Europa in Flagranti. Stanisław Cat-Mackiewicz

Читать онлайн.
Название Europa in Flagranti
Автор произведения Stanisław Cat-Mackiewicz
Жанр Очерки
Серия Pisma Wybrane
Издательство Очерки
Год выпуска 0
isbn 9788324218639



Скачать книгу

      Jednocześnie całkowita nieznajomość techniki w dziedzinie transportu, wojny, przemysłu, nieznajomość maszyn, pary, elektryczności.

      Wreszcie niezrozumiały dla nas ustrój polityczny. Człowiek zdaje egzaminy i tylko te egzaminy torują mu drogę do awansu. Rzekłbyś: ustrój doskonały, ale, jak to często bywa, ta doskonałość w praktyce ma skutki katastrofalne. Pisownia oparta na tysiącach hieroglifów wytwarza całkiem specyficzny typ kultury.

      A wówczas dla przeciętnego Europejczyka Chińczyk to człowiek „dziki”. Nic bardziej kretyńskiego, głupiego niż owo porównanie Chińczyków z prymitywnymi narodami kuli ziemskiej. Chińczycy to starzec wśród narodów, a nie dziecko czy niemowlę.

      Narody chińskie podlegają władzy dynastii mandżurskiej, której nie lubią, i Mandżurom, których nienawidzą. Co dziwniejsza, Japończycy nie poczuwają się do żadnej wspólnoty krwi z Chińczykami, przeciwnie, to oni właśnie, Japończycy, zainaugurowali w 1894 roku politykę rozbioru Chin, tak jak przedtem i potem rozbierano Turcję, tak jak przedtem rozbierano Rzeczpospolitą…

      Europejczyków oburzało naturalnie bardzo, że Chińczycy mordowali misjonarzy, którzy składali się z ludzi idei, z szerzycieli nauki miłości bliźniego. Ale to postarajmy się zrozumieć: niechęć do misjonarzy płynęła stąd, że Chińczyk chrześcijanin przestawał być Chińczykiem, że adoptowany przez białych solidaryzował się z białymi.

      Podobno Chińczycy skarżyli się wówczas na nadmiar dzieci, podobno nowo narodzone dziewczynki wrzucali do studni. Misjonarze wykupywali dzieci z rąk rodziców i wychowywali na chrześcijan.

      Ale korespondent gazety „Le Temps” wyjaśnia nam bliżej niektóre prawdy o braku powodzenia pracy misjonarzy w Chinach.

      Powiada ona, że Chińczyków raził brak zgody pomiędzy misjonarzami. Obok misji katolickich, niewątpliwie najpoważniejszych i najbardziej ofiarnych, było mnóstwo misji protestanckich, hojnie subsydiowanych przez Amerykanów. Te ostatnie prowadziły często nietaktowną propagandę przeciwko misjonarzom katolickim. Było aż szesnaście (tak: szesnaście!) wyznań protestanckich na terenie Chin, twierdzących, że tylko ich nauka jest jedynie słuszna i prawdziwa. Nawet imię Boskie było rozmaicie przez te misje przywoływane. Jezuici, pierwsi misjonarze w Chinach, mówili o Bogu „Tien Czu”, pierwsi misjonarze amerykańscy nazywali Go „Czen Czi”, co znaczy: Duch Prawdziwy, a misjonarze angielscy: „Czang Ti”, co oznaczało: Władca Najwyższy.

      Tenże pan Monnier, korespondent „Le Temps”, kreśli nam taki obrazek:

      „Ze zdziwieniem patrzyłem, jak rosyjski oficer policyjny we Władywostoku przyjmował papiery od kilkunastu Rosjan przyjezdnych. Wszyscy oddawali mu swoje paszporty z należnym wobec władzy szacunkiem, a tymczasem ten oficer był Buriatem i miał wyraźnie mongolskie rysy twarzy. Mimo woli myślałem, że nic podobnego nie byłoby możliwe w Bombaju, Singapurze, Sajgonie, w Hongkongu. Tam każdy biały czuje się czymś o tyle wyższym od Azjaty, że nigdy nie będzie mu posłuszny przy żadnej okazji. Czy możecie sobie wyobrazić, aby policjant hinduski chwycił za kołnierz pijanego Anglika awanturnika? Albo żeby policjant Annamita aresztował marynarza Francuza? Cóż to byłby za skandal!”

      Zauważmy sobie dobrze: słowa powyższe pisane są w roku 1900. Jakież refleksje budzą dzisiaj.

      Wydarzeniem, które pośrednio spowodowało powstanie bokserów, była próba zbudowania w Chinach kolei żelaznej. Prasa europejska oburzała się: buduje się im kolej żelazną, a ci się buntują. Nie było to jednak tak proste. Oto ci, którzy kolej budowali, nie zważali na cmentarze chińskie, a dla Chińczyka ówczesnego nie było większej świętości niż miejsce spoczynku jego przodków. Wywoływało to oburzenie spontaniczne i rząd chiński oraz dynastia były bezsilne wobec tych odruchów. Więcej: musiały z nimi współczuć.

      Wielki mąż stanu rosyjski Sergiusz Witte opisuje rozbój, którego w Pekinie dopuściły się wojska sojusznicze po oswobodzeniu dyplomatów. Doszczętnie zrabowany był pałac cesarski, potłuczona w nim odwieczna porcelana, dzieła sztuki o niewymiernej wartości, porozbijane szafy żelazne z dokumentami. Nawet dokument przymierza z Chinami podpisany przez Mikołaja II i cesarza Chin został wtedy skradziony.

      Biała rasa niezbyt wspaniale propagowała w Chinach swoją wyższość.

      III

      Sytuacja rządu chińskiego była bardzo swoista i skomplikowana. Rząd ten był specjalnie czuły na rzeczy protokolarne, ceremonialne, tymczasem przez rządy państw białych był obrzucany grubiaństwami. Można się wyrazić, że Chińczycy przystępowali z kwiatami, a biali na ich oczach kwiaty te deptali.

      Ostateczny układ z Chinami został zawarty przeszło po roku, bo dopiero w dniu 7 września 1901 roku.

      Dynastia czuła się niepewnie na tronie chińskim, ponieważ była to dynastia obca, mandżurska. Przeżywała też kłopoty rodzinne, które ją tym bardziej osłabiały. Cesarz Kuang Si [Guangxu] był chorowity i zdaje się, że głupowaty. Od roku 1898 całą władzę zagarnęła cesarzowa-wdowa, która nie była jednak matką, lecz jakąś ciotką panującego cesarza, a nazywała się, jeśli dobrze stosujemy transkrypcję nazwisk chińskich, Tsu Hi, czy też Tsu Hsi [Cixi]. Ta cesarzowa sprzyjała bokserom. Wyobraźmy sobie Stanisława Augusta sprzyjającego konfederatom barskim. Ale ulegała dwom wpływom: z jednej strony realista i zwolennik pokoju Li Chun-czang [Li Hongzhang], którego tak wysoko cenił Witte, z drugiej strony książę Tuan, wyraźny ksenofob i zwolennik bokserów.

      Dodajmy na tym miejscu, że „Pięść Zgody i Sprawiedliwości”, czyli bokserzy, nie była bynajmniej jedynym związkiem politycznym w Chinach, była tylko jedynym promandżurskim, jedynym, który godził się na pozostawanie dynastii mandżurskiej u władzy. Stąd cesarzowa musiała z nim sympatyzować. Ale jednocześnie wobec cudzoziemców próbowała się wyprzeć tych swoich sympatii. Podczas oblężenia legacji posyłała oblężonym melony i inne łakocie. Wszystko to było mieszaniną jakiegoś wyrafinowania z naiwnością.

      Wspomnijmy o innych związkach, tak zwanych „tajnych”, choć ta tajność oznaczała tylko, że były nieuznane oficjalnie, poza tym jednak działały jak najbardziej jawnie w sensie propagandy, skrywając tylko swe sprawy organizacyjne i personalne.

      Najstarszą z tych organizacji był związek „Białych Dzbanuszków”, powstały jeszcze w początkach XIX wieku i kilka razy porywający się do wypędzenia dynastii mandżurskiej. „Białe Dzbanuszki” obradowały nocą, nie uznawały Pekinu za stolicę i w każdej z chińskich prowincji miały swego rządcę, który konkurował z wicekrólem mianowanym przez cesarza. Ci rządcy nie byli obierani, ale, rzecz szczególna, wylosowywani. Cóż zrobić, taka sama dobra metoda jak każda inna.

      Inną organizacją było „Towarzystwo Nieba i Ziemi”, również dążące do wypędzenia mandżurskiej dynastii. Ta organizacja za najmniejsze nieposłuszeństwo zabijała swoich członków. Uprawiała prowokację. Członkowie jej wstępowali do wojska i administracji, aby rządowi robić jak największe świństwa i utrudniać rządzenie krajem.

      Wreszcie trzecia organizacja nazywała się „Chiny dla Chińczyków”.