Nieodgadniona. Remigiusz Mróz

Читать онлайн.
Название Nieodgadniona
Автор произведения Remigiusz Mróz
Жанр Триллеры
Серия Damian Werner
Издательство Триллеры
Год выпуска 0
isbn 978-83-8075-624-3



Скачать книгу

na nią wzrok, a potem powoli się podniosłam. Nie cofnęła się ani o krok, przez co znalazłyśmy się w odległości kilku centymetrów od siebie. Spojrzałyśmy sobie w oczy.

      – Zjebałaś mu całe życie, dziewczyno.

      Była o kilka lat młodsza ode mnie, ale najwyraźniej jej to nie przeszkadzało.

      – Mógł rwać laski, walić driny z kumplami i korzystać z życia, a zamiast tego będzie pierdolonym warzywem.

      Starałam się jej nie słuchać. Robiłam wszystko, by jej słowa trafiały gdzieś obok mnie. Powtarzałam sobie w duchu, że skoro do tej pory nie zaatakowała, to nie ma zamiaru robić tego jako pierwsza. Prowokuje mnie, licząc na to, że ja zacznę.

      – Naprawdę masz to w dupie? – spytała. – Co z ciebie za matka? Nie czaisz, że twój syn będzie cię teraz potrzebował bardziej niż wcześniej?

      Nie odpowiadałam.

      Myślałam o tym bez przerwy. Miałam wrażenie, że częściej, niż brałam oddech. W dodatku przypominały mi się te wszystkie momenty, kiedy musiałam zostawić Wojtka. Pierwsze odwiezienie do przedszkola, pierwszy dzień w podstawówce, pierwszy wyjazd na obóz.

      Za każdym razem serce pękało mi na nowo, kiedy posyłał mi długie spojrzenie, a ja widziałam, jak szkliste miał oczy. Większość jego rówieśników cieszyła się na wyjazdy, on nigdy. Za każdym razem wydawało mi się, że to dla niego najgorsza kara.

      Ale to Robert decydował. A ja czasem bez obiekcji na to przystawałam, świadoma, że każdy dzień Wojtka poza domem to dzień bez narażania go na to, że zobaczy, co robi jego ojciec.

      – Ja jebię – skwitowała Migota. – Słyszałam, że masz nasrane, ale…

      Pokręciła głową, syknęła z wyższością, a potem wróciła na swoją pryczę. Znów usiadła z rękoma opartymi o kolana.

      – Klapnij se – poradziła. – Trochę nam zejdzie.

      – Na czym?

      – Na ustaleniu, co będziesz teraz robić.

      Zajęłam swoje miejsce, czekając na dalszy ciąg.

      – Ogarniasz sytuację? – odezwała się Migota. – Wiesz, kto mnie przysłał?

      – Tak.

      Nie miałam stuprocentowej pewności, ale prawdopodobieństwo, że się mylę, było znikome.

      – Zajebiście – dodała współosadzona. – Odpadło nam trochę tłumaczeń.

      – Mhm.

      Nachyliła się w moją stronę.

      – A teraz wyjaśnij mi, co jest z tymi, kurwa, kasetami – rzuciła stanowczo.

      Otworzyłam usta, ale nie zdążyłam się odezwać, gdyż rozległ się dźwięk otwieranej zasuwy. Drzwi uchyliły się z nieprzyjemnym, metalicznym skrzypieniem, a do środka wszedł mężczyzna w szarym swetrze z granatową kieszenią na piersi.

      Strażnik więzienny spojrzał najpierw na mnie, a potem na Migotę. Westchnął i wskazał jej korytarz.

      – Wywalaj stąd – rzucił.

      – Ale…

      – No już, wypad – uciął funkcjonariusz, chowając ręce do kieszeni. – Co ty tu w ogóle robisz? Kto cię wpuścił?

      – Nikt.

      Migota wstała i posłusznie opuściła celę, jakby w okamgnieniu stała się zupełnie inną osobą. Na odchodnym posłała jeszcze strażnikowi krzywy uśmiech, który zdawał się świadczyć o tym, że żyją w dobrej komitywie.

      Potem funkcjonariusz zamknął drzwi i spojrzał na mnie z góry.

      – Komuś się coś popierdoliło – oznajmił, wskazując na drzwi. – Nie powinno jej tu być.

      – Nic się nie stało.

      – Nie groziła ci? Nie odstawiała niczego?

      – Nie.

      – To dobrze – odparł, jakby nieco zmieszany. Podrapał się po głowie. – Miałaś już pogadankę?

      – Pogadankę?

      – O zagrożeniach dla twojego bezpieczeństwa osobistego oraz zetknięciu się z przejawami negatywnych zachowań charakterystycznych dla środowisk przestępczych? – wyrecytował ustawową formułkę, którą musiał posługiwać się już niezliczoną ilość razy.

      – Tak.

      – I wiesz, że powinnaś powiadamiać przełożonych o zagrożeniach bezpieczeństwa osobistego swojego i innych tymczasowo aresztowanych?

      – Tak – potwierdziłam.

      – Nie chcesz teraz mnie o niczym powiadomić?

      – Nie.

      Wszystko to, o czym mówił klawisz, przedstawił mi już wychowawca. Zjawił się w celi przejściowej tuż po tym, jak oddałam wszystkie moje rzeczy do depozytu i odebrałam więzienny przydział. Mówił długo i jednostajnie, jakby automatycznie klepał mantrę i nie był świadomy, że jego słowa w istocie potwierdzają, iż powinnam zapomnieć o życiu, jakie dotychczas prowadziłam.

      – Dobra – rzucił strażnik. – Za dwa dni będzie rozmowa wstępna, dowiesz się szczegółów. Jasne?

      – Tak – powiedziałam po raz kolejny.

      Zdawał się zadowolony, że udzielam krótkich, zdecydowanych odpowiedzi. Korzystając z kredytu dobrej woli, jakiego najwyraźniej mi udzielił, postanowiłam upomnieć się o swoje.

      – Muszę powiadomić kogoś, gdzie jestem – odezwałam się.

      – Później.

      – Wychowawca mówił, że mam prawo do…

      – Masz prawo do zamknięcia ryja – uciął. – I skorzystaj z niego, zanim mnie porządnie wkurwisz.

      Zamarłam z otwartymi ustami. Może nie powinna dziwić mnie jego obcesowość. Był młody, może dopiero zaczynał pracę w tym miejscu, a to oznaczało, że za ścieranie się z więźniami, bycie obiektem kpin i szykan, częste poniżanie i pracę w ekstremalnie trudnych warunkach dostawał najwyżej tysiąc trzysta na rękę.

      Z pewnością był sfrustrowany. W dodatku niejednokrotnie musiał odnosić wrażenie, że osadzeni mają znacznie więcej praw i przywilejów niż ci, którzy ich pilnują. Jakoś musiał to sobie odbić.

      – Rozumiesz? – spytał funkcjonariusz.

      – Tak.

      Nie było sensu protestować. Zasady zasadami, szczególnie te pisane, ale tu i teraz liczyło się tylko prawo zwyczajowe. A ja jeszcze go nie znałam.

      – Wiesz w ogóle, gdzie jesteś? – spytał.

      Pytanie było retoryczne, więc tylko skinęłam głową.

      – Słyszałaś o tym miejscu?

      Właściwie wiedziałam jedynie tyle, że ten konkretny areszt śledczy mieści się pod Opolem i ma oddział dla kobiet. I to wyłącznie dzięki temu, że swojego czasu stałam się specjalistką od tej okolicy.

      – Chyba niewiele, skoro siedzisz sobie tak spokojnie – dodał funkcjonariusz. – To Zamtuz.

      Słowo jakiś czas temu obiło mi się o uszy – i bynajmniej nie jako staropolskie określenie domu rozpusty. Czytałam o Zamtuzie nawet kilka artykułów, podobnie jak o Babińcu pod Wrocławiem. Obydwa miejsca były kobiecymi oddziałami więziennymi niecieszącymi się dobrą sławą.

      Jeśli wierzyć doniesieniom medialnym,