Nieodnaleziona. Remigiusz Mróz

Читать онлайн.
Название Nieodnaleziona
Автор произведения Remigiusz Mróz
Жанр Крутой детектив
Серия Damian Werner
Издательство Крутой детектив
Год выпуска 0
isbn 978-83-8075-431-7



Скачать книгу

problemy – odparłam ciężko. – Twierdzi, że musi ze mną jak najszybciej porozmawiać, bo sytuacja się skomplikowała.

      – Podrzucić cię do Baltic Pipe?

      – Nie, załatwię to przez telefon.

      Pozbierał naczynia, a potem opłukał je z grubsza i włożył do zmywarki. Tłumaczyłam mu jak chłop krowie na miedzy, żeby tego nie robił, bo detergent nie ma wtedy w co wnikać i krąży po zmywarce bez celu, ale zbywał to milczeniem.

      Pocałował mnie na pożegnanie, mimo że miał wrócić za niewiele ponad kwadrans. Potem usłyszałam cichy pomruk silnika bmw.

      Nabrałam głęboko tchu i wybrałam numer Joli. Odebrała od razu, jakby tylko czekała na telefon.

      – Blicki nie żyje – wypaliła.

      Z pewnością nie należała do osób owijających w bawełnę. Zbiła mnie z tropu i przez moment nie wiedziałam, co odpowiedzieć. Nic nie wydawało się właściwe.

      – Został znaleziony martwy w swoim mieszkaniu – dodała pozbawionym emocji tonem prezenterki telewizyjnej.

      Podniosłam się i podeszłam do lodówki. Wyglądało na to, że dziś wypadał dzień, w którym miałam uchybić świętym zasadom HFA.

      – Wiadomo coś więcej? – zapytałam.

      – Oficjalnie policja nie podaje żadnych szczegółów. Zasłaniają się tym, co zawsze, czyli dobrem postępowania.

      – A nieoficjalnie?

      – Wygląda na to, że nocował u niego Werner.

      Zamarłam z kieliszkiem w ręku.

      – Nie chcesz chyba powiedzieć, że…

      – Nie – wpadła mi w słowo. – Po co miałby targnąć się na jego życie?

      Pociągnęłam łyk i poczułam się nieco lepiej.

      – To bez sensu – kontynuowała Kliza. – Blicki nie tylko był jego jedynym przyjacielem, ale też jedyną osobą, która gotowa była mu pomóc. Poza tym Werner jest na tyle rozgarnięty, by zaplanować coś bardziej wymyślnego.

      – Więc ktoś próbuje go wrobić?

      – W najgorszym wypadku tak. W najlepszym to tylko zbieg okoliczności.

      Nie wierzyłam w przypadki. Uznawałam to za puste określenie, którego używamy, kiedy nie znamy przyczyny danego zdarzenia.

      – Tak czy inaczej, na miejscu jest z pewnością wystarczająco dużo jego śladów biologicznych, żeby postawili mu zarzuty.

      – Jesteś pewna? – spytałam.

      – Na sto procent nie, wszystkie informacje mam z drugiej ręki. Ale pewne jest, że potraktują go jako głównego podejrzanego.

      – W takim razie trzeba go…

      – Ukryć, wiem – ucięła. – Już się tym zajęłam.

      Zmarszczyłam brwi. W takim razie po co do mnie dzwoniła? Owszem, wielokrotnie mówiłam jej, że chcę być na bieżąco z prowadzonymi sprawami, ale tylko, jeśli były jakieś istotne kwestie do rozstrzygnięcia. W tym przypadku sama podjęła decyzję.

      Odstawiłam kieliszek na kuchenny blat i przysiadłam na skraju, wyglądając przez duże, przeszklone okna na wybrzeże.

      – Upewnij się, że tego nie zrobił – poleciłam. – Nie chcę później czarnego PR-u.

      – Tak zrobię – zapewniła Jola. – Ale najpierw muszę dopilnować, żeby go nie przymknęli, bo stracimy bezpowrotnie kontakt.

      – Mhm – mruknęłam. – To oczywiste, ale przecież nie po to do mnie dzwonisz.

      – Nie, nie po to.

      – Więc o co chodzi?

      – Przejrzałam jeszcze raz wszystkie materiały.

      W jej głosie była wyraźna, niemal dziecięca ekscytacja. A także jakaś niewypowiedziana obietnica.

      – Ta dziewczyna próbowała przekazać wiadomość – dodała.

      – Co takiego? – wypaliłam. – Jaką wiadomość? Komu?

      Pytania zabrzmiały w mojej głowie jak salwy armatnie.

      – Tego jeszcze nie wiem – odparła Kliza. – Ale mam zamiar się dowiedzieć.

      8

      Komórkę kupiłem w pierwszym napotkanym komisie, a kartę SIM kawałek dalej, w przydrożnym kiosku. Nie miałem zamiaru tracić czasu, od razu wysłałem wiadomość pod numer wskazany przez dziewczynę z Reimann Investigations.

      Oddzwoniła niemal natychmiast.

      – W porządku – rzuciła. – Teraz możemy spokojnie rozmawiać.

      – Do spokoju mi trochę brakuje.

      – Nic dziwnego.

      Potarłem nerwowo włosy, rozglądając się. Miałem wrażenie, że każdy z przechodniów oblepia mnie wzrokiem. Wszyscy zdawali się wiedzieć, że znalazłem się na celowniku policji.

      – Jak to się stało? – wybełkotałem. – Jak do tego doszło?

      – Wszystko z czasem ustalimy, ale teraz…

      – Nie – przerwałem jej. – Muszę wiedzieć, co się dzieje. Kto to zrobił? Dlaczego?

      Przechodzący obok mężczyzna spojrzał na mnie podejrzliwie, oskarżycielsko. Minąwszy go, obejrzałem się przez ramię, ale zobaczyłem tylko jego oddalające się plecy. Popadałem w paranoję, ale na dobrą sprawę powinienem się tego spodziewać.

      – Dlaczego ktoś miałby go zabić? – nie dawałem za wygraną.

      – Wszystkiego się dowiemy.

      – Kto przeciwko mnie działa? Policja?

      – Werner, posłuchaj mnie przez chwilę…

      – Czego oni chcą?

      – Werner!

      Potrząsnąłem głową i się ocknąłem. W gruncie rzeczy obcy mi głos Joli Klizy sprowadził mnie na ziemię, pewnie dlatego, że zabrzmiał, jakby należał do kogoś, kto mnie zna. Uświadomiło mi to, w jak nieciekawym położeniu się znalazłem. Jedyna osoba, której mogłem zaufać, była kompletną nieznajomą.

      – Musisz się ogarnąć – dodała. – Ustalimy, co się stało, ale na razie najważniejsze jest, żebyś został na wolności.

      Pokiwałem głową jak w transie.

      – Jesteś tam?

      – Jestem.

      – W tej chwili nikt formalnie cię nie ściga, więc musisz zrobić z tego użytek.

      – Formalnie…

      – Mam na myśli, że nie złamiesz prawa, nawet jeśli dasz nogę za granicę – powiedziała stanowczo, ale jednocześnie z pewną nieśmiałością w głosie. – Nie wszczęto przeciwko tobie żadnego postępowania, nie ma żadnego nakazu. Cieszysz się taką samą wolnością jak każdy inny obywatel. I trzeba to wykorzystać.

      – Chcesz, żebym wyjechał z kraju?

      – Nie. Ale znacznie więcej zrobię dla ciebie, jeśli będziesz na Pomorzu.

      Zatrzymałem się na moście Piastowskim i powiodłem wzrokiem po stalowych łukach. Chodzono po nich tak często, że władze miasta zmuszone były zamontować komiczne ostrzeżenie, że przejście górą jest wzbronione.

      Stanąłem po prawej stronie i oparłem się o barierki. Popatrzyłem