Zaręczyny w Madrycie. Эбби Грин

Читать онлайн.
Название Zaręczyny w Madrycie
Автор произведения Эбби Грин
Жанр Остросюжетные любовные романы
Серия Światowe życie
Издательство Остросюжетные любовные романы
Год выпуска 0
isbn 978-83-276-5585-1



Скачать книгу

na niego działa ta kobieta. Podnieca go. Wywołuje pożądanie. Nawet teraz, gdy spała w szlafroku. Przez chwilę wyobrażał ją sobie nagą pod prysznicem.

      Nachylił się i na rękach podniósł ją z fotela. Jaka lekka, pomyślał. Krucha i delikatna.

      I jest w ciąży.

      Gdy kładł ją na łóżku, jej wciąż mokre włosy opadły złocisto-rudawą falą na poduszkę. Wyglądała niewinnie. Ucieleśnienie dziewczęcości.

      Poczuł ukłucie sumienia. Była dziewicą. Poszłaby tak szybko do łóżka z kimś innym?

      Wszystko mu mówiło, że nie.

      Wierzył, że przed przylotem robiła, co mogła, by się z nim skontaktować. Pamiętał, jak zobaczył swoją wizytówkę w śmietniku. Żadna kobieta nigdy nie zrezygnowałaby z okazji dalszego z nim kontaktu.

      Miał zasadę, że nikt nieznajomy – zwłaszcza kobieta – nie ma prawa się z nim kontaktować. Tylko on znał Skye. Nikt nie wiedział o tej nocy. Do Dublina paparazzi na szczęście nie dotarli.

      Pamiętał też inne zdarzenie z tamtego spotkania. Gdy zapytał, dlaczego zgodziła się na drinka, popatrzyła na niego wojowniczym, choć nieco zakłopotanym wzrokiem. Bo nigdy nie spotkałam nikogo takiego jak ty, odpowiedziała. Miałeś rację, czasem trzeba działać spontanicznie, dodała.

      Gdy odparł, że jest w wyjątkowo ożywczy sposób szczera, odpowiedziała wprost: A co miałabym ukrywać?

      Nie przychodziła z jego świata, gdzie cynizm i nieufność do ludzi zawsze szły ręka w rękę.

      Pewnie mówiła prawdę, ale byłby głupcem, gdyby nie sprawdził, czy jest w ciąży. A jeszcze większym, gdyby z racji tego, co instynktownie czuł do niej, uznał, że sam może odrzucić wszystkie środki ostrożności, bo ona niczego od niego nie oczekuje.

      Obudziła się rano zupełnie zdezorientowana. Leżała w najwygodniejszym łóżku, w jakim zdarzyło jej się spać, ale nie pamiętała, kiedy i jak się w nim znalazła… Bo zasnęła na fotelu.

      Leżała pod kołdrą, ale w… szlafroku. Zaczerwieniła się na myśl, że to Lazaro musiał zastać ją śpiącą i przenieść do sypialni. Słońce stało już wysoko, ale nie słyszała żadnych odgłosów zza ściany. Wstała, szybko się przemyła i ubrała.

      Wzięła głęboki oddech i ruszyła do kuchni.

      Siedział w salonie na końcu długiego stołu, na którym stała taca ze śniadaniem. Obok leżała sterta dokumentów. Był świeżo ogolony. Miał na sobie błękitną koszulę w paski i czarne spodnie.

      Do salonu z dzbankiem kawy w ręku weszła kobieta, której Skye przedtem nie widziała.

      Postawiła dzbanek na stole i znikła tak szybko, jak się pojawiła.

      Odłożył dokument, który przeglądał, i spojrzał na nią.

      – Dziś nie w stroju hostessy? – zażartował.

      Spąsowiała. Nie mogła uciec od lekkiego poczucia winy.

      – Już przepraszałam za to, co się stało – odparła, chwytając się nagle oparcia krzesła.

      Uniósł brwi.

      – Co się dzieje? Pobladłaś…

      Wymamrotała coś pod nosem i biegiem ruszyła do toalety. Ruszył za nią.

      – Proszę, zostaw mnie… Zaraz wrócę… To poranne nudności… – Już nachylała się nad elegancką umywalką.

      – Masz je codziennie? – spytał nieco przerażonym głosem.

      – Przepraszam. Nie mam nad nimi kontroli, ale szybko przechodzą. Mają minąć w drugim trymetrze.

      Wciąż wyglądał na przerażonego.

      – To zupełnie normalne podczas ciąży – dodała, chcąc go uspokoić.

      Zwykle po napadzie nudności czuła się wygłodniała jak wilk.

      Poprosił więc o dodatkowe śniadanie.

      Nagle kątem oka zauważyła leżący na stole swój paszport. Wzięła go do ręki i z wyrzutem spojrzała na Lazara.

      – Po co ci to?

      Patrzył na nią bez najmniejszego poczucia skruchy.

      – Sky Flower O’Hara? – spytał z ironicznym uśmiechem.

      – Matka była trochę hipiską. Stąd moje drugie imię – wyjaśniła z niechęcią w głosie.

      – Wciąż mieszka w Irlandii?

      Potrząsnęła przecząco głową i upiła łyk kawy.

      – Jest w jakimś ośrodku medytacyjnym w Indiach. Nie mogę nawet znaleźć adresu, by powiedzieć jej o dziecku.

      Poczuła ulgę, że nie zapytał o ojca, ale jak najszybciej chciała odwrócić uwagę od sobie.

      – A twoi rodzice? – zapytała. – Byli na wczorajszym przyjęciu?

      Unikał jej wzroku i ociągał się z odpowiedzią.

      – Nie mam z nimi żadnego związku – powiedział w końcu wypranym z emocji głosem, jakby mówił o zupełnie obcych ludziach. – Za godzinę mamy wizytę u lekarza. Wyjeżdżamy za trzy kwadranse. Dokończ śniadanie. Muszę wykonać parę telefonów.

      – Zawsze tak wszystkimi dyrygujesz? – Patrzyła, jak odchodzi od stołu.

      – Zawsze – odpowiedział, nawet się nie odwracając.

      Gdy wyszedł, odetchnęła głęboko. Wciąż czułą zapach jego wody kolońskiej. Piżmo zmieszane z nutą limonki. Przypomniała sobie, że tak samo pachniała, gdy spotkali się pierwszy raz. Tyle że wtedy zachowywał się zupełnie inaczej. .

      Gdzieś zniknął ten wówczas wytworny, szarmancki i uprzejmy mężczyzna. Jakby był tylko wytworem jej wyobraźni.

      – Potwierdzam, że jest pani w ciąży.

      Spojrzała ponad głową doktora na stojącego nieco dalej Lazara.

      – Zadzwoniłem do pani lekarza, który potwierdził, że pierwsze trzy miesiące przebiegają prawidłowo. Poranne nudności są czymś naturalnym. Polecę sekretarce, by umówiła panią na kolejne USG, gdy będzie pani blisko piątego miesiąca.

      – Dziękuję, doktorze. Moja asystentka dopilnuje terminu – powiedział Lazaro.

      – Nie powinieneś dawać mu do zrozumienia, że wtedy wciąż tu będę. W Dublinie jest sporo świetnych lekarzy – fuknęła na niego, gdy usiedli w limuzynie.

      Nawet nie zareagował. Wyjął tylko swój smartfon.

      – Twój adres w Dublinie? – zapytał.

      W pierwszej chwili nie zrozumiała pytania, ale po chwili podała mu go. Kilka chwil później na wyświetlaczu zobaczyła swoją ulicę i dom. Wzdrygnęła się. Obraz nie był zbyt zachęcający. Wymagające remontu domy mieszkalne i grupy podejrzenie wyglądających wyrostków.

      – Tu mieszkasz? – Nie miał zamiaru ustępować.

      Конец ознакомительного фрагмента.

      Текст предоставлен ООО «ЛитРес».

      Прочитайте эту книгу целиком, купив полную легальную версию на ЛитРес.

      Безопасно оплатить книгу можно банковской картой Visa, MasterCard,