Название | Naznaczona |
---|---|
Автор произведения | Морган Райс |
Жанр | Героическая фантастика |
Серия | Wampirzych Dzienników |
Издательство | Героическая фантастика |
Год выпуска | 0 |
isbn | 9781632918079 |
Poczuła dodającą otuchy dłoń na ramieniu. Odwróciła się i zobaczyła pochylonego Sama.
– Jeździliśmy całą noc – powiedział. – Nigdzie nie ma po niej śladu. Sprawdziliśmy cal po calu całą Drogę 9-tą. Gliny też jej szukają, o wiele większą liczbą samochodów. Jesteśmy wszyscy wyczerpani i nie mamy pojęcia, gdzie ona może być. Może nawet jest w domu i czeka tam na nas.
– Zgadzam się – powiedziała Polly. – Jedźmy do domu. Musimy trochę odpocząć.
Nagle rozległ się głośny dźwięk klaksonu i Caitlin podniosła wzrok. Zobaczyła jadącą na nich ciężarówkę, jako że byli po niewłaściwej stronie drogi.
– CALEB! – krzyknęła Caitlin.
Caleb nagle skręcił gwałtownie i w ostatniej sekundzie zjechał z drogi z powrotem na swój pas, mijając trąbiącą ciężarówkę ledwie o stopę.
Caitlin spojrzała na niego zatrwożona i zobaczyła twarz wykończonego męża i jego nabiegłe krwią oczy.
– Co to było? – spytała.
– Przepraszam – powiedział. – Musiałem przysnąć.
– To nikomu nie wyjdzie na dobre – powiedziała Polly. – Potrzebny jest nam odpoczynek. Musimy wrócić do domu. Wszyscy jesteśmy wycieńczeni.
Caitlin zastanowiła się i w końcu, po dłuższej chwili, skinęła głową.
– W porządku. Zabierz nas do domu.
Caitlin siedziała na kanapie w słońcu i kartkowała album ze zdjęciami Scarlet. Zalewały ją fale napływających licznie wspomnień o Scarlet w różnym wieku. Pocierała fotografie kciukiem, pragnąc ponad wszystko mieć Scarlet teraz przy sobie. Oddałaby wszystko, nawet serce i duszę.
Podniosła wyrwaną stronę z książki, którą wyniosła z biblioteki, tę z opisem pradawnego rytuału, tę, która ocaliłaby Scarlet gdyby tylko Caitlin wróciła w porę, tę, która miała wyleczyć ją z wampiryzmu. Caitlin podarła ją na malutkie kawałeczki i rzuciła na podłogę. Wylądowały obok Ruth, jej wielkiej suki rasy husky, która zaskomlała i zwinęła się w kłębek przy jej boku.
Ta strona, ten rytuał, które kiedyś znaczyły dla Caitlin tak wiele, były teraz bezużyteczne. Scarlet zdążyła już zaspokoić głód i żaden rytuał nie mógł przynieść jej ocalenia.
Caleb, Sam i Polly, którzy siedzieli wraz z nią w pokoju, byli pogrążeni we własnym świecie, leżąc rozparci na kanapie i fotelach, pogrążeni we śnie lub półśnie. Leżeli w nieznośnej ciszy, czekając, kiedy Scarlet przekroczy drzwi – podejrzewając jednakże, że to nigdy nie nastąpi.
Nagle zadzwonił telefon. Caitlin podskoczyła i porwała go trzęsącą się dłonią. Kilka razy upuściła słuchawkę, zanim w końcu podniosła ją i przyłożyła do ucha.
– Halo, halo, halo? – powiedziała. – Scarlet, czy to ty? Scarlet!?
– Proszę pani, tutaj posterunkowy Stinton – odezwał się nagle męski głos.
– Dzwonię, by powiadomić panią, że jak dotąd nie natrafiliśmy na żaden ślad pani córki.
Caitlin poczuła, że pozbawiono jej ostatniej nadziei. Objęła słuchawkę, ściskając ją mocno z rozpaczy.
– Nie przykładacie się wystarczająco – fuknęła.
– Proszę pani, robimy wszystko, co w naszej mocy—
Caitlin nie czekała na resztę jego zdania. Rzuciła słuchawkę na widełki, po czym chwyciła telefon, wielki, połączony linią naziemną, pochodzący jeszcze z lat osiemdziesiątych i wyrwała kabel ze ściany, podniosła go nad głowę i cisnęła na podłogę.
Caleb, Sam i Polly podskoczyli naraz, wybudzeni nagle ze snu i spojrzeli na nią jak na wariatkę.
Caitlin spuściła wzrok na telefon i uzmysłowiła sobie, że może rzeczywiście nią jest.
Wypadła z pokoju, otworzyła drzwi wychodzące na wielką werandę, wyszła na zewnątrz i usiadła na bujanym fotelu. Panował poranny chłód, ale nie przejęła się tym. Popadła w całkowite otępienie.
Objęła się szczelnie rękoma i zaczęła kołysać w chłodnym, listopadowym powietrzu. Obejrzała się na opustoszałą ulicę, która rozciągała się w świetle nowego dnia, nie widząc ani żywej duszy, ani jednego poruszającego się auta, wszystkie domy wciąż spowite były mrokiem. Absolutny spokój. Idealnie cicha, podmiejska uliczka, każdy jeden liść na swoim miejscu, wszystko czyste i takie, jakie miało być. Całkowicie normalne.
Jednakże Caitlin wiedziała, że nic nie jest normalne. Nagle znienawidziła to miejsce, które uwielbiała od lat. Nienawidziła tej ciszy; nienawidziła tego spokoju; nienawidziła tego porządku. Wiele dałaby teraz za chaos, za to, aby ten spokój został zakłócony, za jakieś dźwięki, za ruch, za to, by pojawiła się jej córka.
Scarlet, modliła się, zamknąwszy oczy i rozpłakawszy się, wróć do mnie, dziecino. Proszę, wróć do mnie.
ROZDZIAŁ PIĄTY
Scarlet Paine czuła, że płynie w powietrzu, słysząc trzepot miliona niewielkich skrzydełek tuż przy uszach, czuła, że wznosi się coraz wyżej i wyżej. Obejrzała się i zobaczyła, że dźwiga ją gromada nietoperzy, milion gacków otaczających ją zewsząd, uczepionych jej koszuli, niosących ją w przestworza.
Ulatywała ponad chmury, przez najpiękniejszy świt, jaki kiedykolwiek widziała, chmury rozstępujące się i pierzchające, ciemnopomarańczowe niebo, które zdawało się całe płonąć. Nie rozumiała, co się dzieje, ale z jakiegoś powodu nie odczuwała strachu. Wyczuwała, że dokądś ją zabierają, i kiedy tak piszczały i trzepotały dookoła, unosiły ją pod niebo, czuła, jakby była jedną z nich.
Zanim zdołała pojąć, co się dzieje, nietoperze posadziły ją delikatnie przed największym zamkiem, jaki kiedykolwiek widziała. Miał wiekowe, kamienne mury, a ona stała przed ogromnymi, strzelistymi wrotami. Nietoperze odleciały w dal, znikając, i łopot ich skrzydeł wkrótce ucichł.
Stała przed drzwiami, które powoli otworzyły się. Ze środka wylało się złocistożółte światło i Scarlet poczuła, że przyciąga ją do siebie, zachęca, by weszła.
Przekroczyła próg, minęła światło i weszła do największej komnaty, jaką w życiu widziała. Wewnątrz, stojąc idealnie na baczność, zwrócone twarzami do niej, stały wampiry, armia wampirów ubranych na czarno. Zawisła nad nimi, spoglądając w dół, jakby była ich przywódczynią.
Jak jeden mąż, wznieśli otwarte dłonie i uderzyli się w pierś.
– Powiłaś nasz lud – rozbrzmiały jednym głosem, który odbił się echem od murów. – Powiłaś nasz lud!
Wampiry wydały z siebie potężny okrzyk i w jednej chwili Scarlet wszystko zrozumiała, poczuła, jakby w końcu odnalazła swój dom.
Powieki Scarlet podskoczyły, kiedy obudził ją dźwięk tłuczonego szkła. Zdała sobie sprawę, że leży twarzą do ziemi na betonie, z przyciśniętymi do niego policzkami, zziębnięta i przemoknięta. Zauważyła pełzające w jej kierunku mrówki, położyła dłonie na szorstkim cemencie, usiadła i odgarnęła je od siebie.
Była zziębnięta, obolała, jej szyja i plecy były zesztywniałe od spania w niewygodnej pozycji. Przede wszystkim, była zdezorientowana, wystraszona tym, iż nie poznawała