Krew Imperium. Brian McClellan

Читать онлайн.
Название Krew Imperium
Автор произведения Brian McClellan
Жанр Зарубежное фэнтези
Серия Bogowie Krwi i Prochu
Издательство Зарубежное фэнтези
Год выпуска 0
isbn 9788379646036



Скачать книгу

szybkami. Na ostatniej, czwartej, zawieszono wielgachną mapę Jamy, zabazgraną notatkami i wielkimi czerwonymi iksami.

      Mapa zainteresowała Michela najbardziej, ale gdy weszli, najpierw przez kilka sekund przyglądał się zbieraninie tropicieli. Poza nim, Ichtracią i Dahrem w skład grupy wchodziło sześciu mężczyzn i dwie kobiety. Oczywiście sami Palo, choć po strojach wnioskował, że wszyscy pochodzili albo starali się udawać, że pochodzą z różnych sfer. Tylko dwóch miało na sobie tradycyjne brązowe bawełniane garnitury, najczęściej noszone przez Palo żyjących w miastach. Obie kobiety ubrane były w koźle skóry. Inny nosił się jak bruduński kupiec: miał dobrze skrojony błękitny kaftan i trikorn.

      Dahre zajął miejsce na fotelu, odchylił go, aż przednie nogi mebla oderwały się od podłogi, i wsparł stopy o róg zniszczonej sofy. W dłoni trzymał cynowy kubek pełen kawy. Przypominał steranego życiem kapitana policji, który o poranku informuje swych sierżantów o bieżącej sytuacji. I na ten widok Michel zatęsknił za kapitan Blasdell. Ciekawe, co się z nią stało? Mógł mieć tylko nadzieję, że wydostała się z miasta, zanim Dynizyjczycy zaczęli czystki.

      Dahre dotknął czoła w geście powitania.

      – Słuchajcie, to jest Tellurin, a to Avenya, łapacze złodziei z Brannon Bay. Pomogą nam w poszukiwaniach. – Zaczął przedstawiać tropicieli. Michel oczywiście odnotował imiona w pamięci, ale uwagę zwrócił jedynie na dwoje poszukiwaczy: starszego mężczyznę z zajęczą wargą, który rzucił im gniewne spojrzenie, gdy tylko usłyszał „łapacze złodziei”, i jedną z kobiet odzianych w skóry, dziewczynę, która uśmiechnęła się ironicznie pod adresem Ichtracii i otwarcie wywróciła oczami, mając na myśli Michela.

      Reszta grupy sprawiała wrażenie zadowolonej z przybycia dodatkowej pomocy. Ale tych dwoje mogło być w przyszłości przyczyną kłopotów.

      – Nieźle się tu urządziliście – oznajmił Michel, kierując się wprost do mapy Ognistej Jamy. – Domyślam się, że ktoś z was ma policyjne doświadczenie.

      Gniewny grymas na twarzy starszego mężczyzny nieco złagodniał.

      – Ta, ja. Dwadzieścia pięć lat w Nieregularnej Dywizji Palo, tu w Jamie.

      – Couhila, tak? – spytał Michel.

      – To ja.

      – Bardzo dobra robota.

      Grymas złagodniał jeszcze trochę i starszy mężczyzna skinął Michelowi głową z uznaniem. Policjanci z zasady nie lubili łapaczy, widzieli w nich jedynie lokalnych łowców nagród, niemniej mało kto chciałby zaprzeczać, że doświadczony łapacz był najlepszym wyborem, gdy chciało się znaleźć kogoś, kto się ukrywa. Michel wykorzystał tę reputację, odzywając się takim tonem, jakby przejmował dowodzenie w grupie.

      Dahre wskazał na dziewczynę, która powitała Michela wywracaniem oczami.

      – Devin-Mezi pomogła Dynizyjczykom, kiedy przeszukiwali katakumby, gdy ścigali tego zamachowca z Czarnych Kapeluszy. Była z Domem, który kontrolował te poszukiwania, i podsunęła im mnóstwo dobrych pomysłów.

      Michel opanował wzdrygnięcie. Devin-Mezi definitywnie należało mieć na oku. Jeśli pomagała Domowi Yareta, to istniało duże prawdopodobieństwo, że widziała twarz Michela przy niejednej okazji.

      – Dobrze. To wszystko jest naprawdę dobre. – Wskazał na iksy na mapie. – A te miejsca już sprawdziliście?

      Odpowiedziało mu potakujące kiwanie głowami. To był, jak stwierdził na pierwszy rzut oka, największy błąd w ich organizacji poszukiwań. Sprawdzali losowe miejsca – prawdopodobnie na podstawie doniesień i fałszywych tropów.

      – Przeszukiwanie jedynie okolic, do których prowadzi nas zebrany wywiad, nie pozwoli nam pojmać bojowniczki o wolność Palo. Nie, ta Mama Palo… najprawdopodobniej pozostaje w ruchu, cofa się, wraca do miejsc, w których była, zmienia kryjówki na zawołanie. Jeśli jest taka bystra, to ma przenośną mapę, która wygląda jak nasza, i zaznaczyła na niej lokale, które wywróciliście do góry nogami.

      – Skąd będzie wiedziała, gdzie zamierzamy uderzyć? – zapytała Devin-Mezi, ściągając górną wargę w pogardliwym grymasie.

      Michel powiódł spojrzeniem od Mezi do Couhili. Tych dwoje go niepokoiło, musiał jedno z nich zrobić swym przyjacielem, a drugie wrogiem. Wszystko wskazywało na to, że komplementy zadziałały na Couhilę.

      – Bo najwyraźniej nie jest idiotką! – warknął w odpowiedzi. – Bojownicy o wolność nie żyją długo, jeśli nie potrafią utrzymać się o krok przed lokalnymi władzami. Prawdopodobnie ma w Jamie tyle samo oczu i uszu, co i wy. – Wiedział, że tak jest i że jest przy tym bardzo bystra. Ka-poel zostawiła wszystko w rękach swojej najlepszej agentki.

      – Co zatem z tym zrobimy? – chciał wiedzieć Couhila.

      Michel z szacunkiem skinął głową.

      – To są naprawdę świetne narzędzia – wskazał wyposażenie biura – ale musimy ich mądrzej używać. Brannon Bay nie ma takiego gniazda szczurów jak Ognista Jama, ale mamy slumsy. Jedyny sposób, by kogoś wykurzyć, to metodyczna praca. – Dla podkreślenia dźgnął palcem w punkt na mapie przedstawiający południowo-wschodni róg Jamy, a następnie kolejny, i kolejny, przesuwając się od krawędzi w stronę środka. – Weźmiemy się za wszystkich, którzy coś wiedzą. Zaczniemy rozdawać pieniądze i groźby, i wszędzie, gdzie tylko pójdziemy, będziemy budować siatkę informatorów.

      Dahre podniósł swój cynowy kubek, upił z niego i odezwał się po raz pierwszy od chwili, gdy przedstawił wszystkich sobie nawzajem.

      – To, em… bardzo ambitne.

      Michel wzruszył ramionami.

      – Pracowałem dla starych wyg wśród łapaczy i ich bardzo bogatych klientów. Powiedziałeś, że pieniądze nie stanowią problemu, więc…

      – W ramach rozsądku – wszedł mu w słowo Dahre.

      – W ramach rozsądku – zgodził się Michel. – Nie możemy prowadzić takiej akcji przy ograniczonych środkach, ale bazując na tym, co już tu zrobiliście, myślę, że możemy to zrobić bez popadania w przesadę. Kilku więcej rzezimieszków plus pięćdziesiąt tysięcy krana na łapówki…

      Znowu mu przerwano, tym razem zrobiła to Devin-Mezi, wybuchając głośnym śmiechem.

      – Pięćdziesiąt tysięcy na głowę? Co, planujesz wziąć działkę z każdej łapówki?

      – Łącznie – warknął Michel. – Rozprowadź po Jamie pięćdziesiąt tysięcy, a wystarczy odrobina pomyślunku i raz-dwa dopadniemy tej całej bojowniczki.

      Zerknął na Ichtracię, która stała przy drzwiach, z rękoma w kieszeniach bacznie obserwowała całą grupę. Nabrała już nieco pewności siebie przy Palo, ale Michel wciąż widział cień niepokoju w jej oczach, napięcie mięśni w całym ciele, jakby szykowała się do walki bądź do ucieczki.

      – Słuchaj – zwrócił się do Devin-Mezi – jeśli chcesz ścigać duchy, nie mam nic przeciwko. Ja dostaję wypłatę co tydzień. Ale premia za znalezienie zbiega jest tym większa, im szybciej wykonam zadanie, i tak właśnie należy się do tego zabrać. Albo ja podziękuję.

      Dahre wstał pospiesznie, odchrząkując przy tym.

      – Nie, nie! – zaoponował. – Nie ma potrzeby odchodzić. Podoba mi się ten plan. Może właśnie potrzebujemy właściwej metody, żeby znaleźć tę sucz i wrócić do uspokajania nastrojów w Jamie.

      Devin-Mezi patrzyła na Michela, krzywiąc się z odrazą. Couhila sprawiał wrażenie zadowolonego. Michel zauważył, że stary sierżant nie przepadał za młodą aktywistką. Mógł wykorzystać tę wiedzę.

      – Dobrze. Wspomniałeś o katakumbach. Są zaznaczone na mapie? –