Hannibal. Thomas Harris

Читать онлайн.
Название Hannibal
Автор произведения Thomas Harris
Жанр Ужасы и Мистика
Серия Hannibal Lecter
Издательство Ужасы и Мистика
Год выпуска 0
isbn 978-83-8110-911-6



Скачать книгу

się jej przyglądali, ale nie zaczepili jej, bo była z Barneyem. Natychmiast zauważyłaby, gdyby coś wystawało z okna samochodu. Zachowywała czujność, wiedziała, że Cripowie chcą się na niej zemścić. Na zwykłe pożeranie jej wzrokiem nie mogła nic poradzić.

      Gdy przekroczyli próg kawiarni, furgonetka wjechała tyłem w boczną uliczkę, zawróciła i odjechała tą samą drogą.

      Musieli poczekać, aż zwolni się miejsce w zatłoczonym lokalu. Kelner wydzierał się w hindi do kucharza, który obracał mięso długimi szczypcami z poczuciem winy wypisanym na twarzy.

      – Zjedzmy coś – zaproponowała Starling, gdy wreszcie usiedli. – Stawia FBI. Jak leci, Barney?

      – Na robotę nie narzekam.

      – Co robisz?

      – Jestem sanitariuszem w szpitalu.

      – Myślałam, że do tej pory zostałeś już dyplomowanym pielęgniarzem, może nawet po studiach.

      Barney wzruszył ramionami i sięgnął po śmietankę. Zerknął na Starling.

      – Wyrzucą panią za śmierć Eveldy?

      – Zobaczymy. Znałeś ją?

      – Widziałem ją tylko raz, gdy przywieźli do nas jej męża, Dijona. Nie żył już, wykrwawił się na śmierć, zanim wpakowali go do karetki. Gdy znalazł się u nas, był już zimny. Nie chciała go puścić, wszczęła bójkę z pielęgniarkami. Musiałem… no wie pani… Piękna kobieta, i silna. Nie przywieźli jej po…

      – Nie, stwierdzono zgon na miejscu.

      – Tak też myślałem.

      – Barney, gdy przekazałeś doktora Lectera policjantom z Tennessee…

      – Nie odnosili się do niego uprzejmie.

      – Gdy…

      – A teraz wszyscy nie żyją.

      – Tak. Jego strażnikom udało się pozostać przy życiu tylko przez trzy dni. A ty opiekowałeś się doktorem Lecterem osiem lat.

      – Właściwie sześć. Gdy przyszedłem do pracy, już tam był.

      – Jak ci się to udało? Wybacz mi to pytanie, ale jak udało ci się przy nim przetrwać? Przecież nie chodziło tylko o uprzejmość.

      Barney spojrzał na swoje odbicie w łyżce. Najpierw po stronie wypukłej, a później wklęsłej. Zamyślił się.

      – Doktor Lecter miał nienaganne maniery. To nie było wymuszone, tylko swobodne i eleganckie. Uczestniczyłem w kilku kursach korespondencyjnych, a on dzielił się ze mną swoją wiedzą. To nie znaczy, że nie zabiłby mnie, gdyby nadarzyła się taka okazja: jedna cecha charakteru nie wyklucza innych. Mogą współistnieć ze sobą, te dobre i te potworne. Sokrates wyraził to dużo lepiej. Na oddziale pod intensywnym nadzorem nigdy nie można o tym zapominać. Wtedy nic ci się nie stanie. Doktor Lecter być może żałował, że odkrył przede mną Sokratesa.

      Dla Barneya spotkanie z Sokratesem było świeżym i bardzo głębokim doświadczeniem.

      – Nigdy nie rozmawialiśmy o środkach bezpieczeństwa – mówił. – Nawet gdy musiałem pozbawić go korespondencji lub ograniczyć swobodę ruchów, nie odbierał tego osobiście.

      – Często rozmawiałeś z doktorem Lecterem?

      – Bywało, że nie odzywał się całymi miesiącami, ale czasem rozmawialiśmy późno w nocy, gdy ustawały krzyki. Te korespondencyjne kursy nic mi nie dawały, a on odkrywał przede mną nowe światy, dosłownie: Swetoniusz, Gibbon. – Barney podniósł kubek. Na zewnętrznej stronie dłoni miał pomarańczową smugę betadyny na świeżym zadrapaniu.

      – Czy po jego ucieczce nie bałeś się, że cię zabije?

      Barney pokręcił wielką głową.

      – Kiedyś mi powiedział, że gdy tylko jest to „wykonalne”, woli zjadać „pasące się ludzkie bydło”, jak ich nazywał. – Barney się roześmiał. Rzadki widok. Miał małe, dziecięce zęby, a jego rozbawienie wydawało się nieco absurdalne, jak radość dziecka, gdy wypluwa papkę na twarz strojącego miny wujka.

      Starling pomyślała, że Barney chyba zbyt długo przebywał wśród wariatów.

      – Nigdy nie czuła pani… strachu po tym, jak zwiał? Nie bała się pani, że panią zabije? – zapytał Barney.

      – Nie.

      – Dlaczego?

      – Powiedział, że tego nie zrobi.

      Odpowiedź, o dziwo, usatysfakcjonowała oboje.

      Kelner przyniósł zamówione jajka. Byli głodni i przez kilka minut jedli z apetytem. W końcu Clarice się odezwała:

      – Kiedy przeniesiono doktora Lectera do Memphis, poprosiłam cię o rysunki z jego celi i dałeś mi je. Co się stało z resztą – z książkami, papierami? W szpitalu nie ma nawet jego dokumentów medycznych.

      – Było wielkie zamieszanie. – Barney przerwał, uderzając lekko solniczką o dłoń. – No wie pani, w szpitalu. Zostałem zwolniony, mnóstwo ludzi straciło pracę, rzeczy po prostu się pogubiły. Nie wiadomo…

      – Co mówisz? – przerwała Starling. – Nie zrozumiałam, co mówiłeś, taki tu hałas. Wczoraj dowiedziałam się, że podpisany przez doktora Lectera i uzupełniony jego notatkami egzemplarz Grand dictionnaire de cuisine Aleksandra Dumasa ojca pojawił się na aukcji w Nowym Jorku dwa lata temu. Został sprzedany prywatnemu kolekcjonerowi za szesnaście tysięcy dolarów. Osoba, która sprzedawała książkę, podpisała się na potwierdzeniu własności imieniem i nazwiskiem „Cary Phlox”. Znasz go, Barney? Mam nadzieję, że tak, bo ten sam charakter pisma znalazłam na twoim podaniu o przyjęcie do pracy w szpitalu, choć jest podpisane „Barney”. Tym samym charakterem wypełniono też twój formularz podatkowy. Przepraszam, ale nie usłyszałam, co mówiłeś na początku. Możesz powtórzyć? Ile dostałeś za książkę, Barney?

      – Około dziesięciu tysięcy – odparł Barney, patrząc jej prosto w oczy.

      Starling pokiwała głową.

      – Rachunek wystawiono na piętnaście. Ile zgarnąłeś za wywiad dla „National Tattler” po ucieczce doktora Lectera?

      – Piętnaście tysięcy.

      – Nieźle. Sam wymyśliłeś wszystkie te brednie, które im naopowiadałeś?

      – Wiedziałem, że doktor Lecter nie miałby nic przeciwko temu. Byłby zawiedziony, gdybym nie zrobił ich w konia.

      – Zanim przyjęto cię do szpitala w Baltimore, doktor Lecter zaatakował pielęgniarkę, prawda?

      – Tak.

      – Miał wybity bark.

      – Tak słyszałem.

      – Zrobiono prześwietlenie?

      – Prawdopodobnie.

      – Potrzebuję tego zdjęcia.

      – Hmm.

      – Dowiedziałam się, że autografy Lectera dzielą się na dwie grupy: te sprzed uwięzienia, gdy używał pióra, i z okresu szpitalnego, gdy pisał kredką lub flamastrem. Kredka warta jest więcej, ale pewnie już o tym wiesz. Sądzę, Barney, że trzymasz wszystko u siebie i zamierzasz stopniowo wyprzedawać te skarby kolekcjonerom.

      Barney wzruszył ramionami. Nic nie powiedział.

      – Pewnie czekasz, aż znów zrobi się o nim głośno. Czego ty chcesz, człowieku?

      – Chcę przed śmiercią obejrzeć wszystkie obrazy Vermeera.

      – Chyba