Podczas procesu organizatorów afery podsłuchowej zeznający oficer CBŚP Mariusz P. opowiedział11, w jakich okolicznościach doszło między innymi do objęcia „opieką” Łukasza N. Po otrzymaniu polecenia od Derlatki pojechali z drugim funkcjonariuszem do mieszkania „kelnera”, który mieszkał wówczas dosłownie kilka kroków od Sowy, na cichym osiedlu nowych bloków na warszawskich Siekierkach.
Policjanci nie powiedzieli N., że jego życie może być zagrożone, ale zapytali go, czy nie czuje się zagrożony w związku z tym, co piszą o nim media w kontekście afery. Menedżer nie wpuścił ich do mieszkania, rzekomo z obawy, że ktoś podszywa się pod policjantów. Powiedział, że czuje się zagrożony, bo „wiele osób za nim jeździ”, a ktoś nawet dzień wcześniej zajechał mu drogę, gdy prowadził samochód. N. miał nawet twierdzić, że gdyby policja przyszła do niego godzinę później, to powiesiłby się, bo „był mocno zestresowany” i „został z tym wszystkim sam”.
Jak zeznał Mariusz P., 40 minut po jego wizycie u N. ten przyszedł „roztrzęsiony” do KGP, mówiąc, że „chce się przyznać do wszystkiego”, czyli do nagrywania polityków razem z drugim kelnerem, Konradem Lasotą, na zlecenie Falenty. Miał za to otrzymać na początek, czyli w wakacje 2013 r. 20 tys. zł, a potem co miesiąc 10 tys., z czego 2,5 tys. przekazywał Lasocie (przy okazji go oszukując, bo miał mu dawać połowę).
Łukasz N. powiedział policjantom, że jest obserwowany i zastraszany. Mówił ogólnie o jakichś ochroniarzach, ale nie wspomniał, kto dokładnie miałby mu grozić i go obserwować. Twierdził, że bał się biznesmenów, których nagrywał, oraz Marka Falenty, który mógłby chcieć wziąć na nim odwet. Czy tak rzeczywiście było, raczej się nie dowiemy. Jeśli ktokolwiek ma tę wiedzę, to tylko policja. Nie wiemy nawet, jak CBŚP oceniło wiarygodność słów Łukasza N.
Jednak osoby dobrze znające Falentę kategorycznie zaprzeczają, by był do czegoś podobnego zdolny. Określają go jako osobę przebiegłą, zdolną do nadużyć, nawet oszustw, ale nie do fizycznego atakowania przeciwników. Poza tym wszyscy przyznają, że Falenta nie grzeszy odwagą. – To typ „pana Bu”. Jak przed takim kimś staniesz i krzykniesz „bu!”, to on bierze nogi za pas. Trochę jak wystraszone dziecko – mówi jedna z osób, która go poznała. – To nie jest człowiek, który jak będzie trzeba, to wstanie i będzie się bił.
Łukasz N. był bardzo zainteresowany tym, co policja może mu zaoferować. „Odpowiedziałem: »dużą koronę«, »małą koronę« oraz czynności ochronne” – mówił naczelnik P. przed sądem [„duża korona” w policyjnym slangu oznacza świadka koronnego, „mała korona” zaś – małego świadka koronnego – przyp. red.]. N. na to przystał i zaczął zeznawać, bo – jak stwierdził – chciał „przyznać się do wszystkiego, ponieważ nagrywał nie tylko to, co było publikowane w mediach, i jest to tzw. bomba”. Dodał też zastanawiające słowa, że „trzeba ratować ten kraj”.
Wróćmy jednak do zeznań, które złożył w sądzie Mariusz P. Było to jesienią 2016 r., a więc już po wygranych przez PiS wyborach i głębokich zmianach, które nowa władza dokonała w służbach. Ten kontekst w jakiś sposób tłumaczy jego „szczerość”, a przede wszystkim jego punkt widzenia na to, dlaczego policja „weszła w szkodę” ABW. „Poprawialiśmy po nich czynności”. I dalej: „podeszliśmy do N. po ludzku; jesteśmy w tym dobrzy”. Zastanawiać może szczególnie pierwsze zdanie. Świadczy ono nie tylko o rywalizacji między służbami, co jest zrozumiałe – wszystkie ważniejsze służby na świecie rywalizują przede wszystkim ze swoimi krajowymi konkurentami, wystarczy wymienić brytyjskie MI5 i MI6 czy rosyjskie FSB i GRU. Rzadko jednak zdarza się taka, która nie tyle otwarcie się do tego przyzna, ile oficjalnie podważy umiejętności drugiej. To kolejny dowód na to, że w tej sprawie służby bardziej rywalizowały ze sobą, nie dzieląc się ustaleniami, niż współpracowały.
Ta wypowiedź w połączeniu ze słowami o „podejściu po ludzku do N.” i objęciem ochroną może jeszcze świadczyć o jednym – że CBŚP niejako „przejęło” go na własność, co więcej – rozpięło nad N. szczelny parasol, który nie tylko ochronił go przed zagrożeniami, lecz także zapewnił swoistą nietykalność. Policja, „prowadząc” go, narzuciła jego punkt widzenia na sprawę, który wyraźnie pobrzmiewa w jego zeznaniach. On zaś, jako główny świadek oskarżenia, mówił wyłącznie o motywacji „biznesowo-finansowej”, co prokuratura „kupiła”, i trzyma się jej konsekwentnie do dziś, pomijając inne wątki – prowadzące do ludzi PiS i rosyjskich służb. Moi rozmówcy z ABW pamiętają tyle, że Centralne Biuro Śledcze bardzo szybko odcięło „abwerę” od Łukasza N. Tak menedżer z restauracji o rosyjskich powiązaniach – o których będzie jeszcze mowa – został głównym informatorem CBŚP w sprawie podsłuchowej i głównym świadkiem oskarżenia, który pogrążył Falentę. Dzięki temu uniknął zresztą odpowiedzialności, a precyzyjniej – sąd zastosował wobec niego, jako tzw. małego świadka koronnego, nadzwyczajne złagodzenie kary.
Jest jeszcze jedna kwestia dotycząca kontaktów N. z CBŚP, która do dziś nie została wyjaśniona – tajemnicza rozmowa poprzedzająca złożenie zeznań przez „kelnera”. Od kilku źródeł słyszałem, że do takiej rozmowy doszło, ale kim był ów tajemniczy ktoś, kto instruował Łukasza N. siedzącego w samochodzie ABW? Odpowiedzi na to pytanie nie udało mi się znaleźć.
W aktach sprawy zachowała się notatka sporządzona przez oficerów ABW przeszukujących Łukasza N. po zatrzymaniu w Asia Tasty 18 czerwca. Wynika z niej, że przy „kelnerze” znaleźli kartkę, na której zapisane było imię i nazwisko Roberta Oliwy. Prawnik, który oprócz tego, że jest mężem byłej członkini rady nadzorczej HAWE i prezes PGNiG, prowadzi kancelarię zajmującą się m.in. doradztwem podatkowym. Z jej usług korzystać miała firma Falenty SkładyWęgla.pl, któremu zresztą sam Oliwa za pośrednictwem żony zaproponował swe usługi. Oferta została przyjęta i prawnicy z kancelarii przez jakiś czas obsługiwali Składy. Nie ma w tym nic dziwnego – Grażyna Piotrowska-Oliwa znała Falentę, bo w latach 2013–2014 zasiadała w radach nadzorczych jego spółek: HAWE oraz zależnej od niej Mediatel. Trafiła tam na prośbę Tomasza Misiaka, byłego senatora PO i współwłaściciela firmy Work Service, który był w radach tych samych spółek Falenty, choć trafił tam wcześniej. Do rady HAWE wszedł na początku 2012 r., Piotrowska-Oliwa zaś prawie dwa lata później, czyli pod koniec 2013 r. Tuż po wybuchu afery oboje mniej więcej w tym samym czasie zrezygnowali z tych funkcji.
I jeszcze coś: czy szum wokół sprawy mógł aż tak mocno wpłynąć na Łukasza N., że ten planował samobójstwo? Faktem jest, że kilka lat wcześniej leczył się psychiatrycznie, pod wpływem całej sytuacji dawne przypadłości mogły się odezwać z nową siłą. Dlaczego jednak nie pękł w ABW? Nie powiedział tam, że „bardzo boi się o swoje życie”, że „od kilku dni jeżdżą za nim jacyś ludzie”, przez których „jest śledzony”? Przecież już w momencie, gdy był zatrzymywany przez ABW, afera taśmowa od czterech dni rozgrzewała kraj do czerwoności. N. mówił zaś o ludziach, którzy mogliby go „nawet zabić”, i wymieniał „ludzi wielkiego biznesu”, którzy spotykali się w Sowie. Tyle tylko, że akurat Jana Kulczyka, Leszka Czarneckiego, Zbigniewa Jakubasa, Mateusza Morawieckiego (wówczas prezesa banku BZ WBK) czy nawet Józefa Wojciechowskiego, szefa JW Construction, trudno byłoby podejrzewać o takie zamiary. Nagrani zostali – jak stwierdził N. jako jedni z pierwszych – podobnie jak Tomasz Misiak, a także Grażyna Piotrowska-Oliwa i jej mąż, ale nagrania tych ostatnich nie wypłynęły.
Jednak
11