Название | Iskry Czasoświatu |
---|---|
Автор произведения | Krzysztof Bonk |
Жанр | Зарубежная фантастика |
Серия | |
Издательство | Зарубежная фантастика |
Год выпуска | 0 |
isbn | 978-83-7853-440-2 |
Strona redakcyjna
Redakcja i korekta: Dawid Wiktorski
Projekt okładki: Agnieszka Radzięda
Konwersja wydania elektronicznego: Tomasz Semmler | e-freelance.pl
ISBN wydania elektronicznego: 978-83-7853-440-2
Wydawnictwo: self-publishing
Wszelkie prawa zastrzeżone
e-wydanie pierwsze 2017
Kontakt: [email protected]
Spis treści
I. ALEX
I. MAYA
CZĘŚĆ I
ISKRA NISZCZYCIELA
I. ALEX
Ogień łakomie pochłaniał szczapy drewna w kominku, oplatając się wokół nich niczym namiętny kochanek. Romantyczny nastrój, bijący od tańczących płomieni, udzielał się kochającej się parze. Mężczyzna i kobieta, nadzy, na niedźwiedziej skórze, zanurzali się w rozkoszy płynącej z połączenia swych ciał. Ich mięśnie pracowały miarowo. Zroszona cienką warstwą potu skóra lśniła w blasku ognistych języków, co raz wysuwających się z wnętrza kominka, zupełnie jakby te, chciały dołączyć do wspólnej miłości kochanków.
Alex przebudził się niedługo po brzasku. Usiadł i silnie przetarł zaspane oczy. Pochwycił stojącą na podłodze napoczętą butelkę z czerwonym winem i wyciągnął korek zębami. Zaciągnął się przebogatą zapachową nutą, pobudzającą wszystkie zmysły. Pogładził dłonią czule, niczym kochankę, szklane naczynie. W końcu dopiął swego. Mógł pozwolić sobie na wyszukany rocznik wyrafinowanego trunku, nie bacząc, ile go kosztował. Przeniósł wzrok na śpiącą kobietę. Uśmiechnął się zadowolony – mógł sobie pozwolić na wiele, nie tylko wino.
Odłożył butelkę i wstał. Jego gołe stopy odczuły chłód ceramicznego parkietu. Ogień w kominku zdążył przygasnąć. Wypalił się podobnie jak pożądanie Alexa. Mężczyzna raz jeszcze popatrzył na kobietę, lecz już bez wczorajszego entuzjazmu. Udał się do ściany swego ekskluzywnego apartamentu, aby podkręcić termostat. Ciepło na powrót zawitało do salonu. Podobnie i on liczył, że do czasu nadchodzącej upojnej nocy naładuje swoje akumulatory.
Sprzed nowo zakupionej posiadłości na przedmieściach ruszył sportowym wozem. Prowadził życie, w którym stale gnał do przodu, zrywał pożądane owoce, gdzie najbardziej łaknął tych zabronionych. Ot, choćby jak Alicji, żony byłego wspólnika w interesach, z którą spędził noc. Cóż, taki właśnie był – lubił pogrywać nie do końca czysto. Otwierało to dodatkowe możliwości, poszerzało perspektywy. Skutkowało tym, że obchodząc krępujące reguły, można było wybić się na szczyt i pławić się w luksusie i władzy. Co z tego, że po drodze należało spuścić do rynsztoka paru naiwniaków? Ot, ofiary globalizacji, jak mawiał jego były szef.
Alex stanął na światłach. W swoim Ferrari przypomniał sobie o audycie w starej hucie metali, który miał od dawna przeprowadzić, a na który nie pozostało już zbyt wiele czasu. Spojrzał w lusterko i ustawił je pod kątem, aby zobaczyć swe odbicie. Tak, był draniem, tego nie dało się ukryć. Ale ten jeden raz zrobi coś dla ludzi, żeby mógł spokojnie spoglądać w swą przystojną twarz. Stara huta metali to część historii tego miasta, mieszkańców i wreszcie jego i jego rodziny. W porządku, był draniem, przyznał się, ale nie był nim na wskroś. Uczyni, co w jego mocy, aby przywrócić fabryce rentowność. Nie dopuści do jej upadłości. Z tą myślą przeczesał krótkie, modnie ostrzyżone blond włosy.
Aby skierować się w stronę huty, powinien skręcić w lewo. Podrapał się niefrasobliwie po karku. Może zajrzy tam jutro. Tak, na pewno. W każdym razie postara się. Ciężko westchnął. Tego dnia górującym w grafiku priorytetem było udanie się na rozmowy z akcjonariuszami. Czas wybrać prezesa, nie dopuścić, aby ktoś inny niż on, posadził na prezesowskim stołku swój zad.
Ruszył przez skrzyżowanie z piskiem opon. Nagle jego Ferrari doznało potężnego wstrząsu, aż okręciło się wokół własnej osi.
W powyginanym kawałku złomu, mieniącemu się przed chwilą sportowym wozem, otworzyły się drzwi. Wśród ogłuszającego wycia alarmu Alex z trudem wyczołgał się na zewnątrz wraku. Wirowało mu w głowie. Z rozciętego policzka obficie ściekała krew. Coś dławiło go w płucach. W tym całym chaosie z przerażeniem dotarło do niego, że nie czuł nic od pasa w dół.
Błagalnym wzrokiem powiódł po okolicy. Był piękny, słoneczny dzień, a on w centrum wielkiej metropolii. Nie zauważył jednak wokół zbierających się ludzi. Jedynie samotną, ludzką sylwetkę, a w jej dłoni pistolet. Jego lufa została wymierzona Alexowi prosto między oczy.
– I co tam, panie „pakiet większościowy”? – Do Alexa dobiegł głuchy, zniekształcony głos. – Czas na zmianę w zarządzie, śmieciu. Tym razem definitywną. – Niewyraźne dotąd zarysy otoczenia nabierały kształtów. Alex rozpoznał w napastniku swojego byłego wspólnika, którego nie raz już wyrolował.
– Greg… – wyszeptał do niego Alex. Ścisnął zwisający