Zabójczy kusiciel (t.4). Kristen Ashley

Читать онлайн.
Название Zabójczy kusiciel (t.4)
Автор произведения Kristen Ashley
Жанр Остросюжетные любовные романы
Серия Rock Chick
Издательство Остросюжетные любовные романы
Год выпуска 0
isbn 978-83-287-1504-2



Скачать книгу

zawsze chętnie tu zaglądali. Gdy wstąpiłam ostatnio, barista robił nieziemską latte. Plotka głosiła, że potem wpadł kłopoty i wciągnął w nie właścicielkę, Indię Savage. Na szczęście dla Indy jej facetem był Lee Nightingale (co wyjaśnia, czemu jego twardziele zbierali się właśnie tutaj), więc problemy szybko się rozwiązały. Tamten barista zniknął, ale słyszałam, że mieli nowego, podobno mistrz espresso, najlepszy z najlepszych.

      Zaparkowałam camaro na Broadwayu i weszłam do księgarni. Brzdęknął dzwonek nad drzwiami, wszyscy spojrzeli na mnie i prawie wszyscy się uśmiechnęli.

      Z wyjątkiem jednej osoby.

      – Niech mnie szlag – usłyszałam głęboki, chropawy głos.

      Mężczyzna siedział za ladą książek, to właśnie on się nie uśmiechał. Miał długie siwe włosy, zebrane z tyłu w warkocz, na głowie zwiniętą czerwoną bandankę i wielką siwą brodę. Ubrany był w czarny podkoszulek z długimi rękawami i czarną skórzaną kamizelkę.

      Obok niego stała prześliczna rudowłosa dziewczyna – Indy Savage, właścicielka Fortnum i dziewczyna Lee Nightingale’a. Na ladzie siedziała piękna blondynka w zabójczej kreacji, obok niej kobieta, która wyglądała jak kopia Dolly Parton. Miała na sobie welurowy jasnoniebieski dres; rozsunięty suwak bluzy pokazywał tyle dekoltu, że w niektórych miejscach mogliby ją aresztować. Za barem stał wielki facet z szopą jasnych włosów i rdzawą brodą, a obok niego ładna blondyneczka.

      Aha. Czyli chłopaki Nightingale’a mają sporo powodów, żeby tu przyłazić.

      Choć było już późne popołudnie, trzech klientów stało w kolejce po kawę, a dwójka czekała na odbiór zamówienia; kilka osób siedziało przy stolikach.

      – Jak jasny gwint, stary! – zahuczał olbrzym za barem.

      Wyglądał na cholernie zadowolonego i wskazywał palcem w harleyowca. Postanowiłam nie reagować na te dziwactwa i rozejrzałam się. Oto i oni: w kącie obok barku siedzieli przy stoliku Sniff i Roam. Usiłowali nie wzbudzać podejrzeń, choć na zdrowy rozum powinni być jeszcze w szkole. Podeszłam do nich.

      – Idziemy – poleciłam.

      – Law – odezwał się Roam.

      Tylko tyle, ale więcej nie było trzeba.

      – Jazda. Już – warknęłam.

      – Law, ale nawet jeszcze żaden nie przyszedł! – wyjaśnił Sniff.

      Odwróciłam się do niego; nie wiedziałam, o czym on w ogóle mówi, i miałam to gdzieś.

      – Zamartwiałam się o was przez cały dzień i zjeździłam całe Denver, żeby was znaleźć. Mamy do pogadania. Wracamy do King’s. Ruchy.

      Spojrzeli na siebie i nie ruszyli się.

      Oparłam ręce na biodrach.

      – Chłopaki… – zaczęłam ostrzegawczo.

      – Law! Czekamy już strasznie długo – wyjaśnił Sniff.

      Roam się nie odzywał.

      – Na co?

      – Aż przyjdzie tu któryś z tych facetów!

      Roam odchylił się na krześle i spiorunował Sniffa wzrokiem.

      Nachyliłam się do nich.

      – Nie wierzę – warknęłam i pokręciłam głową; serio, nie wierzyłam. – Który z was puścił tę plotkę wczoraj w nocy?

      Sniff nabrał wody w usta. Wszystko jasne.

      – Czyli siedzicie tutaj i czekacie, aż zjawi się któryś z chłopaków Nightingale’a?

      – Muszę pogadać z Crowe’em – przemówił w końcu Roam.

      Otworzyłam usta, by coś powiedzieć, a może nawet wrzasnąć (dobra, na pewno wrzasnąć), ale ktoś mi przerwał.

      – Halo, kobieto! – zahuczał olbrzym zza barku. – Nie chcesz latte? Zrobię ci moją specjalność. Na koszt firmy.

      Kupujący kawę już się rozeszli. Pozostali, wyglądający na stałych bywalców, przyglądali mi się otwarcie i uśmiechali jak pomyleńcy. Wolałam nie denerwować pensjonariuszy domu wariatów, a nie wiedziałam, jak przyjmą fakt, że wparowałam tu, nawrzeszczałam na dwóch zbiegów i jeszcze nie wzięłam kawy.

      Dlatego zwróciłam się do olbrzyma.

      – Chętnie.

      – Tex – przedstawił się, choć nie pytałam, i zaczął walić w ekspres.

      – Jules – odparłam, nie chcąc wyjść na gbura.

      – Mówią na nią Law – oznajmił głośno Sniff.

      Kurde.

      – Law? – zapytała blondynka zza baru i podeszła do nas.

      Jej uśmiech był tak śliczny, że przez chwilę nie mogłam oderwać od niej wzroku.

      – No! Tak na nią mówią. Taka ksywka. Teraz chce wyłapać wszystkich dilerów. Wychodzi w nocy i poluje na nich, tak samo jak robił Batman – dodał Sniff.

      – Wystarczy, Sniff – powiedziałam po cichu.

      Blondynka patrzyła na mnie ogromnymi oczami. Zrobiło się zupełnie cicho, napięcie w powietrzu było niemal fizycznie wyczuwalne. Olbrzym dźgnął palcem w moją stronę i zahuczał:

      – Zajebiście, złotko! – A potem odchylił głowę i krzyknął: – Juuhu!

      O rany.

      Indy, blondynka i Dolly Parton podeszły do nas.

      – Naprawdę? – zapytała blondynka, gapiąc się na mnie.

      Posłałam Sniffowi gniewne spojrzenie.

      – Jestem Indy. – Rudowłosa uścisnęła mi dłoń, uwalniając od odpowiedzi.

      – Jet – rzuciła dziewczyna zza barku i pomachała.

      – Roxie – przedstawiła się ta, która wcześniej siedziała przy książkach, i też podała mi rękę.

      – Daisy. Kotku, kocham twoje buty! – dodała Dolly Parton.

      Ona również ściskała mi dłoń, ale patrzyła na moje czarne kowbojskie buty, zeszłoroczny prezent gwiazdkowy od Nicka.

      – Ja też – dodała Indy. – Są zajebiste.

      – Yy, dzięki – odparłam i wtedy znów zabrzęczał dzwoneczek przy drzwiach.

      – O kurwa – wykrztusił z tyłu Roam.

      Odwróciłam się, rzucając mu ostre spojrzenie, ale on patrzył okrągłymi oczami na drzwi. Odwróciłam się powoli, czując niepokój.

      Do środka weszło trzech mężczyzn i na ich widok uszło ze mnie powietrze.

      Wszyscy byli wysocy i ciemnowłosi. Jeden wyglądał jak złoty amerykański chłopak, który zszedł na złą drogę, ale dobrze mu to zrobiło. Drugi miał krótko obcięte czarne włosy i zabójcze wąsy, przystrzyżone po obu stronach ust. U kogoś innego wyglądałoby to śmiesznie, ale jemu pasowało. Ostatni był najwyższy (co oznacza, że był naprawdę wysoki), a odcień skóry i oczy potwierdzały plotki o hawajskich przodkach. Wszyscy byli świetnie zbudowani i wszyscy wyglądali jak twardzi skurwiele, którymi, jak wiedziałam, byli.

      Lee Nightingale, Luke Stark i Kai „Mace” Mason, do usług.

      – Niech to szlag – wymruczałam pod nosem.

      Podeszli bliżej, a ja odruchowo zasłoniłam sobą chłopaków. Patrzyli na mnie i dostrzegli ten ruch. Kącik warg Starka uniósł