Córka gliniarza. Kristen Ashley

Читать онлайн.
Название Córka gliniarza
Автор произведения Kristen Ashley
Жанр Остросюжетные любовные романы
Серия Rock Chick
Издательство Остросюжетные любовные романы
Год выпуска 0
isbn 978-83-287-1355-0



Скачать книгу

wiedziałeś? Kocham to miejsce!

      – Słoneczko, co roku urządzasz tam swoje urodziny. Nietrudno wpaść na to, że je kochasz.

      I się rozłączył.

      To, że powiedział do mnie „słoneczko” i pamiętał o tym, gdzie robiłam urodziny, sprawiło, że poczułam motyle w brzuchu.

      – O co chodzi z tym, żeby z nim nie spać? – zainteresowała się Ally.

      Spojrzałam na Grizzly’ego, potem w lusterko wsteczne. Matt rozmawiał przez telefon i kręcił głową.

      – Słyszałaś, jak mówiłam, że ja i Lee chcemy działać powoli?

      – No?

      – Więc właśnie. Ja wolę wolniejsze tempo, on trochę szybsze.

      – Jasne. – Ally uśmiechnęła się szeroko.

      – I co się tak szczerzysz?

      – A to, że nic nie wyjdzie z twojego „powoli”.

      Super.

      Wysiadłyśmy z auta i podeszłyśmy do domu Grizzly’ego. Ally parła do przodu jak czołg, jak odwróciłam się i spojrzałam na Matta. Wysiadł z SUV-a, wyjął pistolet zza paska z tyłu, demonstracyjnie wsunął go z przodu. Oparł się o samochód i skrzyżował ręce na piersi.

      – Oho, wróciły z ochroniarzem – oznajmił Grizzly w ramach powitania, patrząc na Matta. – Czyli chcecie, żebym traktował was poważnie. Zwłaszcza ciebie, z tym podbitym okiem. Rany, kopnęłaś go chociaż w jaja?

      – Skąd wiesz, że przyłożył mi facet?

      – Dziewczyny nie walą w twarz.

      – Oo? – Nie wiedziałam.

      – To jak? – nalegał Grizzly.

      – Z czym?

      – Kopnęłaś go czy nie?

      – Ugryzłam.

      – Ugryzła go! – Ryknął śmiechem. – Następnym razem celuj w klejnoty, ja ci to mówię.

      – Tak zrobię.

      Spojrzał na Matta.

      – Będę zgadywał. Stażystki na prywatnego detektywa.

      – Nie.

      Grizzly odwrócił swoją wielką głowę w moją stronę.

      – Łowcy nagród?

      – Nie-e.

      – Przecież nie gliny – rzucił kpiąco.

      – Nie, nie, nie.

      – Federalni? – Spojrzał z niedowierzaniem.

      – Ja prowadzę księgarnię.

      Patrzył na mnie, jakby wyrosła mi druga głowa.

      – A ja jestem barmanką, i chwilowo zastępuję baristę – dodała Ally.

      Grizzly nadal się nie odzywał. Dopiero teraz zobaczyłam, że głaszcze kota, który leży mu na kolanach. Dwa inne siedziały na betonowej poręczy werandy, jeszcze jeden spał zwinięty na wycieraczce ze wzorkiem w kocie łapy.

      – Lubi pan koty? – zauważyłam.

      – A kto nie lubi?

      – Ja lubię – oświadczyłam szybko, zresztą zgodnie z prawdą, chociaż o swojej sympatii dla kotów zapewniłabym tak czy inaczej, przecież facet prócz kota trzymał na kolanach strzelbę.

      – Ja też – dodała Ally.

      Grizzly spojrzał na Matta, potem na nas.

      – Co to za gość?

      – Niech pan nie zwraca na niego uwagi, my też się nim nie przejmujemy.

      Grizzly wzruszył ramionami, jakby było mu wszystko jedno.

      – Zrobiłyście dobrą rzecz dla pana Kumara. Nie ma tu lekko. Mówił mi, że tamtego dnia kupiłyście najwięcej.

      Spojrzałam w dół ulicy na sklep na rogu. Pan Kumar stał na zewnątrz i machał do nas.

      Odmachałyśmy mu gorliwie.

      – Musimy się o niego troszczyć, no nie? Wszystko przejmuje franczyza. Za dziesięć lat cały ten naród przejmie franczyza i zamkną się rodzinne sklepy co do jednego. Cholerna franczyza będzie początkiem końca Ameryki. Franczyza i skręcanie na czerwonym. Ludzie, nie skręca się na czerwonym! Pieprzony Nixon.

      Nie wiedziałam, co Nixon ma wspólnego z franczyzą i światłami, ale nie zamierzałam spierać się z człowiekiem, który na kolanach ma strzelbę, a na głowie dziwaczne gogle.

      – Szukamy przyjaciela Tima Shuberta. Tim mieszka po drugiej stronie…

      – Znam Tima. I wiem, kogo szukacie, Kumar mi mówił. Tima odwiedzało wielu gości w ciągu ostatnich dwóch dni. Jego już tu widziałem. – Wskazał głową Matta, potem znów spojrzał na nas. – Was też już tutaj widziałem.

      – Chodzi o jego przyjaciela… Rosiego: taki mały, żylasty, włosy ciemnoblond – wtrąciła się Ally.

      – Ten od kawy? – spytał, ale nie czekał na odpowiedź. – Tak, Tim przyniósł mi kiedyś kawę od niego. Ten koleś to geniusz.

      – No więc Rosie jest moim kolesiem od kawy, pracuje w Fortnum, u mnie w księgarni – wyjaśniłam.

      – Zmyślasz?

      – Nie.

      – To była dobra księgarnia, cały dzień mogło się tam czytać książki w spokoju. Starsza pani była w porządku… Nadal tak jest?

      – Ta starsza pani to moja babcia. Zostawiła mi księgarnię, gdy zmarła, ja tylko dodałam kawę.

      – Myślisz o franczyzie?

      – Nie ma opcji! – Uniosłam ręce, tak na wszelki wypadek, gdyby wątpił w moją szczerość.

      Pokiwał głową.

      – Czyli też jesteś w porzo. Przyszedłbym cię wesprzeć, bo dużo czytam, ale nie mogę stąd zejść. Muszę mieć oko na tę przecznicę.

      – Jasne.

      Wariat, ale go polubiłam.

      Ally podała mu naszą wizytówkę, a on wsunął rękę do kieszeni koszuli i wręczył Ally swoją.

      Na wizytówce widniało tylko: „Tex, opieka nad kotami” i numer telefonu.

      – Jeśli masz kota i jedziesz na wakacje, wiesz, do kogo zadzwonić. Ale uprzedzam, że podaję suchą i mok­rą karmę, nie ograniczam się tylko do jednej. Koty potrzebują dobrej opieki. I trzeba też im czyścić zęby. To ważne.

      Pokiwałyśmy głowami i poszłyśmy zobaczyć się z panem Kumarem.

      – Ja i Tex szukaliśmy waszego Rosiego, ale go nie znaleźliśmy – oznajmił, gdy doszłyśmy do drzwi.

      – Dzięki.

      – I Tim gdzieś zniknął… Teraz się tym martwię. Tex chyba też się martwi. Mnóstwo ludzi przychodzi pukać do drzwi Tima. Nigdy nie odwiedzało go aż tylu gości.

      – Rosie ma swoich wielbicieli, parzy wspaniałą kawę i ludzie za nim tęsknią – powiedziałam.

      – Rozumiem – odparł pan Kumar.

      Kupiłam mleko, chipsy kukurydziane, dwie puszki napoju dietetycznego i wszystkie składniki do sałatki makaronowej i do brownie, które chciałam przygotować na grilla u taty. Zapłaciłam dwa razy tyle, niż gdybym zrobiła zakupy w King Soopers, ale Tex miał rację: trzeba wspierać rodzinne