Название | Zerwa |
---|---|
Автор произведения | Remigiusz Mróz |
Жанр | Крутой детектив |
Серия | Komisarz Forst |
Издательство | Крутой детектив |
Год выпуска | 0 |
isbn | 978-83-8075-483-6 |
W tej chwili nie miało to jednak żadnego znaczenia. Wszystko się zmieniło. Nie tylko jego życie, ale także życie wielu innych ludzi. Być może całego kraju.
Skutki tego, co się wydarzyło, trudno było objąć rozumem. Teraz, kiedy jechał z Wadryś-Hansen do Komendy Rejonowej w Zakopanem, dopiero zaczynał układać sobie wszystko w głowie.
Zanim wsiadł do samochodu, rzucił tylko, że muszą natychmiast jechać na Jagiellońską. Nie wiedział, jak przekazać Dominice to, co usłyszał od Osicy.
Od tamtej chwili minęła może minuta, nie więcej. Forst miał jednak wrażenie, że upłynęła cała wieczność. Zerknął na Wadryś-Hansen, a ta odpowiedziała mu pełnym niepokoju spojrzeniem.
Doskonale wiedziała, że do tej pory bodaj nigdy nie zdarzyło się, by nie wiedział, co powiedzieć.
– Powiesz mi w końcu, co się stało? – zapytała.
Wiktor z trudem przełknął ślinę. Na Boga, jak mogło do tego dojść? Jak mógł do tego dopuścić?
– Forst…
Wiedział, że powinien wszystko jej wyjaśnić, jeszcze zanim trafią na komendę. Powinna usłyszeć to od niego, nie przypadkiem na korytarzu. Nie z mediów. Spojrzał na wyświetlacz i upewnił się, że trip-hopowe dźwięki pochodzą z płyty, a nie z radia.
Wiktor głęboko nabrał tchu. Nie potrafił tego zrobić, nie potrafił przekazać jej tego, co powinien.
– On naprawdę wrócił – odezwał się w końcu.
Wadryś-Hansen ścisnęła mocniej kierownicę.
– Co się stało? – spytała jeszcze raz.
Bestia z Giewontu zrobiła to, co zapowiadała, chciał odpowiedzieć, ale słowa ugrzęzły mu w gardle. Zignorowali ostrzeżenie na żółtej kartce, oto co się stało. Forstowi wydawało się, że kontroluje sytuację, ale okazało się, że jest wprost przeciwnie.
Nie odpowiadał na kolejne pytania, które zadawała Dominika. Postanowił, że tak będzie lepiej. Minęli dworzec, przy którym jak zwykle kotłowały się busy, a między nimi rozgorączkowani turyści. Forst powiódł po nich wzrokiem. Nikt nie wiedział, co się stało.
Jeszcze nie. Nie minie kwadrans, a wszyscy dowiedzą się, że Bestia z Giewontu powróciła. W najbardziej krwawy sposób, jaki Wiktor był sobie w stanie wyobrazić.
Nie, to przechodziło jego pojęcie. Wydawało mu się, że spodziewał się wszystkiego, ale nigdy przez myśl nie przeszło mu, że Bestia może posunąć się tak daleko. Uderzył pięścią w deskę rozdzielczą przed sobą, a Dominika nerwowo na niego spojrzała.
– Zaraz wszystkiego się dowiesz – powiedział.
Wadryś-Hansen wjechała na rondo Armii Krajowej. Od komendy dzieliło ich może pięćset metrów.
Kiedy parkowali przy budynku, widać było, że dzieje się coś niepokojącego. Policjanci pędzili do środka w rozpiętych mundurach, naprędce wezwani z domów. Wokół czuć było atmosferę napięcia.
Forst spojrzał na zegarek. Osica zadzwonił do niego natychmiast po tym, jak sam otrzymał pierwszą informację. Oznaczało to, że od ataku w górach minęło najwyżej dziesięć minut.
Zaraz wszystko pojawi się w internecie. Jakiś kanał na YouTubie, który teraz miał dwóch, trzech obserwatorów, pobije rekord popularności, kiedy właściciel załaduje nagranie z Tatr.
Forst gwałtownie otworzył drzwiczki auta i wyskoczył na zewnątrz. Jęknął z bólu, źle stawiając nogę, ale natychmiast ruszył w stronę głównego wejścia. Dominika pobiegła tuż za nim.
Po korytarzach biegali policjanci, przekrzykując się nawzajem. Ludzie potrącali się, nie zwracając na siebie uwagi, a kolejne rozkazy niknęły gdzieś w ogólnym tumulcie. Zdawało się, że nikt nie był w stanie nikogo usłyszeć – i nikt nawet nie próbował zaprowadzić porządku.
Wiktorowi przywodziło to na myśl sceny z jedenastego września, które kamerzyści uchwycili na ulicach Nowego Jorku. Jedyna różnica polegała na tym, że tutaj nie było przed czym uciekać.
W całym tym zamieszaniu sala konferencyjna wydawała się jakby wyrwana z rzeczywistości. Forst z Dominiką niemal przegapili wejście, pędząc do gabinetu Osicy – prokurator dostrzegła jednak Edmunda kątem oka. Zatrzymała się i pociągnęła Forsta za rękę.
Wewnątrz stali komendant, jedna z jego zastępczyń i dwóch innych policjantów. Wszyscy wpatrywali się w płaski telewizor, na którym widać było okolicę Giewontu. Reporter TVN24 prowadził przekaz na żywo.
Osica obrócił się do dwójki nowo przybyłych. Pobladł, wyglądał jak nie on. Między palcami dopalał mu się papieros, o którym najwyraźniej zapomniał. Długi pasek popiołu leżał na podłodze.
– Do kurwy nędzy… – jęknął Osica, a potem skierował wzrok z powrotem na ekran. – To się nie dzieje naprawdę…
Forst spojrzał w to samo miejsce. Wiedział doskonale, co zobaczy.
Napis na żółtym pasku informacyjnym miał pojawiać się w jego koszmarach jak uporczywy powidok przez długie lata. Być może będzie widział go do końca życia, ilekroć zamknie oczy.
„KILKADZIESIĄT OFIAR ŚMIERTELNYCH PO WYPADKU NA GIEWONCIE”.
Na mniejszej belce przewijała się kolejna informacja: „LICZBA RANNYCH NIE JEST ZNANA”.
Reporter znajdował się na Wyżniej Kondrackiej Przełęczy i patrzył z przerażeniem prosto w kamerę. Wyglądał, jakby nadawał nie spod jednej z najpopularniejszych atrakcji turystycznych w Polsce, ale prosto z centrum działań wojennych. I jakby spodziewał się, że zaraz może zginąć.
Forsta to nie dziwiło. Tam, na miejscu, atmosfera śmierci musiała być niemal fizycznie wyczuwalna.
Nadlatujący z dużą prędkością śmigłowiec TOPR-u na moment zagłuszył słowa dziennikarza. Wiktorowi przemknęło przez myśl, że przed wypadkiem reporter musiał znajdować się nieopodal, być może dokumentując kolejki na szlaku.
Był szczyt sezonu, łańcuchy były oblężone, ludzie przepychali się jak podczas promocji w wielkich sieciach handlowych. Forst nie miał wątpliwości, że zabitych mogło być znacznie więcej.
Kiedy Osica do niego zadzwonił, wspominał o trzydziestu ofiarach. Należało uznać to za cud.
Helikopter minął kamerę TVN24 i zszedł niżej od strony Małego Giewontu.
– Wciąż nie otrzymaliśmy żadnych oficjalnych informacji – odezwał się reporter. – Rozmiar tragedii jest jednak…
Dziennikarz obejrzał się przez ramię, mimowolnie przesunął ręką po włosach, a potem pokręcił głową, jakby chciał zaprzeczyć temu, co się stało.
– Z pewnością możemy mówić o kilkudziesięciu ofiarach – podjął, a potem odchrząknął.
W tej chwili wykonywał najbardziej parszywą robotę w całym kraju, być może na świecie. Ostatecznie udało mu się odnaleźć w sobie odpowiednio dużo opanowania, by zachować profesjonalizm.
– Z naszych pierwszych ustaleń wynika, że oderwał się łańcuch w górnej partii szlaku – kontynuował nieco pewniej, choć głos nadal mu się trząsł.
Dominika trwała w zupełnym bezruchu, kilka osób na korytarzu zatrzymało się, jakby poraził ich piorun, i zajrzało do środka.
– Można przypuszczać,