Zew nicości. Maxime Chattam

Читать онлайн.
Название Zew nicości
Автор произведения Maxime Chattam
Жанр Триллеры
Серия Ludivine Vancker
Издательство Триллеры
Год выпуска 0
isbn 978-83-8110-945-1



Скачать книгу

pytania nieco wybiły Ludivine z rytmu.

      – Yyy… nie, w tej chwili nic nie wskazuje na to, żeby to była ich działka. Ma pan z nimi jakiś problem?

      – Żadnego, ale chciałbym, żeby nasze poczynania nie pojawiały się na radarach, póki nie ma powodów do niepokoju. Dzięki temu będę miał wolną rękę.

      Ludivine nie bardzo rozumiała, co chciał przez to powiedzieć, ciągnęła więc:

      – Prokurator nie zezwolił na wykonanie badań DNA wszystkich próbek zebranych na terenie wokół ciała, nie ma na to budżetu. Zwłaszcza że jest przekonany, tak to przynajmniej wygląda, że chodzi o jakiegoś ćpuna. Zgodzi się na kilka analiz, jeśli dobrze uzasadnię prośbę, ale ponieważ nie mam zbyt wielu asów w rękawie, nie chcę ich głupio zmarnować, więc trochę z tym poczekam. Kiedy sprawa utraci status pilnej, kontrolę przejmie sędzia i to on zdecyduje, co robimy, a czego nie, jednak to dopiero za dwa tygodnie. A zainicjowanie całej procedury też trwa. Oczywiście nie będziemy w tym czasie siedzieć z założonymi rękami. Skoncentrujemy się na logowaniach komórek Brachów. Poprosiłam o sprawdzenie, czy w sektorze, w którym znaleziono zwłoki, albo chociaż w pobliżu dróg dojazdowych znajdują się kamery, ale nie robię sobie wielkich nadziei. Nie wiem, jak to u was działa, jednak gdyby mógł pan dać naszemu prokuratorowi do zrozumienia, że nie pogardzimy odrobiną dodatkowych funduszy…

      – Chyba się nie zrozumieliśmy: z punktu widzenia prokuratora to pani sprawa, mnie tu w ogóle nie ma.

      Ludivine wytrzeszczyła oczy.

      – To znaczy? Pod względem prawnym…

      – Jak przyjdzie co do czego, prokuratura się o mnie dowie, ale DGSI działa inaczej niż wy. Nie muszę legalizować swoich poczynań, prosić urzędnika sądowego o pozwolenie, gdy natrafię na coś ciekawego. Ze względu na bezpieczeństwo narodowe sam o wszystkim decyduję. Dopóki nie uznam, że do akcji powinien wkroczyć wymiar sprawiedliwości, pracuję swobodnie we własnym kąciku, nie odwołując się do sędziego. Operuję w ścisłej tajemnicy, tak jest szybciej i skuteczniej. Zdaję sprawę wyłącznie przed bezpośrednimi przełożonymi. To dlatego wolałbym, żeby prokurator nie wiedział o mojej obecności i nie musiał usprawiedliwiać jej w świetle prawa, chyba że w ostateczności, bo kiedy zostanę wmieszany w tę sprawę, wszystko się skomplikuje. Proszę zrozumieć, że DGSI zwykle odwala robotę samodzielnie, a urzędników informujemy tylko w przypadku, gdy trzeba zatwierdzić aresztowanie, a więc gdy rusza machina sądowa. Krótko mówiąc: gdy nasze sekretne dochodzenie wychodzi na jaw, sprawa już nas nie dotyczy, podlega systemowi sprawiedliwości, a my znikamy.

      Ludivine wolno skinęła głową, jakby chciała ogarnąć rozumem wszystkie związane z tym implikacje.

      – Przyjęłam do wiadomości. Ale ja muszę trzymać się ściśle określonych ram prawnych i odpowiadam za swoje poczynania przed urzędnikiem sądowym, więc niech się pan nie spodziewa, że wykroczę poza nie, zgoda?

      – Oczywiście.

      Szli spacerem i posiłek skończyli w samym sercu uładzonego lasku rosnącego we wschodniej części stolicy, aż w końcu Marc oparł się łokciami o poręcz mostu zawieszonego nad głębokim parowem, gdzie biegły stare tory kolejowe, obecnie porzucone na pastwę wysokiej trawy i bluszczu. Ludivine rozpoznała fragment Petite Ceinture, zabytkowej linii kolejowej okalającej Paryż, której większa część przestała być używana w latach trzydziestych ubiegłego wieku. Wtedy zdała sobie sprawę, że Tallec od początku doskonale wiedział, dokąd ją prowadzi.

      – Proszę udawać, że jesteśmy parą – rzucił teraz.

      – Słucham?

      – Niech pani stanie koło mnie. Spokojna głowa, nie musimy się silić na czułości, ale to będzie mniej podejrzane.

      Ludivine, ostrożna, lecz zaciekawiona, usłuchała i również oparła się o barierkę, niemal przyklejona do boku agenta służb wywiadowczych.

      – Od początku wiedział pan, gdzie wylądujemy, więc co takiego mam tu zobaczyć? – spytała cicho.

      – Jesteśmy trochę przed czasem, ale wkrótce się zacznie.

      Ludivine pojęła, że spektakl ma się rozegrać w parowie, wobec czego przeczesała go wzrokiem w poszukiwaniu najdrobniejszej anomalii. Miejsce przypominało tamto, w którym znaleziono trupa Laurenta Bracha, tyle że tutaj królowała tryumfująca roślinność. Tory kolejowe z dala od cywilizacji, tunel, w pobliżu żadnych albo prawie żadnych świadków… Czy powinna stwierdzić jakąś analogię?

      Człowiek w szarej bluzie pojawił się pod mostem i ruszył dalej wzdłuż muru, zatrzymał się dopiero przed wlotem tunelu, skąd wynurzyły się trzy kolejne postacie w sportowych strojach. Mężczyźni mieli kaptury, które częściowo skrywały ich twarze, ale Ludivine bez trudu poznała, że są poniżej trzydziestki. Dwaj inni przeleźli przez pociętą siatkę ogradzającą park i jakoś zeszli po stromym zboczu na dno wąwozu, by dołączyć do kolegów. Chwilę rozmawiali, a potem utworzyli krąg i zaczęli się rozgrzewać, wykonując serię ćwiczeń.

      – Kto to? – spytała Ludivine.

      – Młodzi ludzie z okolicy.

      – Tego się domyśliłam. Ale co tu robią?

      – Przygotowują się. Wszyscy mają u nas kartoteki. Wszyscy nawołują do powrotu do islamu przodków i stosowania zasad szariatu. Działania prowadzone przez Państwo Islamskie uważają za walkę uciśnionych towarzyszy. Większość z nich chciałaby do nich dołączyć. I może to zrobią, jeśli im się uda.

      – I pozostają na wolności?

      – Uważają na to, co mówią publicznie. A dopóki coś się nie zmieni, spotykanie się w szóstkę w parku na małą sesję ćwiczeń fizycznych nie jest zabronione.

      – Popieranie Państwa Islamskiego to niewystarczający powód do aresztowania?

      – W ciągu ostatnich lat rozbito wiele podobnych komórek, przewinęło się przez nie paru znanych terrorystów. Ale ci chłopcy uczą się na błędach starszych kolegów. Pilnują się, kiedy publikują coś w Internecie, nie uprawiają nadmiernego prozelityzmu na ulicach, prawie o niczym nie piszą w SMS-ach, krótko mówiąc, wiedzą, że jesteśmy blisko… No właśnie, a skoro o tym mowa…

      Mierzący ponad metr osiemdziesiąt czarnoskóry mężczyzna o wyglądzie przywódcy odwrócił głowę w stronę mostu i bacznie przyglądał się zamyślonej parze. Marc Tallec natychmiast otoczył Ludivine ramieniem i złożył pocałunek na jej czole.

      – Proszę tego nie traktować osobiście – wymamrotał – chcę tylko dodać odrobiny autentyzmu naszej przykrywce.

      – Więc niech pan będzie bardziej wiarygodny – odparła Ludivine, posyłając mu wystudiowany uśmiech, po czym pocałowała go prosto w usta.

      Gdy odsunęła wargi, z twarzy Marca Talleca nie dało się nic wyczytać, ale po jego oczach poznała, że jest zaskoczony, może nawet zbity z tropu, i odczuła niejaką dumę, że zyskała nad nim drobną przewagę, choćby tymczasowo. Każdy ma swoje sposoby – pomyślała z nutką buntowniczości – i akurat w tej grze, wierz mi, kolego, nie wiesz, z kim zadzierasz. Nie należała do osób, które szybko wymiękają, wręcz przeciwnie, jeśli dzięki temu mogła pokazać swoją prawdziwą naturę. Niełatwo było zrobić wrażenie na Ludivine Vancker, a jeśli sama chciała nadawać ton, wiedziała, po jakie środki sięgnąć.

      Wysoki czarnoskóry chłopak dalej prowadził trening, uczestnicy dobrali się w pary i wykonywali ćwiczenia z walki wręcz. Dźwignie, serie kopnięć i uderzeń, hartowanie ciała przez przyjmowanie licznych ciosów na przedramiona lub golenie i tak dalej…

      – Nie