonych, wciąż tlących się zwłok. Tylko tyle pozostało z posiłków, które jeszcze niedawno wesprzeć miały Gwardię Lorda. Theos nie oszczędził nikogo.

      Gdy wyszli na dziedziniec, uderzyła ich przejmująca cisza, w której pogrążone było Argos. W całym forcie nie było ani śladu żywej duszy. Tak potężne miasto, zupełnie pozbawione teraz życia, robiło niesamowite wrażenie. Wyglądało to tak, jakby Bóg wymiótł życie z tego miasta jednym oddechem.

      Ludzie jej ojca ruszyli naprzód i wtem cały dziedziniec wypełnił się okrzykami podekscytowania. Kyra szybko zrozumiała dlaczego. Cała ziemia zasnuta była drogocenną bronią, jakiej nigdy dotąd nie widziała. Porozrzucane po całym rynku były łupy wojenne: najznakomitsza broń, najtwardsza stal, najlepsze zbroje, wszystko oznaczone Pandezjańskimi emblematami. Wśród tych wszystkich skarbów porozrzucane tu i ówdzie leżały sakiewki ze złotem.

      Co więcej, na drugim krańcu dziedzińca znajdowała się kamienna zbrojownia, której pozostawione w pośpiechu otwarte na oścież drzwi, odsłaniały zgromadzone wewnątrz skarby. Ściany obwieszone były mieczami, halabardami, pikami, toporami, włóczniami i łukami, wykonanymi z najszlachetniejszej stali, jaką do zaoferowania miał świat. Było tu wystarczająco dużo broni by uzbroić połowę Escalonu.

      Wtem dobiegł ją dźwięk rżenia i Kyra odwróciła się, by nieopodal dojrzeć rząd stajni, a w nich całą armię najlepszych koni, którym smok darował życie. Koni było wystarczająco dużo, by ponieść całą armię.

      W oczach ojca Kyra ujrzała płomyk nadziei, którego nie widziała u niego od lat. Dokładnie wiedziała, o czym myślał: Escalon ma szansę się odrodzić.

      Nagle rozległ się ogłuszający pisk i gdy Kyra zadarła w górę głowę, ujrzała majestatyczną postać Theosa, który z rozpostartymi szponami zniżał swój lot nad miastem. Nawet z takiej odległości widziała, jak wlepia w nią swoje żółte, błyszczące ślepia. Nie mogła wręcz oderwać od nich wzroku.

      Theos zanurkował i wylądował tuż za bramą miasta. Kyra wiedziała, że czeka tam na nią. Czuła, jak ją do siebie wzywa.

      Kyrze z przejęcia aż zrobiło się słabo. Poczuła intensywny związek z tym stworzeniem. Nie miała wyboru, musiała