Hajmdal. Tom 1. Początek podróży. Dariusz Domagalski

Читать онлайн.
Название Hajmdal. Tom 1. Początek podróży
Автор произведения Dariusz Domagalski
Жанр Зарубежная фантастика
Серия
Издательство Зарубежная фантастика
Год выпуска 0
isbn 978-83-65661-61-6



Скачать книгу

cecf17ad00a.jpg" alt="Okładka"/>

      Warszawa 2018

      Copyright © by Dariusz Domagalski

      All rights reserved

      Copyright © by Drageus Publishing House Sp. z o.o.,

      Warszawa

      Projekt okładki: Tomasz Maroński

      Redakcja: Rafał Dębski

      Korekta: Agnieszka Pawlikowska

      Skład i łamanie: Ewa Jurecka

      Opracowanie e-wydania:

      Książka ani żadna jej część nie może być kopiowana w urządzeniach przetwarzania danych ani w jakikolwiek inny sposób reprodukowana czy odczytywana w środkach publicznego przekazu bez pisemnej zgody wydawcy.

      Utwór niniejszy jest dziełem fikcyjnym i stanowi produkt wyobraźni Autora. Wszelkie podobieństwo do prawdziwych postaci i zdarzeń jest przypadkowe.

      Wydawca:

      Drageus Publishing House Sp. z o.o.

      ul. Kopernika 5/L6

      00-367 Warszawa

      e-mail: [email protected]

       www.drageus.com

      ISBN EPUB: 978-83-65661-61-6

      ISBN MOBI: 978-83-65661-62-3

      Mojej matce, Alicji

      SYSTEM GLIESE 411

      PIRACKA FREGATA „ZULFIKAR”

      Mostek „Zulfikara” przypominał przedsionek piekła. Światła awaryjne nieustannie migotały, zalewając pomieszczenie ciemnoszkarłatnym blaskiem. Wszędzie unosił się gryzący dym, iskry szaleńczo tańczyły na kablach zwisających z sufitu, opary spalonej elektroniki drażniły nozdrza, a potępieńcze wycie alarmu bojowego zagłuszało jęki rannych i umierających. Z obsady mostka, liczącej trzynaście osób, na nogach trzymało się zaledwie pięć.

      Mężczyzna o ciemnej karnacji, siedzący w fotelu dowódcy, spoglądał na to wszystko ze zgrozą. Ragheb wielokrotnie otarł się o śmierć. W pirackim fachu o to nietrudno. Przez dwadzieścia lat wyzywał los, uczestnicząc w korsarskich rajdach, szalonych i zazwyczaj nielegalnych przedsięwzięciach, kosmicznych awanturach oraz gangsterskich porachunkach. Zawsze wychodził z nich obronną ręką. Tym razem jednak instynkt podpowiadał mu, że się z tego nie wywinie i zginie w systemie Gliese 411. Na ironię zakrawał fakt, że stanie się to w momencie, kiedy właśnie zerwał z przestępczym procederem.

      Ragheb przeniósł spojrzenie na główny hologram taktyczny. Obraz falował i drżał, ale dało się na nim dojrzeć wizualizowane sylwetki trzech velmeńskich krążowników, osaczających „Zulfikara”. Na razie ostrzeliwali ich z dział pościgowych, ale mężczyzna wiedział, że wystarczy jedna dobrze wymierzona salwa burtowa, żeby fregata zamieniła się w kulę ognia. Nie mógł do tego dopuścić. Za bardzo kochał tę łajbę.

      − Sternik, zwrot na bakburtę o sto trzydzieści stopni – rozkazał.

      − Tak jest – odpowiedziała płomiennowłosa kobieta o roziskrzonych zielenią oczach. Nazywała się Eliza Booth i jeszcze do niedawna siała postrach wśród ushakijskich kupców. Dowodziła korwetą o nazwie „Krwawa Królowa” i grasowała na najczęściej uczęszczanych szlakach handlowych Galaktyki. Wyznaczono za jej głowę sowitą nagrodę, ale jeszcze nie znalazł się śmiałek, który by się na nią połakomił. Booth sprzedała korwetę i zaciągnęła się do załogi „Zulfikara”, gdy tylko dowiedziała się o planach Ragheba. I teraz posłusznie wykonywała jego polecenia.

      Kobieta wybrała odpowiednie sekwencje na pulpicie sterowniczym. Silniki manewrowe pracowały na pełnych obrotach, kompensatory stabilizowały grawitację, gdy „Zulfikar” wykonywał zwrot ciasny niczym pętla wisielca. Pozostała przy życiu załoga mostka z napięciem wpatrywała się w hologram.

      Udało się! Okręt wymanewrował dwa krążowniki, pozostawiając je daleko w tyle. Niełatwo będzie im dogonić szybką fregatę. Ale pozostał trzeci z okrętów nieprzyjaciela, który teraz wyrósł tuż przed ich nosem.

      Ragheb przeniósł spojrzenie na ekran wizualny i jęknął. Kamery wychwyciły charakterystyczny, klinowaty kształt kadłuba velmeńskiego krążownika, ustawiającego się sterburtą. Wydawał istnym Goliatem przy niewielkiej korwecie.

      Mężczyzna zdawał sobie sprawę, że „Zulfikar” nie jest w stanie wyrządzić wrogiemu okrętowi żadnej krzywdy. Uzbrojenie fregaty nadawało się jedynie do zastraszania załóg samotnych frachtowców, ostrzelania eskorty konwoju i starć z dozorowcami patrolującymi szlaki handlowe. Na pewno nie do toczenia bitwy z jednostką liniową.

      Ragheb nabył okręt po okazyjnej cenie w jednej z przygranicznych satrapii Imperium Teegardeańskiego, gdy wojsko przenosiło do demobilu zużyte jednostki i zastępowało je nowoczesnymi korwetami patrolowymi.

      Pierwsze, co zrobił, to pozbył się wyrzutni rakiet. Nie były mu potrzebne. Przede wszystkim dlatego, że pociski były zbyt drogie. Ponadto broń okazywała się zupełnie niepraktyczna w pirackim fachu. Po ostrzale rakietowym z frachtowców nie pozostawało praktycznie nic, a przecież chodziło o to, żeby wejść w posiadanie cennego ładunku.

      Ragheb zrezygnował również z czterech ciężkich baterii laserowych dalekiego zasięgu, żeby zyskać na zwrotności. Zamontował za to mocniejsze silniki, które czyniły z „Zulfikara” jedną z najszybszych jednostek tej klasy w całej Galaktyce.

      Okręt posiadał długi, wąski kadłub, opancerzony w newralgicznych miejscach. Na rufie, tuż przed sekcją silnikową, po obu stronach doczepiono wysięgniki prowadzące do dwóch wieżyczek z modułami uzbrojenia. Przez to okręt przypominał wyglądem miecz. Miecz Proroka.

      Ragheb nigdy nie był religijny. Nie wierzył w żadnych bogów, a tym bardziej w życie po śmierci. Uważał, że po drugiej stronie nie ma nic i dlatego czas spędzony na tym świecie należy wykorzystać najlepiej, jak się da. Starał się żyć chwilą.

      Wychował się jednak w rodzinie, która kultywowała dawne, ziemskie tradycje, mimo tego, że od pokoleń mieszkała w Imperium Teegardeańskim. Wmawiał sobie, że nazwał swój okręt mianem mitycznego miecza Mahometa, żeby oddać cześć przodkom, ale prawda była zupełnie inna. Tak naprawdę tliła się w nim jeszcze iskierka wiary i nadziei. Gdyby nie ona, nie porzuciłby dotychczasowego życia i nie zdecydował na lot do systemu Epsilon Eridani w pogoni za mrzonkami.

      Z zamyślenia wyrwał go głos oficera taktycznego, który nawet nie siląc się na spokój, krzyczał ile tchu w płucach:

      − Krążownik rozpoczął namierzanie!

      − Manewry unikowe! – rozkazał Ragheb.

      Fregata natychmiast wykonała serię zwrotów, uciekając spod salwy ciężkich dział laserowych. „Zulfikar” był na tyle małą jednostką, że udawało mu się przemykać pomiędzy wiązkami. Ragheb obawiał się, że nawet jedno trafienie mogłoby rozerwać kadłub na strzępy. Fregata posiadała marne osłony energetyczne.

      Nagły wstrząs targnął okrętem. Ponownie zawył alarm. „Zulfikar” momentalnie zwolnił.

      − Melduj! – Ragheb zwrócił się do oficera kontroli uszkodzeń.

      − Fatalnie to wygląda, kapitanie – odparł ten, spoglądając na wyświetlacz. – Poważne przebicie kadłuba w części magazynowej i siłowni. System uzbrojenia i kierowania ogniem wyłączony z działania.