Nieodnaleziona. Remigiusz Mróz

Читать онлайн.
Название Nieodnaleziona
Автор произведения Remigiusz Mróz
Жанр Крутой детектив
Серия Damian Werner
Издательство Крутой детектив
Год выпуска 0
isbn 978-83-8075-431-7



Скачать книгу

– odparłam z lekkim uśmiechem.

      Podniosła wzrok i ściągnęła brwi. Opuchnięte powieki jeszcze bardziej się uwydatniły.

      – Ewidentnie dzisiaj nie pospałaś – zauważyłam.

      – Nie każdy może wyglądać tak jak ty.

      – Dzięki Bogu – odparłam, podnosząc kieliszek. – Inaczej mielibyśmy tu zatrzęsienie snobistycznych, nowobogackich damulek, które lansują się na arystokratki.

      Jola otworzyła usta, ale zanim zdążyła odpowiedzieć, kelner postawił przede mną wino musujące.

      – Nie to miałam na myśli – zastrzegła.

      – W porządku, mam do siebie duży dystans. Wszystko to zasługa prosecco.

      – Ale chyba… chyba tak siebie nie postrzegasz?

      Wzruszyłam ramionami, a Kliza się rozejrzała.

      – Dla wielu jesteś… bo ja wiem, prawie ikoną. A już na pewno wzorem do naśladowania.

      – W kwestii polowania na bogatych mężów?

      – Raczej w kwestii stylu, elegancji i klasy.

      Uśmiechnęłam się, bo jej nieporadność towarzyska uniemożliwiała wyłapywanie nawet tych najbardziej oczywistych żartów.

      – Na podwyżkę nie licz – powiedziałam. – Chyba że usłyszę jeszcze kilka takich komplementów.

      – Postaram się o coś lepszego – odparła, wskazując na tablet.

      Obie spoważniałyśmy, uznając, że czas najwyższy przejść do rzeczy.

      – Staraj się, staraj, bo sprawa może być głośna.

      – Myślałam, że nie zależy nam na rozgłosie.

      – Nie w sensie samej działalności. Ale jej rezultaty to już zupełnie inna sprawa.

      Odsunęłam kieliszek i skrzyżowałam dłonie na stole. Siedziałam prosto jak struna. Drogi żakiet i jasnoniebieska koszula niemal w stu procentach z bawełny i tak układałyby się dobrze, ale po latach ćwiczeń przyjmowałam taką pozycję bezwiednie.

      – Co ustaliłaś? – zapytałam.

      – Że początkowo podejrzewano chłopaka.

      – Damiana Wernera?

      Skinęła głową.

      – I że wstępne ustalenia mówiły o zabójstwie.

      – Ale zwłok nie odnaleziono?

      – Nie, chociaż śledczy przypuszczali, że chłopak wrzucił je do rzeki. Przeszukano koryto, ale zrobiono to wiele dni po tym, jak Werner zgłosił zaginięcie. Do tego czasu ciało mogło znaleźć się już w zupełnie innym miejscu.

      – Dlaczego go podejrzewali?

      Wydawało mi się, że to zasadne pytanie, mimo że służby zazwyczaj w pierwszej kolejności interesowały się bliskimi. To oni w osiemdziesięciu procentach przypadków okazywali się sprawcami. Popełniali niezaplanowane, powodowane emocjami zbrodnie, a statystyki policyjne dowodziły, że prawda najczęściej wychodziła na jaw już po czterdziestu ośmiu godzinach.

      Oczywiście byli i tacy, którzy przez dwadzieścia lat chowali ciało małżonka w piwnicy, a wszystkim wokół wmawiali, że dana osoba zaginęła lub wyjechała.

      – Nikt nie widział tej rzekomej sprzeczki przed pubem – odezwała się Kliza.

      – A więc obrażenia Werner miałby zadać sobie sam?

      – Przyjęli, że narzeczona mogła próbować się bronić.

      – To dość pokrętna wersja – oceniłam. – Naprawdę przyjmowali ją jako realną ewentualność?

      – Tak.

      – Chłopak się oświadcza, potem gwałci narzeczoną, zabija ją i wrzuca do rzeki? Mają wyobraźnię.

      – Albo doświadczenie.

      Celna uwaga, skwitowałam w duchu. Z pewnością z nie takimi rzeczami spotkali się śledczy.

      – Więc nie było żadnych świadków? – zapytałam.

      – Żadnych. Klienci wspominali jedynie o grupie mężczyzn, którzy wyszli z pubu mniej więcej o tej porze, którą wskazał Werner. Ale wszystko inne opierało się na jego zeznaniach, więc… – urwała i wzruszyła ramionami.

      – A materiał DNA?

      – Pobrano ze stolika, przy którym siedzieli mężczyźni. Sprawdzono, ale nie było żadnych trafień w systemie.

      – A ten z miejsca zdarzenia? Z tego… Zgromadzenia Kpiarzy?

      – Z Loży Szyderców – sprostowała, a ja skinęłam głową. – Tam mieli prawdziwą zupę mitochondrialną. Tyle materiału, że obsłużyliby wszystkie laboratoria w Polsce.

      – Ślady spermy?

      – Nie znaleziono.

      – Pot? Inne wydzieliny?

      – Wszystkiego pod dostatkiem – odparła Jola, wciąż nie odrywając wzroku od tabletu. – Ale to rzekomo dość uczęszczane miejsce w Opolu, przynajmniej wtedy. Teraz jest tam ogródek pobliskiego pubu, większość przestrzeni zrewitalizowano.

      Nabrałam głęboko tchu, a potem opróżniłam kieliszek i zamówiłam Joli bezalkoholowego drinka. Kelner był na każde skinienie, przysłuchiwał się rozmowie i nie odrywał od nas wzroku.

      – Zapisy z monitoringu? – rzuciłam.

      – Nie było tam wtedy żadnego. Najbliższy znajdował się kilkaset metrów dalej, ale nie zarejestrował w tamtym czasie żadnej grupy mężczyzn. Ci, którzy się przewinęli, zostali zidentyfikowani i przesłuchani. Nie byli tamtej nocy w okolicach Młynówki.

      – Czego?

      – To stare koryto Odry – wyjaśniła Kliza i machnęła ręką. – Zresztą nieważne.

      – Nie ma tam jakichś śluz?

      – Są. Po obu stronach.

      – Więc…

      – Jeśli chłopak wrzucił ciało do wody, z pewnością zatrzymało się na którejś, ale do czasu rozpoczęcia poszukiwań kilkakrotnie je otwierano. Musisz pamiętać, że najpierw traktowali to jako zaginięcie, dopiero potem uznali, że trzeba szukać zwłok.

      – Ale ostatecznie wyeliminowali naszego klienta jako podejrzanego?

      – Formalnie tak.

      – A nieformalnie?

      – Wygląda na to, że funkcjonariusz prowadzący, Tomasz Prokocki, obecnie w stopniu podkomisarza, do końca nie był pewien, czy to dobra decyzja.

      – Bo?

      – Werner wydawał mu się podejrzany. Więcej szczegółów na pewno jest w raporcie, ale nie mam do niego dostępu.

      – Jeszcze nie.

      Kliza zrozumiała niezbyt zawoalowaną aluzję i skinęła głową. Wiedziałam, że jest w stanie dotrzeć do każdej informacji, o ile da się jej wystarczająco dużo czasu. I o ile nie musi wchodzić przy tym w interakcje z innymi ludźmi.

      Mnóstwo czasu zajęło mi sprawienie, że czuła się w moim towarzystwie na tyle komfortowo, by mogła mówić pełnymi zdaniami. Nie potrafiłam wyobrazić sobie, jak pokonywała podobne trudności w Kaiserslautern. A może nie pokonywała. Może zamykała się w pokoju, zatracała w nauce i stąd później tak imponujące wyniki akademickie.

      Słuchałam jej relacji jeszcze przez