Название | Krew to włóczęga |
---|---|
Автор произведения | James Ellroy |
Жанр | Полицейские детективы |
Серия | Underworld USA |
Издательство | Полицейские детективы |
Год выпуска | 0 |
isbn | 978-83-8110-914-7 |
– Ile? – spytał Dwight.
– O nieeee. Przykro mi bardzo, ale tym razem nie będzie żadnego wykupu.
– Ile, Buddy? Ty, Woodrell, prokurator i ktokolwiek jeszcze, komu musimy za to zapłacić?
– Nie-e. – Fritsch pokręcił głową. – Nie ma takich. Twój chłopak z tego się nie wyliże.
Dwight pociągnął za swój pierścień.
– Podaj mi sumę. Bądź dla siebie hojny. Dam ci pieniądze i możliwości, żebyś posmarował każdemu innemu.
Fritsch pokręcił głową.
– Nie-e. Nie ma mowy. Przykro mi, Wayne, ale zabiłeś o dwóch szwarców za dużo. Mamy rok sześćdziesiąty ósmy, synu. Czasy, czasy się zmieniają… – zanucił The Times They Are a-Changin’ Boba Dylana.
Dwight się roześmiał. Fritsch się roześmiał.
– Podaj sumę – powiedział Dwight.
– Nie-e. Nie ma takiej jebanej możliwości. Ani ty, ani pan Hoover nie możecie wykupić z tego juniora.
– Jesteś pewien?
– Pewnie, że jestem pewien. Jestem absolutnie i definitywnie cholernie pewny, że tym razem nie ma metki z ceną.
– No to ostatni raz. Tak między nami.
Fritsch palcem dźgnął Dwighta w pierś.
– Tak między nami to nie. Tak między nami to jakiś czas temu zrobiłeś mi przykrość i nic mi więcej nie wciśniesz. Możesz sobie być najlepszym zakapiorem pana Hoovera, ale ja jestem policjantem, odznaczonym weteranem drugiej wojny światowej, i nie zjem już ani trochę gówna rozrzuconego przez jakiegoś fiuta z Indiany, który uważa, że jest twardym gównem, bo chodził do Yale.
Dwight uśmiechnął się i wskazał piersiówkę. Fritsch uśmiechnął się i podał mu ją. Dwight pociągnął wielki łyk i oddał ją. Fritsch uśmiechnął się szeroko i wyciągnął rękę. Rozchyliła mu się marynarka. Dwight wyciągnął mu broń z kabury i wsadził ją pod siedzenie. Fritsch przełknął ślinę. Jego jabłko Adama pod-pod-podskakiwało.
Dwight wyciągnął swoje magnum, otworzył bębenek i wyrzucił pięć nabojów. Fritsch wywrócił oczami – nie dam się nabrać. Dwight obrócił bębenek i zatrzasnął go.
– Blefujesz – powiedział Fritsch.
Dwight przystawił mu lufę do skroni i pociągnął za spust. Kurek uderzył w pustą komorę. Buddy Fritsch naszczał w spodnie. Dwight patrzył, jak plama się poszerza.
– Ile?
– Ochujałeś.
Dwight przystawił mu lufę do skroni i pociągnął za spust. Kurek uderzył w pustą komorę. Buddy Fritsch zaszlochał.
– Ile? – spytał Dwight. Fritsch dalej szlochał. Dwight opuścił szybę. Słyszał blackpowerowe okrzyki i widział podniesione czarne pięści.
– Dwieście – powiedział Fritsch.
– Są twoje – powiedział Dwight.
Wymagało to inicjujących telefonów. Zupełnie jak w styczniu 1957. Zostawił dwa trupy na Merritt Parkway. Pan Hoover go uratował.
Dwight zadzwonił ze swojego pokoju hotelowego.
– Tak? – Po dwóch sygnałach.
– Mówi Dwight Holly, proszę pana.
– Tak? A ten niecierpiący zwłoki temat, który chcesz omówić?
– Wayne Tedrow zabił dwóch czarnych. Potrzebna mi duża suma pieniędzy, żeby to pozamiatać, i byłbym wdzięczny za pańską pomoc.
Pan Hoover zakaszlał.
– A suma?
– Dwieście tysięcy gotówką.
– Junior jest w areszcie?
– Nie, proszę pana.
– A gdzie?
– Przypuszczam, że w domku Wayne’a seniora nad jeziorem Tahoe.
– Czy zwykle tam odpoczywa po zabiciu Murzyna?
– Tak, proszę pana.
– Ogląda w telewizji Soul Train w celu poprawy humoru i odpokutowania grzechów?
– Obstawiałbym raczej, że preparuje jakieś narkotyki, żeby się uspokoić i zasnąć.
Pan Hoover oddychał z trudem.
– Od bardzo dawna do mnie nie dzwoniłeś, Dwight. To chyba był styczeń pięćdziesiątego ósmego.
– Blisko, proszę pana. Pięćdziesiątego siódmego.
– Kwestionujesz jakość mojej pamięci, Dwight?
– Nie, proszę pana.
– To był styczeń pięćdziesiątego ósmego. Na Cross County Parkway dzień był bardzo ciepły jak na tę porę roku.
Tamta noc, oblodzone drogi, Merritt…
– Zgadza się, proszę pana. Zapomniałem. To było tak dawno temu.
– Prześlę fundusze telegraficznie, Dwight. Jestem dla ciebie równie miękki, jak ty dla juniora.
– Dziękuję panu.
– Grapevine Tavern, Dwight. Krążą dziwaczne plotki. BAT nie może tam wisieć wiecznie. W którymś momencie trzeba będzie zdusić to bulwersujące paplanie.
– Rozumiem, proszę pana.
– Dobrej nocy, Dwight.
Zaczął mówić „Dobrej nocy, proszę pana”. Przerwał mu kaszel i odgłos odkładanej słuchawki.
Młody stracił na wadze. Włosy mu się przerzedziły. Więcej się pojawiło siwych wśród brązowych. W ciągu tygodnia stał się wymizerowany.
Dom pogrzebowy pachniał miętą. Dwight poczuł pod miętą zapach płynu balsamującego. Wayne siedział przy trumnie Janice. Trumnie z lśniącego mahoniu. Wieko było zamknięte.
Dwight przysunął sobie krzesło. Wayne spojrzał na niego.
– W środku są jej kije golfowe.
Dwight się uśmiechnął.
– Doceniłaby ten gest.
– Próbowałem go ostrzec.
– Tak właśnie myślałem.
– Miała czterdzieści sześć lat, dziewięć miesięcy i szesnaście dni.
– Jesteś chemikiem. Znasz się na rzeczy.
– Jesteś prawnikiem. Powiedz mi, o co w tym chodzi.
– Sprawa wyciszona – odparł Dwight. – Zwróciłem się do pana Hoovera. Gdybym zwrócił się do Carlosa, domyśliłby się, co się stało. Wszyscy się dowiedzą prędzej czy później, lepiej więc wracaj do gry.
Wayne wstał i obszedł trumnę. Zawahał się i przesunął palcem po słoju.
– Ciągle mamy Grapevine – powiedział Dwight.
– Rozumiem – powiedział Wayne.
17
(Los Angeles, 19.08.1968)
– Podoba mi się twoja mucha i twoja fryzura – powiedział Scotty Bennett.
Crutch