Jak oczarować męża. Janice Maynard

Читать онлайн.
Название Jak oczarować męża
Автор произведения Janice Maynard
Жанр Остросюжетные любовные романы
Серия GORĄCY ROMANS
Издательство Остросюжетные любовные романы
Год выпуска 0
isbn 978-83-276-5562-2



Скачать книгу

i już nie wróci – uciął Jonathan lodowatym tonem. – Nie chcę o tym rozmawiać.

      – Ale pozostałą rodzinę powinieneś we wszystko wtajemniczyć.

      – Zdaję sobie z tego sprawę, ale czekam na właściwy moment – odparł, zaciskając dłonie na poręczy leżaka.

      Nie zamierzała się z nim kłócić. Upór Jonathana Tarletona był przysłowiowy.

      Powoli zaczęło do niej docierać, co właśnie usłyszała. To był cios w samo serce. Przecież ona go kocha. Z tego powodu chciała odejść z firmy. Co teraz będzie? Zostanie i będzie się przyglądać, jak on z każdym dniem zbliża się do nieuchronnego końca? Nie wytrzyma tego. Z drugiej strony jak mogłaby mu odmówić?

      – Daj mi czas do jutra – powiedziała. – Muszę to przemyśleć. Nie sądzę, żeby ludzie dobrze przyjęli mój awans.

      – Ja tu jestem szefem i to jest moja decyzja.

      – Ale mamy jeszcze zarząd. A co na to powie twój ojciec? I co będzie, jak choroba ostatecznie uniemożliwi ci pracę?

      Poczuła, że coś chwyta ją za gardło. To łzy. Nie może teraz okazać emocji. On uważał ją przecież za osobę chłodną i obiektywną.

      – Muszę się przejść – oświadczyła.

      – Okej – odparł.

      Wstał, zrzucił z ramion sportową kurtkę i podwinął rękawy płóciennej koszuli.

      Oboje zdjęli buty i powędrowali plażą. Jonathan starał się dostosować swoje tempo do jej drobnego kroku. Brązowe oczy skrył za słonecznymi okularami, nie było więc widać, w jakim jest nastroju.

      Był pięknym mężczyzną. Nie sposób było sobie wyobrazić, że jego żywotność i urok mogłyby kiedykolwiek zniknąć. Lisette zaczęła w nim widzieć tego jednego jedynego na długo przed tym, jak została jego asystentką. Jednak przekonanie, że on jest całkowicie poza jej zasięgiem, pozwoliło jej trzymać emocje w ryzach.

      Niestety codzienne obcowanie nieuchronnie pogłębiało to, co do niego czuła.

      To była nie tylko miłość, ale też podziw i szacunek. Jonathan nigdy nie nadużywał swojej pozycji, nie lekceważył nikogo spośród pracowników, niezależnie od płci. Miał też oczywiście wady, a najważniejszą z nich była starannie przestrzegana rezerwa w stosunku do ludzi. Lubił trzymać się z boku, nikogo nie dopuszczał zbyt blisko.

      Plaża wyludniła się teraz całkowicie. Słońce chyliło się ku zachodowi.

      – Wracamy? – zapytał, zorientowawszy się, że ona przestaje za nim nadążać.

      – Zgadzam się – wypaliła niespodziewanie. – Przyjmuję twoją propozycję.

      – Wydawało mi się, że chciałaś ją przemyśleć.

      Pokręciła głową.

      – Ty i twoja rodzina byliście dla mnie bardzo dobrzy. Jeśli tylko mogę się odwdzięczyć…

      Jonathan zdjął ciemne okulary i schował je do kieszeni.

      – Owszem, jak umarła twoja mama, wysłaliśmy kwiaty na pogrzeb. – Wzdrygnął się lekko. – Ale to nie to samo. Ja proszę cię o coś bardzo trudnego. O skok na naprawdę głęboką wodę.

      – Dla mnie to wyłącznie zaszczyt. Jonathan, to ciebie teraz czekają ciężkie dni. A ja, jeśli tylko mogę, chcę ci w tym wszystkim pomóc.

      Widziała, że odetchnął z ulgą. Czyżby nie spodziewał się jej zgody?

      – Dziękuję ci – wyszeptał.

      A jej łzy napłynęły do oczu. Niewiele myśląc, wspięła się na palce i pocałowała go w policzek. Po czym objęła go i pośpiesznie przytuliła.

      – Tak mi przykro – powiedziała.

      – Posłuchaj, ja wyznaję pewne zasady – odburknął szorstko. – Nie lubię, jak się ktoś nade mną lituje. Zrozumiano?

      – Trudno, jakoś to przeżyję. Ale nie mam zwyczaju odmawiać pomocy, gdy ktoś mnie o nią prosi. Też mam zasady – odrzekła.

      Zamrugał powiekami. Chyba ani pocałunek, ani przytulenie nie wywołały w nim takiego szoku jak jej wojownicza odpowiedź. Uniósł kąciki ust w słabym uśmiechu.

      – A już myślałem, że nic mnie w życiu nie rozbawi – powiedział. – A tu proszę: miła koteczka, za jaką cię uważałem, okazała się istną lwicą.

      – No cóż, relacje między nami muszą ulec zmianie – odparła, rumieniąc się lekko. – Naprawdę tego chcesz?

      Nachylił się i musnął wargami jej policzek.

      – Tak, chcę.

      Kolana się pod nią ugięły i omal nie zemdlała. Zaczerpnęła powietrza.

      – W takim razie w porządku – powiedziała.

      – Robi się późno. – Wziął ją pod rękę. – Pora odstawić cię do domu.

      Żeby przedłużyć tę chwilę, gotowa była nawet spędzić noc w samochodzie. Czuła jego ciepło. Miała ochotę oprzeć głowę o jego ramię, ale rzecz jasna tego nie zrobiła.

      Na tej plaży coś się wydarzyło. Jej relacja z szefem niewątpliwie się ociepliła. A ona nawet nie mogła się z tego cieszyć…

      Gdy otrzepali nogi z piasku i wsiedli do samochodu, Jonathan spojrzał na nią z ukosa i zaproponował wspólną kawę i deser.

      Jej serce krzyczało: tak! tak! tak! Ale usta odpowiedziały:

      – Chyba raczej nie. Mamy za sobą ciężki dzień.

      – Jasne. Wiem, że to się rozumie samo przez się, ale musisz mi obiecać, że nikomu nie powiesz o moim stanie zdrowia. Dosłownie nikomu. Wyjawienie tego spowodowałoby natychmiastowy spadek akcji naszej firmy na giełdzie. Nikt nie może się dowiedzieć, że coś jest nie tak.

      – Rozumiem. Masz moje słowo.

      W drodze powrotnej niewiele rozmawiali. Lisette czuła żal i współczucie. To niesprawiedliwe. Dlaczego to spotkało właśnie jego?

      Ale kto powiedział, że życie jest sprawiedliwe?

      W posiadłości Tarletonów wysiadła z samochodu i stanęła przed swoim autem. Jonathan miał ponurą minę i ziemistą cerę.

      Jest dzielny, ale bardzo samotny. Ona nie może go tak z tym zostawić. Podeszła do niego i objęła w pasie. W tym momencie nie był jej szefem, ale człowiekiem, który nagle znalazł się nad przepaścią. I który musi znaleźć w sobie hart ducha, żeby przeżyć nadchodzące dni.

      Z początku stał nieporuszony, jakby okazywane przez nią emocje jedynie pogarszały sprawę. Ale potem wtulił twarz w jej włosy.

      – Tak mi przykro, Jonathan, tak mi przykro – powtarzała, łkając.

      Stali tak przez jakiś czas. Ile to było? Minuta? Pięć? Dziesięć?

      W końcu on się wyprostował i opuszkiem kciuka otarł łzę z jej rzęs.

      – Nie użalaj się nade mną, Lizzy. Lepiej że przydarzyło się to mnie niż komukolwiek innemu. Widać na to zasłużyłem.

      – Nie żartuj – odparła, patrząc mu w oczy.

      – Lepiej się śmiać, niż płakać.

      – Nie wyobrażam sobie ciebie płaczącego. Jesteś przecież prawdziwym twardzielem. Macho.

      – Naprawdę za takiego mnie uważasz?

      – Byłeś moim