Świat Stali. B.V. Larson

Читать онлайн.
Название Świat Stali
Автор произведения B.V. Larson
Жанр Космическая фантастика
Серия Legion Nieśmiertelnych
Издательство Космическая фантастика
Год выпуска 0
isbn 978-83-66375-24-6



Скачать книгу

w niewłaściwy sposób? Co wtedy? Nawet jeśli miałbym jutro zmienić wszystkie odpowiedzi, jakoś wątpię, żeby wynik nagle stał się pozytywny.

      – Jestem, kim jestem – odparłem. – Jak mnie tu nie chcą, ich strata.

      Ville zmarszczył brwi i przytaknął. Wręczyłem mu żeton, a on podrzucił go w dłoni. Gdy podszedłem do drzwi, zawołał za mną:

      – Znowu leziesz na piechotę?

      – Na to wygląda – rzuciłem przez ramię.

      – Zaraz się ściemni. Wierz mi, młody, nie chcesz tam chodzić po zmroku.

      – Nie znam żadnego lepszego miejsca.

      Przycisnąłem dłoń do panelu przy drzwiach. Tym razem moje dane pojawiły się szybciej.

      – Sekundę, zaczekaj – powiedział Ville. – Mam dla ciebie pewną sugestię.

      Nie byłem w nastroju na sugestie. Ten koleś był równie nadęty, jak cała reszta tej bandy. Czułem złość i gorzkie upokorzenie.

      Zasuwa odskoczyła. Wiedziałem, że jeśli stąd wyjdę, to będzie koniec na dziś. Zawahałem się.

      W końcu obróciłem się do technika.

      – O co chodzi? – spytałem.

      – Zejdź na dół. Może cię wezmą w gównianych ekipach, tych, co siedzą poniżej parteru. Tak czy siak, nie zaszkodzi spróbować.

      Zamrugałem z niedowierzaniem. Nie miałem pojęcia, że w podziemiach kryło się więcej stoisk.

      – Jak się tam schodzi?

      Wycelował palec w słabo oświetlone, sklepione przejście.

      – Tam są ruchome schody. Proszę, twój dysk.

      Podrzucił srebrną niby-monetę, posyłając ją w moim kierunku. Złapałem żeton i przyjrzałem mu się ponownie. Zdecydowanie nie miałem ochoty na kolejną odmowę. A już na pewno nie ze strony legionu zasługującego na pieszczotliwe miano „gównianej ekipy”.

      – Co jest nie tak z tymi legionami na dole? – spytałem.

      Ville zachichotał.

      – To samo co z tobą. Nic i wszystko zarazem.

      Pokiwałem głową.

      – No dobra, dzięki – odparłem.

      – Może się wstrzymaj z podziękowaniami, nawet jeśli cię wezmą. Odwalają robotę, której nikt inny nie chce się podjąć.

      Na chwilę utkwiłem w nim wzrok. Nie była to zachwycająca rekomendacja. Ale naprawdę nie miałem dokąd pójść i nie widziałem innego wyjścia. Kanapa u rodziców nadal wchodziła w grę, ale na tym etapie chyba nie zniósłbym takiej kompromitacji. Praca? Wolne żarty. Nawet jeśli udałoby mi się jakąś dorwać, w moim wieku i z moim poziomem umiejętności to, co bym zarobił, nie starczyłoby nawet na czynsz i żarcie.

      – Spróbuję – powiedziałem i ruszyłem przed siebie, zostawiając go samego.

      Specjalista za moimi plecami wrócił do oglądania maleńkiego ekranu. Byłem przekonany, że nie wolno tego robić na służbie, ale nie zamierzałem na niego donosić.

      Zbliżyłem się do przejścia i zauważyłem, że było rzadko uczęszczane. Ci, którzy tędy przechodzili, wyraźnie odcinali się od reszty tłumu. Wprawdzie ­mieli na sobie mundury, ale zmięte i zaniedbane. Twarze mężczyzn pokrywał kilkudniowy zarost, a kobiety wyglądały, jakby uczesał je huragan. Wszyscy bez wyjątku mieli zdegustowane miny.

      „Super” – pomyślałem, zjeżdżając po ruchomych schodach. „Będę służył w jednostce frajerów”.

      Spróbowałem wykrzesać z siebie nieco optymizmu. Musiałem przynajmniej wyglądać jak człowiek sukcesu. Jeśli uda mi się zabłysnąć na dole, ktoś na pewno podpisze ze mną kontrakt.

      Rozejrzałem się po emblematach legionów. Zamelinowało się tutaj tylko sześć i nie znałem żadnej z tych jednostek. Nie mając żadnego innego punktu orientacyjnego, rozejrzałem się po prostu za krótką kolejką. Przed stanowiskiem legionu o nazwie Varus nie było akurat nikogo. Na ich emblemacie widniała głowa wilka. Sprawiał wrażenie wygłodniałego. Spodobał mi się ten symbol, więc podszedłem do stoiska i stuknąłem żetonem o kontuar.

      Stał za nim potężny, muskularny czarnoskóry. Zmierzył mnie wzrokiem od stóp do głów. Zrobił to bez drwiącej maniery, ale z całą pewnością krytycznie. Pokiwał głową jakby z zadowoleniem. Wziął mój dysk i przytrzymał go w uniesionej dłoni przede mną.

      – Wiesz, co to takiego? – spytał.

      Spojrzałem na jego identyfikator i stopień. Na sekundę zmarszczyłem brwi, bo rzadko widywałem naszywkę, którą nosił na ramieniu. Miał rangę weterana, którą nadawano wyłącznie za męstwo okazane w walce. Weterani zajmowali w hierarchii stanowisko wyższe od wszystkich specjalistów, tuż poniżej stopni oficerskich.

      – Tak, weteranie Harris – odparłem.

      – No więc co to?

      Otworzyłem usta, po czym znów je zamknąłem. Wziąłem głęboki oddech. Zdawałem sobie sprawę, że to próba, ale nie wiedziałem, jak właściwie odpowiedzieć. Zdecydowałem się pójść na całość i powiedzieć mu szczerze, co myślę.

      – Stek bzdur, weteranie. Stek zasranych bzdur.

      Zaśmiał się szorstko i trzasnął żetonem o blat.

      – Niech mnie szlag, dobra odpowiedź! Może i najlepsza, jaką słyszałem.

      Pozwoliłem sobie na lekki uśmieszek. To miejsce bardzo się różniło od przepastnej hali nad naszymi głowami. Ci ludzie byli inni. Nie byłem do końca pewien, czy to dobrze, czy nie – ale wiedziałem na pewno, że tak jest.

      – No – podjął, utkwiwszy we mnie uważne spojrzenie. – Zapomnij o dysku, testach i próbach. Jak się nazywasz, młody?

      – James McGill.

      – Co robisz na dole? Zgubiłeś się?

      – Nie. Ci tam na górze nie chcą mnie przyjąć.

      Przytaknął z głęboką zadumą. Odniosłem wrażenie, że słyszał te słowa już chyba z tysiąc razy.

      – Wiesz, w co się pakujesz, wstępując do Varusa? – spytał, patrząc mi prosto w oczy.

      – Zobaczę cuda, o jakich nie śniło mi się w najśmielszych marzeniach – odparłem, cytując banery reklamowe Izby Werbunkowej. – Zostanę prawdziwym mężczyzną, magnesem na laski, a do tego zyskam wspaniałą opaleniznę. Wszystko za jednym zamachem.

      – Ha! Święta prawda, chłopcze. Podpisz w tym miejscu.

      Przyjrzałem się tabletowi z dokumentem. Na ekranie widać było błyszczący obszar. Rekruter szybko obrócił go w moim kierunku. Zobaczyłem tam swoje nazwisko i wszystkie pozostałe dane. Wystarczyło, że przyłożę palce do ekranu. Nazywało się to „podpisywaniem”, ale tak naprawdę to zgromadzenie moich danych biometrycznych sprawiało, że kontrakt wchodził w życie.

      – I już? – spytałem. – Żadnych prób ani pytań?

      – Sprawdziłem cię, jeszcze zanim dotarłeś do końca schodów. Chcesz wiedzieć, co piszą w twoim profilu? Dlaczego Victrix i cała reszta nie tkną cię nawet kijem?

      Przytaknąłem.

      – Że jest z ciebie awanturnik. Że łamiesz zasady. Że myślisz samodzielnie. Widzisz, oni nie mogą tego znieść. Ale w moim legionie jest inaczej. Trybuni większości legionów pudrują poślady przed śniadankiem i myślą, że wojna to jakaś popołudniowa